– Widziałyśmy tego fiata wraz z koleżanką z pracy, jechał bardzo szybko i wyprzedzał prawdopodobnie na ciągłej linii, po chwili usłyszałyśmy pisk opon i huk, potem w powietrze pofrunęły fragmenty rozbitego samochodu – opowiada przerażona Edyta Karwowska (21 l.) z restauracji, przy której doszło do wypadku. To miał być wspaniały długi weekend dla rodziny z Warszawy, która wybierała się na spływ kajakowy na Mazury. Wcześnie rano cała piątka wyjechała ze stolicy fiatem. Co się stało, że po niespełna 100 kilometrach auto nagle wjechało w toyotę avensis?
Do tragicznego wypadku doszło kilkaset metrów przed miejscowością Glinojeck. Z relacji świadków i wstępnych ustaleń śledztwa wynika też, że auto prowadzone przez mężczyznę z Warszawy jechało powyżej 100 km/h. Samochód nie miał szans, żeby wyhamować przed nadjeżdżającą z naprzeciwka po swoim pasie ruchu toyotą. Kierowca fiata rozpaczliwie próbował jeszcze zjechać do rowu po lewej stronie. Na próżno. Toyota uderzyła w prawy bok fiata, a siła uderzenia zrzuciła samochód z drogi.
Gdy strażacy dotarli na miejsce tragedii, ich oczom ukazał się makabryczny widok! Ratownicy wydobyli z wraku fata potwornie zmasakrowane ciała czterech ofiar. Dwie kobiety jadące fiatem zmarły mimo reanimacji, na miejscu zginęło też dwoje dzieci – siedzących z tyłu. To około 6-letni syn kierowcy oraz jego 13-letni kuzyn. Obrażenia odnieśli też pasażerowie z drugiego auta – kierowca i jego nastoletni syn zostali ranni, a żona kierowcy toyoty nie przeżyła wypadku.
– Ranni karetkami oraz helikopterem zostali przetransportowani do szpitali – informuje st. bryg. Arkadiusz Muszyński, komendant powiatowy straży pożarnej w Ciechanowie.
Policja i prokuratura wyjaśniają okoliczności zderzenia. To najbardziej tragiczny wypadek tego weekendu na Polskich drogach. Miejmy nadzieję, że kierowcy wyciągną z niego wnioski i kolejne dni nie przyniosą więcej ofiar.