Mitsubishi i-Miev mieliśmy okazję użytkować przez 4 dni. Podczas przekazywania nam pojazdu pracownik firmy doradził, by „dotankowywać” prąd zawsze, gdy jest to możliwe. Nasz przedseryjny egzemplarz z 64-konnym silnikiem elektrycznym nie miał jeszcze funkcji szybkiego ładowania prądem trójfazowym 380 V, więc dalsze podróże trzeba było skrupulatnie planować, by nie narażać się na niespodziewane przerwy.
W efekcie z deklarowanego przez producenta zasięgu trzeba odjąć kilka kilometrów, ale i tak efekt jest piorunujący: przejechanie 100 km (przyjmując cenę 0,32 zł za 1 kWh) kosztuje zaledwie 4 zł, a 127-kilometrowy zasięg w codziennym użytkowaniu na trasie dom-praca-zakupy-dom powinien w zupełności wystarczyć.
Nissan obiecuje jeszcze więcej. Jego Leaf, który aż w 96 proc. odpowiada autu seryjnemu, może przejechać po jednym ładowaniu baterii do 160 km, a czas „tankowania” prądem o napięciu 380 V (do 80 proc. pojemności akumulatorów) ma wynosić zaledwie 30 min. Nissan ma pod maską silnik o mocy 109 koni, który pozwala rozpędzić Leafa do 150 km/h. Podczas tokijskiej prezentacji auta szef koncernu Renault Nissan Carlos Ghosn powiedział: „Postrzegamy samochody elektryczne nie jako niszę, lecz jako rynek masowy”.
Jeśli pojazd z takim napędem miałby porównywalną cenę z samochodem hybrydowym, a koszty jego użytkowania byłyby niewspółmiernie niższe, to taka strategia ma duże szanse powodzenia. Sprzedaż Nissana Leafa na wybranych rynkach rozpocznie się pod koniec 2010 roku.
Małe Mitsubishi i-Miev po przeliczeniu ma kosztować ok. 140 tys. zł. Większy Nissan Leaf – „tylko” 84 tys. zł, ale najdroższy element auta (litowo-jonowe baterie) będzie właścicielowi Leafa leasingowany. Część kosztów tej operacji ma ponosić dostawca prądu w zamian za regularne kupowanie od niego energii. Właściciel pojazdu miałby płacić zaledwie ok. 300 zł rocznego czynszu. Tak przynajmniej wyobraża to sobie Nissan, na szczegóły przyjdzie nam jeszcze poczekać.