Początków ogniw paliwowych możemy doszukać się we wczesny latach XIX wieku, ale dopiero w ubiegłym stuleciu udało się je wykorzystać. Potencjał napędu zobaczyła NASA, która w latach 60. znalazła zastosowanie napędu wodorowego w projekcie Gemini. Z kolei General Motors zapragnęło przenieść tę "kosmiczną" technologię do swoich samochodów. Do badań producent wyznaczył aż 250 swoich pracowników, którymi dowodził dr Craig Marks.
W 1966 roku zaprezentowano prototyp GM Electrovan. Pojazd wykorzystywał nadwozie modelu Handi-Van, natomiast wnętrze było dalekie od zwykłego samochodu, bardziej przypominało... laboratorium. Z pozoru zwykły van, był wypełniony aparaturą potrzebną do tego, by pojazd w ogóle ruszył z miejsca. Na pokładzie znajdowały się 32 ogniwa paliwowe, które ulokowano pod podłogą samochodu. Ponadto przestrzeń ładunkową wypełniały trzy zbiorniki. Pierwszy z ciekłym tlenem, kolejny był wypełniony ciekłym wodorem, natomiast ostatni zawierał elektrolit, wodorotlenek potasu. Tak, cały osprzęt ważył sporo. Łączna masa Electrovana wynosiła 3220 kg.
Model dysponował mocą 43 KM oraz szczytową mocą 217 KM. Aby na liczniku Electrovana pojawiło się 100 km/h, potrzeba było aż 30 sekund, a maksymalne możliwości były niewiele większe, kończyły się bowiem na 112 km/h. Z kolei zasięg Electrovana wynosił 240 km.
Dlaczego nie wyszło? Po pierwsze, projekt nie był bezpieczny ze względu na łatwopalny charakter ciekłego wodoru i tlenu. Podczas testów, które przeprowadzane były na terenach General Motors, doszło nawet do wybuchu. Na szczęście nikt w incydencie nie ucierpiał. Ponadto Electrovan ważył zbyt dużo, a użytkowy charakter został utracony ze względu na obecność zbiorników. Cena potencjalnej produkcji również nie była mała, mówi się, że za platynę wykorzystywaną w pojeździe można było kupić całą flotę vanów. Poza tym brakowało infrastruktury do tankowania.
Jedyny egzemplarz Electrovana wielokrotnie unikał złomowania, aż w końcu trafił do muzeum General Motors Heritage Center w pobliżu Detroit.