Inżynierowie Toyoty i Lexusa od bardzo dawna próbują zrobić samochód, który dorównałby charakterem i prowadzeniem modelom BMW. Np. pod koniec lat 90. światło dzienne ujrzał Lexus IS z rzędowym sześciocylindrowym silnikiem i napędem na tył. Auto było niezłe, ale z serią 3 wygrać po prostu nie mogło. Z czasem Japończycy doszli więc do wniosku, że skoro nie możesz kogoś pokonać, to go oswój. Od paru lat współpraca z bawarską marką więc kwitnie: zaczęło się m.in. od diesla N47 pod maskami różnych modeli Toyoty, skończyło na wspólnym projekcie pod tytułem „Supra/Z4”. I to chyba między innymi na tej „bawarskiej” fali uniesienia Toyota postanowiła pokazać na tokijskim salonie model Mark X w wersji GRMN. Haczyk? Jest limitowany i nie trafi do Europy.
Ogólnie decyzję o zbudowaniu sportowej wersji tego modelu trzeba uznać za niespodziewaną. Baza – zwykły Mark X – to niczym niewyróżniająca się limuzyna klasy średniej. Na dodatek świeżynką też już go nie nazwiemy, bo debiut rynkowy miał miejsce w 2009 r., a w 2015 r. pojawiła się już limitowana do 100 szt. usportowiona odmiana o podobnej mocy, lecz z nieco spokojniej wystylizowaną przednią częścią nadwozia.
Teraz ducha sportu rodem z dawnych lat będzie mogło poczuć 350 klientów. Czy będą to szczęśliwi klienci? Naszym zdaniem tak, bo sportowy sedan z silnikiem o mocy 318 KM (maks. moment – 380 Nm), 19-calowymi kołami BBS, napędem na tył i ręczną skrzynką biegów po prostu nie ma prawa być... niefajny. Tym bardziej, że cena wydaje się atrakcyjna, bo w przeliczeniu wyniesie niecałe 170 tys. zł.
Silnik pochodzi z Lotusa Evory i charakterem przypomina m.in. sportowe jednostki BMW sprzed lat. Szybka reakcja na gaz, łatwość wkręcania się na obroty i rasowy dźwięk – czego chcieć więcej? Nam najszybciej przychodzi na myśl M3 E46, i choć zdajemy sobie sprawę, że takie porównanie to dla Toyoty nobilitacja, to mamy nadzieję, że Mark X GRMN przynajmniej częściowo dostarczy takich wrażeń, jak niegdysiejsze „beemki”!