A było ich co najmniej tysiąc różnych wersji i modeli. I gdy sięgam pamięcią wstecz, najwięcej przyjemności miałem z prowadzenia niezbyt spektakularnych aut.

Przeczytałem gdzieś kiedyś, że jazda słabym autem na 100% jego możliwości daje więcej satysfakcji niż jazda mocnym potworem na 20%. To sama prawda.

Rozsypujący się bogaty starzec w Ferrari z rzadka pojedzie nim naprawdę szybko, za to jazda na granicy przyczepności po śliskiej górskiej drodze banalną z pozoru Dacią Logan może naprawdę graniczyć z seksualną przyjemnością.

Nie, nie odbiło mi. Dacia Logan, o czym pewnie większość posiadaczy tego auta nigdy się nie dowie, ma genialnie zestrojone podwozie, które przywodzi mi na myśl zapomniane niemal samochody francuskie sprzed 20 lat: długi skok zawieszenia, głębokie przechyły, perfekcyjnie dobrana siła tłumienia amortyzatorów, zamiast raptownej utraty przyczepności - łagodne odpływanie w podsterowność. Samochód ten w ilości rekordowej posiada najważniejszą dla mnie cechę auta: przewidywalność zachowań. Dobrze o tym wie kierowca BMW, który nie mógł znieść faktu, że na pokręconej niczym pijany wąż drodze Podkarpacia wyprzedził go rumuński samochód. Perfekcyjne przejechanie serii zakrętów, idealne dobranie punktów hamowania, trafione zmiany biegów: to wszystko przywodzi uśmiech na twarz, bez względu na cenę samochodu.

Pierwszy Ford Focus był też takim cichociemnym dostarczycielem radości: w panteonie najlepszych przednionapędowych wozów świata ma u mnie stałe miejsce, obok Mondeo ST220 i nowego Renault Clio RS. Wielką przyjemność z jazdy dać może malutki Citroen C1, lubię jeździć Renault Kangoo, Peugeotem Partnerem czy Chevroletem Spark. Owszem, często jeżdżę samochodami o wartości nawet kilkunastu milionów dolarów, ale chwaląc tylko takie, kłamałbym. Przyjemność nie zależy od ceny, podobnie jak w innych dziedzinach życia. Z fajną kobietą można spędzić czas przy butelce wody mineralnej, a z pretensjonalną wystylizowaną babką nudzi się człowiek w połowie pierwszej butelki szampana.

Na koniec jeszcze jedna refleksja: nie chcę powiedzieć bynajmniej, że mocne, bardzo drogie auta nie są fajne. Ostatnio miałem okazję pojeździć Mercedesem SLR McLaren po polskich drogach, a parę tygodni wcześniej jeździłem Maybachem Exelero. To były naprawdę niezapomniane przeżycia, ale przez swoje odrealnienie (bo przecież jako dziennikarz w życiu nie zarobię na auto za kilkaset tysięcy euro) mniej pamiętne niż na przykład żwawa jazda z Człuchowa do Piły za kierownicą Renault Clio RS.

Szanowni posiadacze tanich i słabych samochodów: przeżycia nieco gorsze od seksu są także w Waszym zasięgu... powodzenia!

Przeczytaj więcej wpisów w blogu Piotra Frankowskiego