Dla samochodów z klasycznym napędem nadeszły ciężkie czasy – auta są oskarżane o całe zło tego świata, do tego dochodzą coraz ostrzejsze normy emisji spalin i hałasu, a afera dieslowska też pewnie nie pomogła. Wszystko to sprawiło, że jeden z najważniejszych organów auta systematycznie się zmniejsza i coraz częściej jest też wstydliwie ukrywany. Mowa oczywiście o rurze wydechowej, zakończonej mniej lub bardziej wpadającą w oko końcówką.
Kiedyś wszystko było proste: im większa końcówka wydechu, tym większy silnik – w końcu gazy wydechowe powinny się z jak najmniejszymi oporami wydostać z jednostki napędowej. Większy hałas? No cóż, przecież po części o to chodzi, żeby duży silnik można było też usłyszeć, a nie tylko zobaczyć oddalający się samochód.
Ponieważ nie każdego stać na auto z takim motorem, swoją niszę szybko odkryli mniej lub bardziej zdolni tunerzy i do samochodów z seryjnymi motorami dobierali mocno brzmiące układy z końcówkami wydechu o średnicy przypominającej grube rury kanalizacyjne. Największa popularność rozwiązań tego typu przypadła na lata 90. XX wieku i obecnie już zanika.
Plastikowe wydechy
Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że wabienie i zwracanie na siebie uwagi dużym wydechem odeszło do historii. Po prostu teraz robią to już nie tylko tunerzy, lecz także – w dużej mierze – sami producenci. Oczywiście, zmieniły się zasady gry – z tyłu nowoczesnych aut najczęściej widać już tylko stylistyczne blendy, czasem wykonane nawet z plastiku, który w kontakcie z gorącymi spalinami po prostu by się spalił.
Za rasowy dźwięk jednostki napędowej odpowiada elektronika podłączona do pokładowego systemu audio – kierowca i jego pasażerowie słyszą i czują moc pojazdu, a na zewnątrz najczęściej słychać tylko szum opon, zagłuszający prawdziwy dźwięk silnika. A gdy basowy pomruk lub odgłos wypadających zapłonów nam się znudzi, wystarczy go wyłączyć.
Przyzwyczajenia zwyciężą!
W którym kierunku w przyszłości będą ewoluować wydechy? Powrotu do prawdziwych dużych rur z jeszcze większymi końcówkami nie będzie, bo na przeszkodzie stoją normy hałasu i nie ma co ukrywać – koszty. Jednak eksperymenty z całkowitym maskowaniem wydechu też nie przyniosły spodziewanego rezultatu – ludzie są przyzwyczajeni, że auto ma mieć rurę wydechową, nawet jeśli w bezpośrednim kontakcie okazuje się, że to tylko bezużyteczna plastikowa blenda. Przykład: tuner, który do elektrycznej Tesli Model S zaprojektował zderzak z wydechem, udowadnia, że pewnych rzeczy nie da się zmienić.
Ten konkretny nie, ale coraz częściej okazuje się, że inne tak! I to nawet w autach o sportowych aspiracjach, po których nie spodziewalibyśmy się, że końcówka wydechu jest ślepa.
W klasie C wyjaśnienie tematu liczby i wyglądu końcówek wydechu (prawdziwych i plastikowych blend) wymaga chwili. W przypadku podstawowych silników rury są schowane, a zderzak – „czysty”.
Za dopłatą możemy mieć imitację wydechu w zderzaku (pakiet Wing).
Jeśli auto ma ponad 200 koni, końcówki wydechu są prawdziwe.
Podobnie w AMG, ale jeśli pod maską pracuje diesel, dostaniemy blendy.
Najbardziej sportowa ze wszystkich Skód ma dwustrumieniowy układ wydechowy,
z jednym wyjątkiem: RS TDI. W przypadku auta z silnikiem Diesla po lewej stronie znajduje się prawdziwa końcówka układu wydechowego, a po prawej – blenda. Ponieważ niektórzy właściciele RS-ów z wysokoprężnymi silnikami źle się z tym czują, rynek znalazł na to odpowiedź i w sprzedaży pojawił się zestaw, który umożliwia „obudzenie” prawej końcówki – po takiej przeróbce rzeczywiście wydostają się z niej spaliny.
W internecie pełno jest porad, jak to właściwie zrobić, ale chętnych uprzedzamy: tanio nie będzie. Zestaw nowego wydechu (od katalizatora, ze stali szlachetnej) to wydatek od 4000 do 5000 zł, a oprócz dymiącej rury nic więcej nie otrzymacie.
W zasadzie „końcówki wydechu” umiejscowione w zderzaku DS 4 mogłyby uchodzić za ozdobną chromowaną listwę.
Prawdziwa, niewielkich rozmiarów końcówka rury wydechowej znajduje się po lewej stronie pojazdu, schowana za zderzakiem.
Hybrydę plug-in rozpoznamy po niebieskich aplikacjach na karoserii i charakterystycznych światłach do jazdy dziennej.
Końcówki wydechu w zderzaku są tylko ozdobą – ciekawe, dlaczego w ogóle znalazły się w tym ekosamochodzie?
Już samo miejsce pseudowydechu i jego wykonanie są frapujące – ciężko byłoby umieścić prawdziwy gorący wydech zaraz za kołami.
Do tego przy bliższym przyjrzeniu się atrapom widać w nich... „tabletki” czujników parkowania.
Samochód to samochód i musi mieć wydech! Nawet jeśli jest w pełni elektryczny i wersji ze spalinowym silnikiem nigdy w nim nie było i nie będzie. Przyznajemy jednak, że za takie rozwiązanie w Tesli Modelu S odpowiedzialny jest tuner (Larte), a nie kalifornijska fabryka.
W skład zestawu wchodzi też elektroniczny imitator dźwięków – Tesla może brzmieć jak V6, V8 czy... statek kosmiczny z „Gwiezdnych wojen”! Rozwiązanie to ma też aspekt praktyczny: piesi słyszą, że zbliża się do nich auto.
Samochodowi puryści obruszają się nieco na „plastikowe” i „elektroniczne” wydechy, ale w przypadku imitatorów dźwięku nie do końca się z nimi zgadzam. Hałas w dużych miastach jest problemem, a zaprzeczanie temu powoduje tylko zaostrzenie stanowiska oponentów indywidualnej motoryzacji. Może więc warto rozważyć kompromis?