Normy emisji szkodliwych gazów zawartych w spalinach określają unijne normy. Opisują one, ile może trafić do atmosfery tlenku węgla, węglowodorów, cząstek stałych, czy też tlenków azotu. Jeśli samochód osobowy spełnia obowiązującą obecnie normę Euro 6d-TEMP, to można go zarejestrować w całej Unii Europejskiej. Polskich właścicieli aut bezpośrednio nie dotyczą normy emisji dwutlenku węgla, tymczasem w Europie wiele systemów podatkowych opiera się na emisji tego gazu. Obecnie poziom emisji dwutlenku węgla na jeden rejestrowany przez producenta samochód wynosi 130 g/km, ale od 2020 roku limit zostaje zaostrzony do 95 g/km. Obecnie w skali całej Europy średni poziom emisji utrzymuje się na poziomie 120 g/km, a w Polsce wynosi około 130 g/km.

Oczywiście afery związane z silnikami Diesla wpłynęły na decyzje zakupowe naszych zachodnich sąsiadów i w 2018 roku, w związku ze spadkiem sprzedaży silników diesla, po raz pierwszy wzrosła emisja dwutlenku węgla sprzedanych tam samochodów. Dlaczego? Po prostu, silniki na olej napędowy są bardziej oszczędne od benzynowych, a emisja dwutlenku węgla zależy wprost od ilości zużytego paliwa.

Ponadto Unia Europejska właśnie uchwaliła bardziej drastyczne ograniczenia emisji dwutlenku węgla do 2030 r., niż proponowała Komisja Europejska i zakładali analitycy. Do 2030 roku producenci aut osobowych mają obniżyć emisję tego gazu nie o 30 proc., ale aż o 37, 5 proc., natomiast w przypadku pojazdów dostawczych - o 32 proc.

Marki, których średnia emisja będzie wykraczać poza ten poziom, będą mogły rejestrować swoje produkty, ale zapłacą karę. Będzie to 5 euro za pierwszy gram ponad limit, 15 euro za drugi, 25 za trzeci i 95 za każdy kolejny. Zakładając, że emisja aut konkretnego producenta w przyszłym roku pozostanie na poziomie 130 g/km to producent będzie musiał zapłacić karę od każdego zarejestrowanego samochodu w wysokości przekraczającą 14 tys. zł! Jeśli przeliczymy to obciążenie na cenę dla klienta, okaże się, że kwota będzie wyższa o akcyzę, VAT i zależne od rynku podatki.

Oznacza to, że producenci będą musieli wprowadzić istotne zmiany w strategii sprzedażowej, gamie produktów i technologii, by nie zostać obciążonym dotkliwymi karami. Dlatego tak mocno promowane są teraz samochody elektryczne i to pomimo faktu, że ich cena jest wciąż bardzo wysoka, bo najtańsze kosztują około 100 tys. zł. Być może producentom będzie bardziej opłacało się sprzedawać auta na prąd poniżej kosztów produkcji, bo dzięki temu zaoszczędzą pieniądze na karach emisyjnych. Innym wyjściem, które pozwoli sprzedawać samochody, jest zapłacenie kary za przekroczone normy emisji. Wszystkie te sposoby rozwiązania problemu wiążą się z dużym obciążeniem finansowym dla producentów, które odbije się na cenie samochodu.

Zdaniem Łukasza Paździora z Mazdy ceny popularnych samochodów już w roku 2020 wzrosną o 10-20 proc. Ten proces już się rozpoczął. Dodaje on, że już teraz nowe modele są znacząco droższe niż w przypadku poprzednich generacji. Nie bez znaczenia jest fakt, że nowe samochody mają coraz bogatsze wyposażenie związane z bezpieczeństwem. Firmy ponoszą więc koszty związane z opracowaniem nowych systemów oraz montowaniem ich w autach, co również podnosi cenę.

Eksperci branży motoryzacyjnej twierdzą, że wzrost cen samochodów wpłynie bardzo mocno na zwyczaje zakupowe. Coraz popularniejszy stanie się najem aut w systemie abonamentowym. Dla klienta ważna będzie wysokość miesięcznej raty za wynajem samochodu, a nie jego cena. Skok cen nowych aut przełoży się również na wzrost cen pojazdów używanych. To z kolei oznacza, że zaostrzenie norm dotyczących emisji dwutlenku węgla przez Komisję Europejską obciąży finansowo wszystkich użytkowników samochodów.

Według Herberta Diessa, szefa Grupy Volkswagena, do 2030 roku samochody mogą podrożeć nawet o jedną-trzecią. W praktyce oznacza to, że najtańszy Volkswagen w gamie - przyjmując taki wzrost kosztów - będzie kosztował ponad 55 tys. zł. Sprzedaż najmniejszych modeli w Europie może wtedy okazać się nieopłacalna. Volkswagen Up stanie się autem na prąd, a Mercedes zakończy produkcję spalinowych Smartów - w gamie pozostaną tylko elektryczne modele.

Obciążenia, które Komisja Europejska nakłada na producentów, są na tyle poważne, że niektóre marki rozważają rezygnację z prowadzenia biznesu w Europie. Infiniti już podjęło decyzję o wycofaniu się z zachodniej i środkowej części Starego Kontynentu w 2020 roku. Co ciekawe, ta luksusowa, japońska marka pozostanie w Rosji i w innych krajach wschodniej Europy. Tam nie obowiązują żadne europejskie normy.