Jak podało radio RMF FM, samochodem kierował Maciej Zientarski, znany z programów telewizyjnych w Polsacie i TV4. Wypadek przeżył, ale jego stan jest krytyczny.
Jego pasażer, który zginął na miejscu, to dziennikarz "Super Expressu", Jarosław Zabiega.
Do tragicznego wypadku doszło tuż przed godz. 22.00 na ul. Puławskiej w Warszawie w okolicach Wyścigów na Służewcu. Ferrari 360 Modena jechało w kierunku Piaseczna.
Według wstępnych ustaleń policji samochód podskoczył na muldzie i z dużą prędkością uderzył w filar wiaduktu biegnącego z Ursynowa. Według świadków, zarówno kierowca jak i pasażer mieli niezapięte pasy.
- Ustalamy okoliczności zdarzenia - powiedział rzecznik komendanta stołecznego policji, Marcin Szyndler.
Potwierdził, że przyczyną była prawdopodobnie nadmierna prędkość, o czym świadczyłyby zabezpieczone na miejscu ślady i stan rozbitego auta. Według świadków pojazd poruszał się ponad 100 km / godz.
Auto stanęło w płomieniach. Maciej Zientarski zdołał wydostać się z auta, Jarosław Zabiega spłonął w pojeździe. To wersja policji. Z kolei według straży pożarnej - ciała poszkodowanych znajdowały się w odległości piętnastu metrów do wraku, a szczątki samochodu rozrzucone były na przestrzeni 50 metrów kwadratowych. Oznacza to, że pojazd pędził z ogromna szybkością - nawet 200 km / godz.
Faktem jest, że kierowca w stanie ciężkim stanie trafił do szpitala, gdzie walczy o życie.
Jak nas poinformowano w szpitalu, Maciek Zientarski jest nieprzytomny: doznał urazu głowy, klatki piersiowej, kręgosłupa, jamy brzusznej i kończyn. Przeszedł już operację, czeka go jednak następna. Jego stan jest stabilny, ale bardzo ciężki, w każdej chwili może nastąpić jego pogorszenie. Przez cały czas wykonywane są różne badania. Najwcześniejszy termin kolejnej operacji - to piątek.
Potrzebna jest krew A RH+ dla ofiary wypadku - osoby, które mogą pomóc, proszone są o zgłaszanie się do Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie przy ulicy Lindleya 4.
Następny komunikat o stanie zdrowia lekarze przekażą w piątek około godziny 13-tej.
Ferrari posiadało poznańską rejestrację, nie było to auto testowe, lecz używane.
Sprawą zajmie sie prokuratura.
Miejsce zdarzenia znane jest doskonale wszystkim regularnie podróżującym ulicą Puławska kierowcom. Wielokrotnie w tym miejscu dochodziło do wypadków. Uskok w jezdni ciągnie sie przez oba pasy ruchu, szczególnie niebezpieczny jest lewy.
w 2005 roku w ciągu kilku dni zginęły tu trzy osoby, w tym młody człowiek zapalający znicz na miejscu śmierci kolegi... Po wypadku dobyła się swoista demonstracja - młodzi kierowcy zablokowali pas ruchu. Władze Zarządu Dróg zobowiązał się wówczas do wyrównania nawierzchni, ale obietnica nie zastała spełniona do dziś...
Tymczasem właśnie w tym miejscu wielokrotnie widzieliśmy ścigających sie motocyklistów...
- Uznaliśmy, że usuwanie samej muldy nie wystarczy mówi Agata Choińska, rzeczniczka ZDM. Cała Puławska między ulicami - Aleją Wilanowską a Poleczki - wymagała wymiany asfaltu. Odcinek jest dobrze oznakowany, wyznaczone zostało także ograniczenie szybkości do 50 km / godz. Jazda z taką prędkością w tym miejscu nie stwarza najmniejszego zagrożenia. Naprawa tego fragmentu jezdni odbędzie się w ostatni weekend kwietnia i pierwszy weekend maja...
- Stan samochodu jest taki, że biegli będą musieli ustalić czy za kierownicą siedział Maciej Zientarski czy Jarosław Zabiega - powiedział serwisowi gazeta.pl Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji. Biegli ustalą też, czy obaj dziennikarze mieli zapięte pasy bezpieczeństwa.
- W tymi miejscu gdzie doszło do wypadku nie ma kamer monitoringu miejskiego - mówi gazeta.pl Wojciech Pasieczny ze stołecznej drogówki. - Policjanci na pewno będą sprawdzać zapisy z innych kamer monitoringu, żeby odtworzyć jak Ferrari jechało wcześniej i ewentualnie kto siedział za kierownicą.
Reporter RMF FM ustalił, że policja sprawdza, czy we krwi rannego w wypadku Macieja Zientarskiego są ślady alkoholu. Wyniki będą znane za kilka dni.
Niespełna czteroletnie Ferrari 360 Modena F1, które prowadził Zientarski, zostało niedawno kupione w jednym z poznańskich komisów. Nie zostało jeszcze przerejestrowane. Jak ustalił reporter RMF FM Adam Górczewski, znany dziennikarz nie jest bezpośrednim właścicielem tego samochodu.
Rzecznik prasowy PZU poinformował, że kampania reklamowa z udziałem Macieja Zientarskiego dobiega końca. Reklamówki z jego udziałem nie są już wyświetlane, jego wizerunek stopniowo będzie znikać także z bilbordów. W Warszawie pierwsze plakaty z wizerunkiem Zientarskiego zostały już zdjęte.
Serwis tvn24.pl cytuje wypowiedzi osób, które jako pierwsze dotarły na miejsce wypadku i udzielały pomocy poszkodowanym.
Kiedy Bartłomiej Szkop dobiegł do miejsca wypadku, tuż po tym jak samochód uderzył w jeden ze słupów podtrzymujących wiadukt, auto wybuchło i zaczęło się palić. Wraz z drugim przypadkowym świadkiem wypadku, odciągnęli od samochodu jedną z ofiar, którą okazał się później Maciej Zientarski. Przenieśli go na drugą stronę jezdni.
- Baliśmy się, że dosięgnie go ogień - wspomina pan Bartłomiej.
Jak stwierdzili - poszkodowany nie oddychał.
- Jego usta były pełne wydzieliny i zapadał się język. Usunąłem mu wydzielinę z ust i ułożyłem w pozycji bocznej ustalonej - opowiada pan Bartłomiej.
Po chwili poszkodowany zaczął samodzielnie oddychać i charczeć. Pamięta też, że mężczyzna miał bardzo dużą ranę w okolicy szyi, przez którą sączyła się krew. Owinęli ją bandażem.
Mężczyzna nie odzyskał przytomności aż do przyjazdu straży pożarnej.
- Jak przyjechała straż pożarna, rozcięła mu ubranie i ułożyła na noszach, wtedy stamtąd odszedłem - relacjonuje świadek.
Tymczasem drugi z poszkodowanych palił się dalej.
- Próbowano go ugasić i go stamtąd odciągnąć, ale tam wciąż wybuchały jakieś części samochodu - wspomina. Ale wszyscy się bali podejść, w dodatku temperatura była zbyt wysoka - wyjaśnia.
- Przykro mi jest, że nie zdołaliśmy rozpocząć ratowania drugiego dziennikarza - dodaje.
- Podbiegłem kilkanaście sekund po zdarzeniu do płonącego samochodu - opowiada w tvn24.pl Krzysztof Resiak. Jeden ze świadków odciągnął, jak teraz wiem, Zientarskiego na pobocze, ja zająłem się drugim człowiekiem. Drugi uczestnik wypadku już się palił, na głowie miał chyba jakiś plastik, który próbowałem zdjąć, niestety nieskutecznie.
- Do samochodu nie dało się podejść, było piekielnie gorąco. Ktoś podał mi gaśnicę, żeby ugasić płonącego człowieka. W niewielkim stopniu się udało. Ktoś próbował wyciągnąć ugaszonego człowieka, ale skóra z jego ręki przykleiła się do ręki ratującego - dodaje internauta i podkreśla: - Bardzo szybko pojawiła się straż i karetka. Pierwszy raz w życiu widziałem taki wypadek i mam nadzieję, że ostatni.
Tymczasem trwa policyjne śledztwo. Z najnowszych informacji wynika, że kierowcą Ferrari 360 Modena był jednak Maciej Zientarski.
Dochodzenie w sprawie wypadku prowadzi prokuratura na warszawskim Mokotowie. Powierzyła ona czynności w sprawie Wydziałowi Ruchu Drogowego stołecznej policji. Podstawą śledztwa jest artykuł kodeksu karnego, który stanowi, że kto - naruszając chociażby nieumyślnie zasady bezpieczeństwa w ruchu - powoduje nieumyślnie wypadek, którego następstwem jest śmierć innej osoby, podlega karze więzienia od 6 miesięcy do 8 lat.
Potwierdziło się, że Maciej otrzymał samochód ferrari od swojego znajomego, który kupił go wcześniej, w celu przetestowania.
Jak napisał "Dziennik" - szef stołecznej drogówki, mł. insp. Jacek Zalewski powiedział, że ustalenie ze 100-procentową pewnością kto prowadził samochód może być niemożliwe.
Stan zdrowia Macieja Zientarskiego pozostaje bez zmian. Noc z piątku na sobotę nie przyniosła pogorszenia, stan jest stabilny, co jest optymistyczne.
Na apele o oddawanie krwi dla rannego dziennikarza odpowiedziało bardzo wiele osób. Tylko do szpitala AM przy ulicy Lindleya zgłosiło się ich 150. Jak poinformowała dr Monika Grzegorek, w województwie mazowieckim oddano 52 litry krwi!
Jeśli chodzi o rokowania lekarze na razie są ostrożni w ocenach. Obrażenia wielonarządowe, do których doszło, to niezwykle poważna sprawa.
Maciek przeszedł trzy operacje. Na razie udało się "pocerować" wątrobę, nie zdecydowano się też na usunięcie śledziony. Zadania lekarzy koncentrują się przez cały czas na zabiegach ratujących, na zajęcie się pozostałymi obrażeniami przyjdzie czas.
Maciej Zientarski nadal przetrzymywany jest w stanie śpiączki farmakologicznej, a pomaga mu oddychać respirartor.
Według nieoficjalnych informacji, które uzyskaliśmy w sobotę rano w szpitalu Akademii Medycznej, stan Macieja Zientarskiego w ciągu ostatniej doby nie uległ zmianie. Rokowania poprawiły się jednak. Optymistyczne jest to, że operacja wątroby udała się.
Tymczasem nie są jeszcze ujawnione wyniki sekcji zwłok Jarosława Zabiegi, którą w poniedziałek przeprowadzili lekarze. Sekcja miała dać odpowiedź na pytanie, który z dziennikarzy prowadził samochód Ferrari w momencie wypadku.
W poniedziałek przewidziane są kolejne badania.
Podano pierwsze szczegóły sekcji zwłok Jarosława Zabiegi. Nie wyjaśniła ona jednak podstawowej kwestii - kto prowadził samochód. Z sekcji wynika jedynie, że jarek Zabiega nie spłonął żywcem. Zmarł, bo uderzenie zmiażdżyło mu narządy wewnętrzne.
Przyczyną śmierci dziennikarza "Super Expressu" były "wielonarządowe urazy obejmujące klatkę piersiową i jamę brzuszną" - podało radio RMF FM.
Być może we środę podany zostanie oficjalny komunikat o stanie zdrowia. Stan jest stabilny, ale istnieje obawa wystąpienia powikłań ze strony układu pokarmowego.
Poprawia się stan ciężko rannego dziennikarza - Maciej Zientarski zaczął reagować na bodźce dowiedzieliśmy się w środę, 5 marca późnym wieczorem. Lekarze nie zmienili zdania - stan jest ciężki, ale stabilny, a na temat rokowań nadal nie chcą się wypowiadać.
Wciąż nie są znane dokładne przyczyny tragicznego wypadku - wyniki sekcji zwłok Zabiegi mają być ujawnione niebawem.
Przesłuchany przez prokuraturę świadek wypadku potwierdził, że za kierownicą auta siedział Zientarski – informuje "Wprost”.
Według prokuratury świadek jest wiarygodny. Miał jechać tą samą trasą co dziennikarze i dwukrotnie zatrzymywać się koło ich samochodu na czerwonym świetle na skrzyżowaniach ulicy Puławskiej: z Domaniewską i Wałbrzyską.
Świadek potwierdza, że za kierownicą siedział Maciej Zientarski - pisze "Wprost". Gazeta powołuje się także na innego świadka, który widział, jak do zaparkowanego samochodu wsiadali obaj dziennikarze.
Tymczasem policja dysponuje koronnym dowodem na to, że Ferrari kierował Zientarski. Specjaliści, oglądając zdjęcia z miejskiego monitoringu, znaleźli takie na którym widać, że kierowcą samochodu jest mężczyzna w czerwonej kurtce - dowiedział się "Wprost".
- Właśnie w taką kurtkę był tego dnia ubrany Maciej Zientarski. Jego kolega Jarosław Zabiega miał szarą kurtkę. Dysponujemy tymi zdjęciami od wczoraj - twierdzi funkcjonariusz z Komendy Stołecznej Policji.
Funkcjonariusze przejrzeli klatka po klatce filmy z kilku kamer. Jedna z nich, zamontowana przy ul. Puławskiej, wyraźnie zarejestrowała kierowcę Ferrari.
"Wprost" nieoficjalnie podaje, że wyniki krwi pobrane od Jarosława Zabiegi nie wykazały obecności alkoholu.
.........................................................................................................................................................
UWAGA
prosimy o samodzielne odświeżanie strony, gdyż informacje są na bieżąco aktualizowane!