Minister Zembala zapowiada przywrócenie zmodyfikowanego pomysłu prof. Religi i narzucenie na ubezpieczycieli obowiązku przekazywania części składek z OC każdego kierowcy na rzecz leczenia ofiar wypadków drogowych. Minister wspominał o 5-8 procentach, które miałyby wzmocnić medycynę ratunkową. Prof. Zembala przywołał tu przykład innych krajów europejskich, gdzie podobne rozwiązania istnieją.

Nowy minister zdrowia dodał też, że OC pokrywa koszty naprawy zniszczonego samochodu, ale nie chroni ofiar. Ale nie do końca tak jest, bo przecież poszkodowany w wypadku ma prawo wystąpić do ubezpieczyciela nie tylko o wypłatę samego odszkodowania, które rekompensuje uszczerbek na zdrowiu, ale może się też domagać m.in. zwrotu kosztów leczenia i rehabilitacji.

Problem w tym, że raptem siedem lat temu budzący duże kontrowersje podatek Religi został wycofany po około roku, przez rząd PO, w osobie samej Ewy Kopacz, ówczesnej minister zdrowia. Powstaje pytanie, co zmieniło się w założeniach podatku, że teraz ten sam rząd, pod wodzą premier Ewy Kopacz, miałby taką daninę wprowadzić.

Podatek Religi został wprowadzony w 2007 roku przez ówczesnego ministra zdrowia, nieżyjącego już prof. Zbigniewa Religę. Wdrożono wówczas przepis, w myśl którego firmy ubezpieczeniowe przekazywały 12 proc. składek kierowców na rzecz NFZ. Z tych pieniędzy miały być leczone ofiary wypadków drogowych.

Ubezpieczyciele od razu zapowiedzieli, że polisy OC wzrosną po wprowadzeniu tego podatku – grozili nawet 20-procentowymi podwyżkami. I rzeczywiście polisy podrożały, bo firmy zgodnie twierdziły, że same nie udźwigną tych kosztów.

Przychody z tytułu „podatku Religi” miały wynieść rocznie nawet 700 mln złotych, tymczasem wartość świadczeń związanych z leczeniem ofiar wypadków drogowych wynosiła wówczas 18,5 mln złotych. Jak czytamy na stronach portalu Rzecznika Ubezpieczonych, realnie składka powinna zatem wynosić nie 12, a zaledwie 0,32 proc.

Co ciekawe, podatek Religi był od razu mocno krytykowany przez PO i samą Ewę Kopacz. W konsekwencji, po objęciu przez nią funkcji ministra zdrowia, został bardzo szybko wycofany.

- W Polsce nie ma odpowiedzialności zbiorowej, ja też jestem kierowcą i nie chcę płacić za czyjąś brawurową jazdę – mówiła wówczas minister Kopacz na łamach "Gazety Wyborczej".

Na koncie NFZ zdążyło się uzbierać 880 mln złotych. Wykorzystano około 34 mln, czyli jakieś 4 proc. całej kwoty. Proponowane przez ministra Zembalę 5-8 proc., choć o blisko połowę mniej niż w 2007 roku, to i tak więcej w stosunku do realnych potrzeb.

Co więcej, w momencie zniesienia podatku Religi opracowana została nowelizacja, w myśl której NFZ może dochodzić na drodze sądowej o zwrot poniesionych kosztów od sprawcy wypadku.

Czy teraz, na kilka miesięcy przed wyborami, uda się wprowadzić kontrowersyjny podatek i czy premier Ewa Kopacz zdążyła przez kilka lat zmienić zdanie na temat tego pomysłu? Nietrudno się bowiem nie zgodzić z jej słowami z 2008 roku, że nie powinno się obejmować odpowiedzialnością zbiorową wszystkich kierowców. Bo przecież zapłacimy my - kierowcy, a nie firmy ubezpieczeniowe, które odpowiednio zmodyfikują swoje cenniki, jak to było w 2007 roku.

Z drugiej strony wszyscy przecież opłacamy obowiązkowe ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej, które ma chronić m.in. ofiary wypadków. To z OC sprawcy opłacane są koszty związane z konsekwencjami spowodowanego przez niego wypadku i to on, poprzez późniejsze zwyżki (do 60 proc.) płaci więcej.