Część z młodszych czytelników może już tego nie pamiętać, ale początek lat 90. XX wieku to był w Polsce jeszcze mocno dziki… wschód. Kradzieże samochodów i ich wyposażenia to był chleb powszedni, słabe statystyki nie robiły na nikim wielkiego wrażenia. Złodzieje zbroili się w nowy sprzęt do łamania zabezpieczeń, a właściciele pojazdów parkujących pod chmurką też musieli wykazywać się inwencją. Jedną z metod zabezpieczenia auta przed kradzieżą było np. naklejenie wielkiego napisu „Auto-Alarm” na samochód, który wcale go nie miał. Znane są też przypadki kierowców – także tych z zagranicy – którzy zostawiali za szybą kartkę z napisem, że w danym pojeździe nie ma niczego ciekawego. Na przykład radia. Ani niczego innego cennego (np. koła zapasowego) i żeby ogólnie nie tracić energii na łamanie zamka lub wybijanie szyby. Dziś historia zatoczyła koło, bo wobec plagi włamań do samochodów z jaką boryka się stan Kalifornia, tamtejsi kierowcy sięgnęli po podobne rozwiązanie.

Tu jednak o pisaniu kartek informacyjnych nie ma mowy. I słusznie, obrazki można przyswoić łatwiej i szybciej. A obraz jest taki: coraz częściej można w Kalifornii spotkać samochody zaparkowane z otwartym bagażnikiem. Nie, nie dlatego, że ktoś zapomniał zamknąć swoje auto. Ani nie dlatego, że właściciel poszedł do domu po coś ciężkiego i zaraz wróci. Chodzi bowiem o to, by pokazać potencjalnemu złodziejowi, że nic tu interesującego nie znajdzie i żeby szukał szczęścia gdzie indziej.

"To bez sensu i niebezpieczne" – odpowiadają tamtejsi funkcjonariusze policji. Trudno się nie zgodzić, bo przecież przez bagażnik można bez wysiłku dostać się do wnętrza i po prostu ukraść… całe auto. Znacznie lepszym rozwiązaniem – jak przekonuje San Francisco Police Department (SFPD) – jest natychmiastowe zgłaszanie kradzieży/włamań. To nie tylko zwiększy szanse na złapanie złodzieja, ale pozwoli też sporządzić mapę „gorących” punktów, w których mundurowi będą mogli zwiększyć swoją obecność.