Wprowadzenie tak zwanego "podatku Religi" oznacza dla zmotoryzowanych mniej więcej tyle, że wszyscy kierowcy zapłacą nowy podatek i dołożą się do kosztów leczenia ofiar wypadków drogowych, nawet jeżeli jeżdżą przepisowo i nie mieli na swoim koncie nawet stłuczki. Jak podaje serwis dziennik.pl Ministerstwo Zdrowia już rozpoczęło prace nad powrotem podatku.

W czerwcu minister Zembala zapowiadał nałożenie na ubezpieczycieli obowiązku przekazywania około 5-8 procent sumy składek, które miałyby wzmocnić medycynę ratunkową. Nowy minister zdrowia dodał wtedy, że OC pokrywa koszty naprawy zniszczonego samochodu, ale nie chroni ofiar. Nie do końca tak jest, bo przecież poszkodowany w wypadku ma prawo wystąpić do ubezpieczyciela nie tylko o wypłatę samego odszkodowania, które rekompensuje uszczerbek na zdrowiu, ale może się też domagać m.in. zwrotu kosztów leczenia i rehabilitacji.

Na reakcję ubezpieczycieli nie trzeba było długo czekać. Zapowiedziano już podwyżki. Wspominano nawet o 20 proc. wzrostach cen.

Co ciekawe zapowiadane przychody z tytułu "podatku Religi" mają wynieść rocznie nawet 700 mln złotych. Tymczasem wartość świadczeń związanych z leczeniem ofiar wypadków drogowych wynosi około 18,5 mln złotych. Jak czytamy na stronach portalu Rzecznika Ubezpieczonych, realnie składka powinna zatem wynosić nie 12, a zaledwie 0,32 proc.

Podatek był od razu mocno krytykowany przez PO i samą Ewę Kopacz. W konsekwencji, po objęciu przez nią funkcji ministra zdrowia, został bardzo szybko wycofany. Na koncie NFZ zdążyło się wtedy uzbierać 880 mln złotych. Wykorzystano około 34 mln, czyli jakieś 4 proc. całej kwoty. Proponowane przez ministra Zembalę 5-8 proc., choć o blisko połowę mniej niż w 2007 roku, to i tak więcej w stosunku do realnych potrzeb.

Pozostaje więc pytanie: co stanie się z niewykorzystaną częścią podatku?