W podróż najwygodniej wybrać się SUV-em, jednak auto z napędem na jedną oś też powinno wystarczyć, bo do większości atrakcji można dojechać asfaltowymi jezdniami.
W Australii reprezentowane są prawie wszystkie światowe marki samochodowe, łącznie z chińskimi.Jednak na drogach – oprócz rodzimego Holdena, będącego od 1931 r. częścią amerykańskiego giganta GM – królują „azjaci” i Ford, który ma tu także fabrykę. Tak jak w całym regionie Azji i Pacyfiku, mocna jest Toyota, z 18-procentowym udziałem w australijskim rynku i własną produkcją. W ostatnich latach rośnie znaczenie „koreańczyków” – Hyundaia i Kii. Szacuje się, że po liczącej 22 mln mieszkańców Australii jeździ obecnie ponad 120 tys. samochodów marki Kia.
W drogę wyruszyliśmy nowym Sorento 4x4 – podobnym jeździmy u nas, tyle że z kierownicą po lewej stronie. Do dyspozycji mieliśmy diesla 2.2 (oprócz niegow ofercie jest tam benzynowe 3.5 V6, ale tylko z napędem na jedną oś).
Wybór celu podróży padł na bogatą w endemiczną faunę wyspę Phillipa i piękną Great Ocean Road. Na Phillip Island jedzie się z centrum Melbourne niespełna 2 godziny (ok. 140 km). Setki miłośników rzadkich gatunków zwierząt przyciąga codziennie parada wychodzących po zmroku z morza grup małych pingwinów, zwanych też błękitnymi z powodu ich granatowego upierzenia. Zabawnie wyglądające nieloty mają tu liczną kolonię.
W odległości godziny jazdy na południowy zachód od Melbourne rozpoczyna się jedna z najpiękniejszych na świecie tras samochodowych: Great Ocean Road. Aż żal przemierzać ją w zaledwie jeden dzień, bo każdy z 243 km kusi zapierającymi dech widokami malowniczych zatok, latarni morskiej, dziewiczych lasów i ostańców skalnych. Ciekawostką są znaki przy jezdni stanowiące ostrzeżenie dla zagranicznych turystów nieprzyzwyczajonych do obowiązującej tu organizacji ruchu: „Jesteś w Australii – jedź lewą stroną!”.