Nie zniechęciło to jednak Orskiego, w środowisku kierowców zwanego „Ułanem”. - Moim wyzwaniem życiowym jest, aby robić rzeczy niekonwencjonalne, dziwne, zaskakujące. Stąd właśnie taka inicjatywa. W roku 1987, zdobywając tytuł mistrza Polski w wyścigach górskich w klasyfikacji generalnej, miałem zamysł, aby zorganizować taką imprezę w terenie nadmorskim. Oczywiście wtedy byłem jeszcze zawodnikiem, natomiast w momencie, kiedy powstał klub w oparciu o moje nazwisko trzeba było zrezygnować z jeżdżenia - tłumaczy sopocianin.

Wstępnie zakładano przeprowadzenie zawodów w Gdyni, jednakże odcinek, który planowano wykorzystać okazał się zbyt krótki. W tej sytuacji zaadaptowano leśną trasę spinającą Sopot z gdyńskim Karwinami. Inauguracyjna edycja Grand Prix Sopotu odbyła się w lipcu '98 roku, sześć lat po ostatnim w tej części kraju wyścigu górskim w Kolbudach. Od pozostałych rund Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski sopocki wyścig odróżniło nie tylko położenie geograficzne. - Jest to specyficzna, jak dla kurortu, dyscyplina sportu. Inne wyścigi górskie w Polsce generalnie odbywają się „w krzakach”. Tutaj jest Sopot, Monte Carlo skrojone na warunki polskie - dodał z dumą szef sopockiego automobilklubu oraz miejski radny w jednej osobie.

Sposobem Orskiego na niską frekwencję było werbowanie kierowców rajdowych, dla których start miały być wartościowym uzupełnieniem przed rajdowych przygotowań. - Wyścig górski daje kapitalną możliwość do tego, żeby potem, podczas startu w rajdzie, być maksymalnie skoncentrowanym i przygotowanym, daje możliwość jazdy na maksa już od pierwszego odcinka. W związku z tym wszystkich moich kolegów namawiałem, aby zaangażowali się w tę dyscyplinę - wspomina Orski. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem, bowiem do rywalizacji przystąpiło 75 uczestników, co w owych czasach stanowiło ilość imponującą.

Organizatorzy przygotowali odcinek liczący 3005 metrów długości, 108 metrów różnicy poziomów i 18 zakrętów (11 prawych i 7 lewych). Wiele lat później jeden ze zwycięzców zawodów, Robert Kus, scharakteryzował tę trasę w następujący sposób: - To taki wyścig dla „kozaków”. Tutaj wygrywa ten, kto poza dobrym torem jazdy wykaże się sporą odwagą.

Mimo rajdowej charakterystyki odcinka, początkowo w zawodach karty rozdawali zawodnicy specjalizujący się w wyścigach torowych. Pierwszą edycję sopockiego Grand Prix podwójne wygrał Rafał Podolski zasiadający za kierownicą bolidu Formuły 3 - Reynarda 913. Chwile grozy przeżył wówczas brat triumfatora, przewodzący klasyfikacji generalnej GSMP, Robert Podolski, który zdemolował Eufrę 391, wpadając w poślizg na piachu naniesionym na drogę przez tnących zakręty kierowców rajdowych.

Rok później w Sopocie zabrakło odkrytych pojazdów typu single-seater, jednak i tym razem trasę opanowali przedstawiciele torowego ścigania. Pierwszego dnia triumfował Tadeusz Myszkier w Fordzie Escorcie RS Cosworth, drugiego - Andrzej Dziurka w superturystycznej Alfie Romeo 155 TS. Zwycięstwo Dziurki wobec nieukończenia drugiego dnia zawodów przez Jana Kościuszkę dało temu pierwszemu tytuł Mistrza Polski.

Trzecia edycja imprezy stała pod znakiem pecha głównego faworyta, Tadeusza Myszkiera, którego podczas pierwszego podjazdu wyścigowego z gry wyeliminowała awaria. W tej sytuacji pierwszego dnia zwyciężył Mirosław Krachulec w prototypie PRC Argo, drugiego - rewelacja zawodów, Paweł Dytko w N-grupowym Mitsubishi Lancerze Evo V. W sezonie 2001 podczas obu sopockich rund GSMP najszybszym pojazdem był żółto-niebieski Ford Escort RS Cosworth, za którego kierownicą pierwszego dnia zasiadał Tadeusz Myszkier, następnego zaś - jego syn Tomasz. Dwukrotnie drugą lokatę zajął późniejszy mistrz kraju Jan Kościuszko.

Gratkę dla kibiców stanowić miało Porsche 911 GT2 Macieja Stańcy. Bielszczanin zrezygnował jednak ze startu już po pierwszym treningu. Kolejną edycję zawodów zdominowała rywalizacja trzech zawodników: Tadeusza Myszkiera (tradycyjnie za kierownicą Escorta), Tomasza Wywiała (Alfa przejęta po Andrzeju Dziurce) oraz Piotra Bednarka (BMW M3). Ostatecznie obie rundy padły łupem okazjonalnie ścigającego „pod górę” specjalisty od sopockiej trasy, Myszkiera.

Rok 2003 zapadł w pamięć za sprawą warunków atmosferycznych. W strugach deszczu najlepiej poradzili sobie wywodzący się z rajdów kierowcy samochodów czteronapędowych. Pierwszego dnia triumfował Paweł Dytko, drugiego - Mariusz Stec, dla którego był to pierwszy z wielu triumfów w „trójmiejskich górach”. Słabiej spisywał się tym razem Tadeusz Myszkier, który po latach startów Escortem przesiadł się do BMW M3 z przeszłością w serii DTM. Zmagający się problemami natury technicznej oraz brakiem deszczowego ogumienia, kierowca z Kolbud finiszował odpowiednio na trzeciej i dziewiątej pozycji.

W międzyczasie wyścigi górskie przestały być jedynie okazją do wspólnego treningu i konfrontacji kierowców na co dzień rywalizujących na rajdowych trasach oraz wyścigowych i rallycrossowych torach. Pojawiła się nowa grupa zawodników, specjalistów od wyścigów górskich, dysponujących pojazdami od podstaw budowanymi z myślą o jak najszybszym wspinaniu się pod górę. Do grupy tej zaliczyli się między innymi przekwalifikowani rajdowcy, wspomniani Stec i Dytko. Lata 2004-2005 to dominacja Mariusza Steca, który w tym okresie odnotował w Sopocie dwa podwójne triumfy.

Podczas odbywającej się w koszmarnych warunkach edycji 2005, najgroźniejszy rywal Steca, Dytko za sprawą awarii pożegnał się z zawodami już podczas podjazdów treningowych. Kolejny rok, to kolejne deszczowe zawody. Pierwszego dnia triumfował Paweł Dytko, wykorzystując błąd Steca, który na rondzie uszkodził koło, grzebiąc tym samym szanse na wygraną. Następnego dnia na przebieg zmagań cieniem położył się ciężki wypadek Romana Głowienke, do którego doszło podczas drugiego podjazdu wyścigowego. Nieprzytomnego kierowcę reanimowano na miejscu kraksy, a następnie przewieziono do kliniki Akademii Medycznej w Gdańsku. Dziewięć dni po wypadku zawodnik zmarł. Zwycięzcą rundy został Stec, który w pokonanym polu pozostawił Dytkę.

Jedną z głównych atrakcji edycji 2007 stanowić miały trzy auta kategorii WRC. Rallycrossowcy, Jacek Ptaszek i Mariusz Królikowski, do Sopotu przywieźli Toyoty Corolle, z kolei lokalny zawodnik Mariusz Małyszczycki przystąpił do rywalizacji za kierownicą Skody Fabii. Kierowcy „wurców” okazali się godną konkurencją dla koalicji zawodników w Lancerach. Pierwszego dnia triumfował Małyszczycki, wyprzedzając Steca. Kolejne pozycje zajęli Królikowski i Ptaszek. Drugiego dnia Stec zrewanżował się Małyszczyckiemu, odnosząc pewne zwycięstwo. Dwie kolejne lokaty ponownie obsadzili Królikowski i Ptaszek.

W 2008 roku, pod nieobecność Steca, bezapelacyjne podwójne zwycięstwo odnotował pewnie zmierzający po tytuł mistrzowski Robert Kus, dla którego był do piąty i szósty z rzędu triumf w GSMP. Po rocznej absencji na sopockiej trasie znów postrach siał najlepszy „góral” ostatnich lat, Mariusz Stec. Tym razem uzbrojony w radykalnie zmodyfikowanego Lancera Evo IX. Kierowca z Urzędowa zdominował dwie ostatnie edycje imprezy, śrubując rekord wygranych w Sopocie do 11. Drugi w klasyfikacji wszech czasów jest Tadeusz Myszkier (4 wygrane), trzeci - Paweł Dytko (3 wygrane).

Po trzynastu latach od sprowadzenia Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski do Trójmiasta, Grand Prix Sopotu na stałe wpisało się w krajobraz polskich sportów motorowych, mając pewne miejsce w kalendarzu GSMP. Jaka przyszłość czeka imprezę? Wiadomo, że w najbliższym czasie przebudowie poddany zostanie centralny punk trasy - rondo przy ulicy Kolberga.

Ambicje organizatorów sięgają jednak znacznie wyżej. Dalekosiężne plany zakładają zorganizowanie rundy mistrzostw Europy w wyścigach górskich na będącej obecnie w fazie przebudowy ulicy Słowackiego w Gdańsku oraz budowę centrum sportów motorowych. Znając możliwości, determinację oraz upór Orskiego, należy spodziewać się, że prędzej czy później plany te doczekają się realizacji.