W sukurs kierowcom przyszła Komisja Europejska. Kraje "Piętnastki" nie zamierzają czekać tak długo. Polska po przyjęciu do Unii Europejskiej będzie miała od 4 do 6 lat na zmodernizowanie głównych szlaków tranzytowych, czyli modernizację drogi Warszawa - Kowno, oraz budowę autostrad A-1, A-2 i A-4 i to nie do Wisły, ale do naszych wschodnich granic. Potem ekipy remontowe mają wkroczyć na ponad 20 tys. km dróg krajowych i wojewódzkich o znaczeniu makroregionalnym, które mnogością dziur przypominają dziś ser szwajcarski. To ultimatum zmusza koncesjonariuszy do rozpoczęcia prac budowlanych. Nie ma już czasu na dalsze negocjacje z Agencją Budowy i Eksploatacji Autostrad. Oczywiście pod warunkiem, że ta skończy z ustępstwami i zacznie wymagać realizacji umów. Koszty szacuje się na blisko 20 mld euro, ale Polska będzie musiała wyłożyć tylko 7 mld. Resztę dostaniemy od Unii Europejskiej oraz z międzynarodowych banków w formie tanich kredytów. Do czasu modernizacji dróg cześć krajów UE postanowiła nie dopuszczać polskich firm spedycyjnych na swoje rynki wewnętrzne. Transport wewnątrzkrajowy w Unii to 90 proc. wszystkich przewozów. Jako kierowcy powinniśmy być zadowoleni ze stanowiska "Piętnastki", bo będziemy mieli szybciej drogi, o których na razie tylko słyszymy. Szkoda, że dopiero Europa musiała uderzyć pięścią w stół, abyśmy mogli realnie myśleć o autostradach.