Tak brzmią słowa w utworze ,,Fuel" zespołu Metallica. Patrząc na ustawione w jednej linii samochody odnosi się wrażenie, że właśnie nucą te słowa. W tej dyscyplinie żaden z  pojazdów nie ma zdiagnozowanej astmy, a w rywalizacji chodzi dokładnie o to, o co walczą prawdziwi zawodnicy. Być pierwszym na mecie z jak najlepszym rezultatem czasowym. Tutaj rządzi adrenalina, którą potęguje odgłos basowych wydechów silników i zapach palonych opon. Bynajmniej nie jest to strajk związkowców jednej z fabryk General Motors. Samochody gaszą tu pragnienie benzyną i ogólnie dostępnymi dopalaczami z gatunku nitro. Oto zawody Drag Racingu na torze Byron Drag Way w stanie Illinois.

Niecałe 100 mil na zachód od Chicago leży małe miasteczko Byron, w którym zamiast orlika, wybudowano tor do legalnych zawodów na 1 milę (402,3 m), na którym cyklicznie odbywają się walki mechanicznych gladiatorów. Sezon trwa tutaj od kwietnia do listopada. W celu zachowania sennego charakteru republikańskiej miejscowości, obiekt zlokalizowano na zupełnym odludziu. Dojazd wymaga cierpliwości, ale zostaje natychmiast zrekompensowany po przekroczeniu bram i po otwarciu drzwi samochodu. Hałas, wibracje oraz zapach rozgrzewanych opon dodaje smaczku całej imprezie. Dzięki małej aktywności ekologów, tor został zbudowany na terenach leśnych. Biorąc pod uwagę moc przekładającą się na liczbę decybeli oraz wyrzucane spaliny, śmiało można uznać, że jest to teren objęty programem Natura 2000, z tym jednak, że w odniesieniu do naturalnej liczby koni, które napędzają dragstery. By zatrzymać sporą "stadninę", potrzebny jest dobry woźnica i spadochron. Ale…na rozgrzewkę możemy oglądać kierowców zaczynających dopiero myśleć o poważnym uczestnictwie w zawodach. Nie są oni profesjonalnie przygotowani, ale nie mają też w swoich samochodach zamontowanych "magnetyzerów" i spojlerów, wykonanych z butelek PE. Do rywalizacji można stanąć tu dowolnym pojazdem. Dopiero później zaczynają się prawdziwe zawody.

Zasady i uczestnictwo są ściśle oparte o regulamin, ustanowiony przez National Hot Rod Association (NHRA), organizację, która swój początek zawdzięcza Mr Wally’emu Parksowi, urodzonemu w 1913 roku. Uważa się, że dragracing tak naprawdę zaczął się wraz z działaniami tegoż pana, który jako pierwszy prezes organizacji wyłonił z chaosu strukturę  zawodów, ustanowił zasady bezpieczeństwa oraz poszczególne kategorie. Pierwsze, oficjalne zawody tego rodzaju odbyły się w 1950 roku na nieużywanym lotnisku w miejscowości Santa Anna w Kalifornii. Teorii na temat genezy nazwy jest tak wiele, jak wiele jest różnych klas. Jedno jest pewne, przenosząc nazwę na nasze podwórko, można zostać ściganym w myśl ustawy o przeciwdziałaniu narkomani. Jednak amerykański IPN bierze pod uwagę dwie teorie: pierwsza, że nazwa powstała z dużego uproszczenia prowokacyjnego hasła "Drag your car out of the garage and race me! Druga może odnosić się do określenia głównych ciągów ulic, nazywanych "main drag", na których dochodziło do nielegalnych wyścigów. Kierowca, chcąc zaproponować wyścig innemu, stojącemu na sąsiednim pasie, dawał znać poprzez uderzenie palcem wskazującym w wiszące pod lusterkiem ozdobne kostki.

Jednak na torze w Byron nikt nikogo nie determinuje kostkami. Tor został wyposażony w profesjonalne urządzenia startowo - pomiarowe, a właściciele zapewnili wystarczające zaplecze dla teamów, które nierzadko składają się z całych rodzin.

Klasa Pro Stock, ze względu na podobieństwo sylwetki do "normalnych“ samochodów, jest szczególnie popularna wśród widzów i firm (może dlatego, że posiadają dużą powierzchnię karoserii, na której można umieścić nalepki reklamowe?). Najbardziej jednak spektakularną klasą jest bez wątpienia Top Fuel Dragster - już sam widok tych pojazdów przyprawia o trwogę. Moce sięgają niewiarygodnych 8000 KM i są wyciągane z "zaledwie“ 8,2 litra pojemności! Jeśli jeszcze wymienimy, że są to konstrukcje z rozrządem, dysponującym jednym wałem, umieszczonym w czeluściach bloku i poruszającym zawory poprzez popychacze i dźwigienki, to wszystkie te parametry stają się jeszcze bardziej niewiarygodne. Maksymalne obroty dochodzą do 8000 obr./min. Jeszcze więcej niezwykłych faktów? Proszę bardzo: o zapłon troszczy się iskrownik, czyli technika stosowana przed około 100 laty. Zużycie paliwa przy jednym, parosekundowym przejeździe, wliczając w to obowiązkowy burnout, wynosi ponad 40 litrów, kosztującego około 10 $ za litr nitrometanu (mieszaniny 80-90% nitro i 10-20% metanolu). Najlepszy czas w tej klasie wynosi również niewyobrażalne 4,420 sek. przy prędkości końcowej 540 km/h. Ciekawe jest to, że blok silnika nie posiada płaszcza cieczy chłodzącej; ciepło "odciągane“ przez parujące paliwo wystarcza na te parę sekund wyścigu. O niesłychanych obciążeniach mechanicznych świadczy fakt, że od startu do mety wał korbowy wykonuje zaledwie ok. 550 obrotów. Jedno oczko niżej są Top Fuel Funny Car, właściwie dysponują one taką samą techniką co Top Fuel Dragster, ale posiadają karoserię, a silnik umieszczono z przodu, przed kierowcą.

Na dragstripie nie można narzekać na brak adrenaliny. Kiedy do startu przygotowuje się klasa Jr. Dragster, z megafonów słychać ostrzeżenia o ponadnormatywnym poziomie decybeli. Nie ma żartów. W ruch idą zatyczki do uszu lub słuchawki ochronne. Silniki tych maszyn osiągają poziom hałasu, porównywalny ze startującym samolotem - około 130 dB.  Zanim pojazdy pojawią się na linii startu, przechodzą ostatnie zabiegi w prowizorycznych, jak na takie zawody, warunkach. Samochody z klas o największych mocach, wypchane są na linię startu. Tutaj po odpowiedniej dawce nitro bezpośrednio do ,,gardziela" zostają odpalane. Chwila niepewności, czy silnik nie stanie w płomieniach i zaczyna się show. Najpierw spektakularne rozgrzanie opon. Zaczynają się brawa, kiedy pojawia się chmura dymu, wydostająca się spod kół. Oczekiwanie na zielone światło. Nie ma już odwrotu. Teraz liczy się jedynie utrzymanie toru jazdy i jak najlepszy wynik. Po kilku sekundach widać tylko otwarte spadochrony. Zdarzają się przypadki, że w połowie toru lub zaraz po starcie pojazdy tracą przyczepność lub stają w płomieniach, ale kierowcy są bezpieczni. Pomoc zjawia się natychmiast. Gaśnice mają zbliżoną moc do silników. W całej historii tego sportu co prawda dochodziło do wypadków śmiertelnych, ale NHRA, zbierając o nich informacje i analizując przyczyny, wykluczała ich powtórzenia, wprowadzając coraz to bardziej rygorystyczne wymogi bezpieczeństwa.  W związku z czym, należy uznać, że nie oglądamy wyścigów amerykańskich… kamikaze.

W pierwszej rundzie klasy Super Pro bierze udział około 190 zawodników. Po ósmej rundzie pozostaje czwórka półfinalistów, zaś w finałowej walce wyłaniany jest zwycięzca. W tej klasie uzyskuje się prędkości rzędu 180 mph (290 km/h). Nie zawsze triumfatorem jest ten, kto osiągnął najlepszy czas. Często mały błąd na starcie, ruszenie przed zapaleniem się zielonego światła, dyskwalifikuje zawodników. Najlepszy w tej klasie przejeżdża 1 mili w 7,623 sekundy, rozwijając prędkość 176,65 mph (283 km/h).

W klasie Pro rozgrywanych jest pięć rund plus seria finałowa. Czasy i rezultaty są nieznacznie gorsze od klasy Super Pro. W klasie Street udział biorą samochody znacznie mniej zmodyfikowane, dopuszczone do ruchu publicznego. W porównaniu z najszybszymi klasami ich przejazd trwa "wieczność". Czasem zawiewa nudą. Za to w klasie Cycles nudy nie ma. Utrzymać w ryzach motocykl, który w ciągu 7 sekund rozwija prędkość do 195 mph (314 km/h), to wielka sztuka. Ta klasa jest bardzo widowiskowa, chociaż wszyscy czekają na główną atrakcję zawodów - Wheelstand, który jest jakby specjalnością toru Byron. W tej dyscyplinie nie chodzi w ogóle o czas przejazdu, ale za to jury krytycznie ocenia najwyższe podniesienie przodu pojazdu oraz najdłuższy przejazd jedynie na kołach tylnej osi. Oczywiście, musi być to spektakularne, by podobało się też publiczności, bacznie obserwującej zmagania śmiałka. Pojazdy są specjalnie spreparowane; przez zamocowanie jednostki napędowej bardziej z tyłu, już przy stosunkowo małym przyspieszeniu, wykazują tendencję do podnoszenia przodu.

Dzięki takim ludziom, jak właściciele toru w Byron oraz całej rzeszy zawodników, żaden weekend w sezonie wyścigów nie może skończyć się lenistwem na kanapie przed TV z puszką czegoś, co przypomina w smaku piwo i chipsami. Zawody dragracingu niewątpliwie dają więcej emocji niż oglądanie kolejnego meczu piłki nożnej, w którym reprezentacja, próbując wyjść z grupy śmierci, walczy z Andorą. W tej dyscyplinie przynajmniej nigdy nie wiadomo, kto wygra.

Artykuł pochodzi dwumiesięcznika Driver