Jaką przewagę ma guma nad folią lub lakierem? Według teorii jest ich sporo: przede wszystkim, ma to być szybkość dokonania zmiany. Wiodący producent gumy twierdzi, że powinno wystarczyć kilka godzin na przygotowanie auta i kilka na malowanie. Proces przygotowania to raptem trzy etapy: umyć, osuszyć, odtłuścić. Powierzchnia nie jest w żaden sposób uszkadzana (matowaniem, szlifowaniem itp.), a proces dość łatwo „odwrócić”, zrywając lub zmywając gumę. Można też opcjonalnie zastosować specjalny podkład (primer) – wtedy guma będzie lepiej przylegała do nadwozia. Druga opcja to preparat Top Coat nakładany na gumę, mający ją uodpornić mechanicznie.
Kolejne plusy to możliwość (przynajmniej teoretyczna) wykonania operacji samodzielnie, szczególnie jeśli mówimy o mniejszych elementach. Gumę można nanosić wałkiem, pędzlem lub natryskowo, jednak do dużych, zewnętrznych powierzchni zdecydowanie polecany jest pistolet. W szerokim zakresie wybrać można kolor nadwozia – podstawą jest kilka matowych kolorów, ale bez problemów da się stworzyć dowolną barwę z palety RAL. Dla nieusatysfakcjonowanych – można też skorzystać z dodatków metalicznych lub specjalnych. Guma ma chronić przed korozją oraz uszkodzeniami mechanicznymi.
Nakładanie folii wymaga więcej wprawy, poza tym jest ona znacznie mocniej „związana” z podłożem – położona na słabej jakości lakier, odejdzie… razem z nim! Często też na powierzchni auta pozostaje mnóstwo kleju, który trzeba mozolnie usuwać. Z kolei folia daje ogromne możliwości w zakresie „obrazu” – można na niej wydrukować, co się chce (reklamę własnej firmy, płomienie, napis), co przy zręcznym wkomponowaniu w auto dać może jeszcze ciekawsze efekty. Zobaczmy, jakie efekty przyniosło użycie gumy firmy Plastidip, ile trwała operacja i jakie wątpliwości napotkaliśmy.
Galeria zdjęć
Do odświeżenia wybraliśmy lekko zmodernizowaną Dacię Duster. Białe nadwozie jest mało atrakcyjne, a poza tym na karoserii pojawiło się kilka zadrapań, wgnieceń czy ognisk korozji, które i tak należałoby naprawić. Wybrany kolor to RAL2004, zgodnie z sugestią w firmie zakupiliśmy 5 l preparatu Plastidip, odpowiednią ilość rozpuszczalnika i zmywacz – razem to 1120 zł. Do kosztów z pewnością doliczyć trzeba co najmniej „bańkę” benzyny ekstrakcyjnej, ręczniki papierowe, materiał do oklejenia nadwozia – powiedzmy, że bez kosztów robocizny na materiały wydamy 1300 zł. Co będzie potrzebne? Na pewno odpowiednie miejsce, ale może wystarczyć zwykły, oby niezbyt ciasny garaż oraz kompresor i pistolet lakierniczy.
Dość szybko pojawiła się wątpliwość – zastanawialiśmy się nad stopniem rozbrojenia nadwozia. Chcąc zmieścić się w kilku godzinach pracy poświęconej na przygotowanie, będziemy w stanie co najwyżej okleić szyby. Nie ma mowy o zdejmowaniu uszczelek, relingów, lusterek itp. Ale oklejenie tego wszystkiego nigdy nie będzie tak dobre, jak pomalowanie pod spodem – po lakierze na uszczelkach najłatwiej poznać „leniwego” lakiernika. Z drugiej strony demontaż wszystkiego oznacza przygotowanie powierzchni niemal jak do lakierowania. Mimo wątpliwości zdecydowaliśmy się na całkowity demontaż plastikowego „osprzętu” karoserii: lusterek, relingów, uszczelek drzwi, listew przy szybach. W tym celu trzeba też było zdjąć boczki drzwi. Zrobiło się z tego mnóstwo pracy. Ale nie ma elementów krzywo „odciętych”, białych pasków itp.
Rozbrojone nadwozie to jednak nie koniec przygotowań, szczególnie w przypadku naszego Dustera. Guma, podobnie jak lakier, wiernie pokryje wszelkie niedoskonałości nadwozia. Przed pokryciem auta gumą warto więc naprawić wszelkie niedostatki. W ruch poszły więc szlifierki, papier ścierny itp. Guma będzie trzymać się także skorodowanych części, ale przecież pod spodem korozja będzie rozwijać się dalej! Uznaliśmy, że biały lakier nie jest konieczny, ale trzeba „wyprowadzić” płaszczyzny (tam, gdzie konieczne było szpachlowanie) oraz dokładnie wyczyścić miejsca z rdzawym nalotem, a następnie pokryć je dokładnie podkładem epoksydowym.
Wszystkie elementy zdemontowane i naprawione. Można przystąpić do ostatecznego wyczyszczenia karoserii. Wymaga to dużej dokładności, bo zakamarków jest naprawdę mnóstwo – wystarczy, że zajrzycie np. w okolicę zawiasów klapy bagażnika żeby przekonać się, ile pracy może być przy samym myciu i suszeniu auta.
Kolejny etap to dokładne oklejenie elementów, które mają pozostać niepomalowane. Guma daje nieco mniejszy „odkurz” niż lakier, ale nie ma przecież możliwości dokładnego pomalowania np. krawędzi, bez „wyjechania” poza malowany obszar. Używamy papieru lub folii. Pamiętajcie, że każdą chwilę poświęconą na zabezpieczenie auta odbierzecie z nawiązką podczas końcowego czyszczenia.
Nareszcie malujemy? Nie tak prędko! Pierwsze pytanie: czy używamy podkładu (primera)? To specjalny produkt do nakładania na lakier, który potem wiąże się z gumą i poprawia jej przyczepność. Część elementów pomalowaliśmy z primerem, część bez. Różnica jest spora – w tych z podkładem guma rzeczywiście mocniej trzyma się podłoża. Podczas zrywania mniej chętnie tworzy duże płaty – łatwiej ją zmyć (co jest dość proste z użyciem specjalnego rozpuszczalnika lub po prostu benzyną ekstrakcyjną). W wersji bez primera guma schodzi płatami – mniej trzyma się podłoża, bardziej gumy. Produkt najczęściej dostarczany jest jako rozcieńczalnik (thinner) i guma „właściwa” (czasem też w postaci gotowej do użycia, nawet jako aerozol). Podstawowe proporcje użycia rozpuszczalnika i gumy to 1:1. Ale wiele zależy od dyszy (podstawowe to 1,7-2,0 mm), ciśnienia w układzie, pistoletu. Dlatego najpierw malujemy nieduży element. Użycie rozcieńczalnika i gumy w stosunku 1:1 w naszym przypadku dało efekt widoczny na zdjęciu – całość spłynęła po drzwiach niemal jak woda. Dopiero zmniejszenie ilości rozpuszczalnika dało pożądany efekt.
Przechodzimy do malowania. Choć sama czynność zbliżona jest do lakierowania, to okazuje się prostsza. Guma ma właściwości podobne do… posadzki samopoziomującej. Stosunkowo trudno zrobić zacieki, rozprowadzanie przebiega dość gładko. To duży plus, bo nie mając wprawy raczej nie uda się pomalować „z marszu” samochodu (bez zacieków, „skórki” itp.), a z użyciem gumy jest to realne. Uwaga: minimum to 4 warstwy, które w temperaturze około 20 st. C nakładać można co kilkanaście minut. Kolejne pytanie to zasadność użycia preparatu Top Coat. To „opcjonalna” warstwa, którą można położyć na koniec malowania. Ma zapewnić większą odporność na uszkodzenia. Niestety, nie ma go na na stronie głównej producenta w dziale „produkty”, znajdziemy go dopiero w „sklepie”. Nie został też polecony przez sprzedawcę, dlatego nie trafił na nasz samochód.
Czas spędzony na wyklejaniu, zdejmowaniu uszczelek itp. zaowocuje ładnym wykończeniem detali – gdy otwieramy drzwi widać jednolitą powierzchnię „w kolorze”, nigdzie nie pojawiają się paski ani podmalowane uszczelki. Oczywiście, ma to też swoje złe strony: nie wszystkie plastiki i gumowe elementy da się zdemontować bez uszczerbku, a ich odtworzenie nie będzie tanie. Przykładowo w naszej Dacii nie dało się zdemontować bez uszkodzenia gumowych fartuchów na drzwiach. Połamane plastiki oczywiście można dokupić, ale nie musi to być proste, ani tanie: plastiki trzymające gumowe elementy w ASO dostępne są tylko w komplecie z gumowymi paskami (po około 120-140 zł za komplet na drzwi), wśród zamienników nie występują nietypowe kształty. Poza tym dobieranie plastików zamiennikowych nie jest łatwe, ani tanie („garść” plastików kupionych poza ASO to też około 50 zł). Trzeba było jeszcze wymienić zewnętrzne uszczelki przy szybach przednich drzwi (krótsze z tylnych udało się uratować), a to kolejne 120 zł za drzwi. Może doświadczony mechanik „rozbroi” nadwozie z mniejszymi stratami, ale z takimi wydatkami również trzeba się liczyć.
Wnęka bagażnika w nowym kolorze, ale guma zdecydowanie nie sprawdzi się w takim miejscu, jak krawędź bagażnika. Wystarczy kilka razy oprzeć czy przesunąć walizkę, by guma się poddała. Dlatego w takim miejscu zdecydowanie lepiej sprawdzi się np. cobra – bardzo mocne farba odporna na uszkodzenia mechaniczne.
Efekt końcowy nam się podoba – producent określa trwałość gumy na 3 lata (choć podobno niektórzy korzystają przez 6 lat). Niestety, szybko przekonaliśmy się, że lepiej jednak było skorzystać z powłoki Top Coat, bo sama guma nie ma rewelacyjnej trwałości mechanicznej (pod tym względem przegrywa z folią). W porach dość szybko gromadzi się brud. Zaletą jest w miarę łatwe uzupełnianie ubytków (np. pędzelkiem).
Kolor jest ciekawy, dobrze współgra z czarnymi dodatkami, takimi jak plastikowe progi, snorkel itp. W porównaniu z folią trudno tu o ciekawsze wykończenie – dodatkowe napisy czy akcenty stylistyczne. Można oczywiście coś nakleić, ale to dodatkowe koszty i praca.