Ceny benzyny i oleju napędowego na Ukrainie i w Rosji są o ponad połowę tańsze niż w Polsce. Nic dziwnego, że taka cena kusi, by jeżdżąc na wschód Europy w interesach zaopatrzyć się w dodatkowe litry, na które w Polsce spokojnie znajdą nabywców. Kategorie przemytników można podzielić na kilka kategorii. Pierwsi to paliwowi zawodowcy.

Tour de ropa

Jeden z niewielkich touroperatorów z Krakowa organizuje weekendowe wyjazdy na Ukrainę, nie narzeka na klientów, bo za cały weekend u wschodnich sąsiadów musimy zapłacić zaledwie 150 złotych. Z wyżywieniem i noclegiem. Jednak nie organizacja wycieczek jest jego głównym źródłem dochodu. On postanowił zabawić się w importera paliwa.

Na Ukrainę jeździ specjalnie przygotowanym autobusem, który ma powiększony zbiornik paliwa do 1500 litrów. Przez całą podróż z Krakowa do Lwowa i z powrotem spali ok. 170 litrów. Reszta idzie na handel lub do innych, służbowych samochodów.

- Jak jedziemy do Lwowa, to tankujemy po sam korek. Zjeżdżamy do bazy i spuszczamy ok. 900 litrów. Później rozchodzi się to po innych firmach, a reszta na wewnętrzne potrzeby - mówi kierowca, pracownik firmy turystycznej.

Jak mówi pracownik, na każdym litrze zarabiają 2 złote, czyli 1800 złotych. I tak w każdy weekend.

Na pytanie o obawy przed celnikami odpowiedział, że ma na nich "metody" schowane w dokumentach.

Szmelc, mydło i paliwo

Drudzy to indywidualiści. Najczęściej stosują się do zaleceń przepisów prawa, ale mocno je nadwyrężają.  Nie mają super samochodów, powiększonych baków paliwa, a nawet dodatkowych kanistrów. Jadą tradycyjnie, ale za to codziennie.

- Jeżdżę w interesach rano. Zbieram zamówienie na słodycze, olej roślinny czy co tam akurat potrzeba sąsiadom i znajomym.  Ludzie lubią rosyjskie rzeczy, bo jeszcze nie ma w nich świństwa chemicznego, a masło jest takie jak dawniej. Jak już wracam, tankuję 60 litrów paliwa i po przekroczeniu zlewam to do baniek, a później sprzedaje sąsiadowi. Każdemu się to opłaca, bo mam paliwo za mniej niż 5 złotych. Przecież za coś trzeba żyć - mówi mężczyzna, do którego dostaliśmy anonimowy kontakt.

Benzynowi kamikaze

Trzecia grupą przestępców to Ci, którzy zupełnie się nie przejmują przepisami prawa i jeżdżą przeróbkami nienadającymi się nawet do trzymania w garażu. Zazwyczaj są to "kampery" i samochody ciężarowe z przerobionymi zbiornikami. Popularność w podróżach zdobyły sobie poprzez swoją łatwość w adaptacji wnętrza, a dokładnie modyfikację w zbiornikach paliwa.

- Po rosyjskiej stronie granicy zaczął się palić samochód. Jak kierowca to zobaczył, to od razu wyskoczył, a rozpędzony samochód wjechał w wolnocłowy sklep i zajął się ogniem. Po zbadaniu samochodu okazało się, że miał nielegalnie i niepoprawnie zamontowane zbiorniki paliwa - powiedział Ryszard Chudy z Izby Celnej.

- Ze względu na różnice cen, na przejściach granicznych z Obwodem Kaliningradzkim codziennie pojawia się liczna grupa osób, jadąca zatankować do Rosji. Większość z nich ogranicza się do przywiezienia dopuszczalnej ilości paliwa (tyle ile mieści oryginalnie zamontowany zbiornik plus 10 litrów w kanistrze). Zdarzają się jednak i tacy, którym to nie wystarcza. Należy do nich m.in. Dawid I. z Węgorzewa. Mężczyzna kupił sobie samochód kampingowy i zaczął nim jeździć do Rosji. Gdy pojazdowi dokładnie przyjrzeli się celnicy, okazało się, że "kamper" został przerobiony. Zamontowano w nim bowiem dodatkowe zbiorniki. By zweryfikować swoją diagnozę, funkcjonariusze przekazali samochód rzeczoznawcy. Jego opinia była jednoznaczna - wszystkie zbiorniki zamontowane w pojeździe okazały się nieoryginalne, a jeden z nich był tak prymitywnie zamontowany, że w czasie jazdy ocierał o asfalt - były na nim widoczne ślady. Łączna pojemność zbiorników wyniosła prawie 580 litrów - powiedział  Chudy. - Nie zawsze powiększone zbiorniki są jednak kwestią przerobienia. Jakiś czas temu na granicy pojawił się samochód armii amerykańskiej, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy na oczy. Bak miał pojemność 350 litrów, a nic wskazywało nic na przeróbki. W takich przypadkach kierujemy zapytania do producenta - dodaje.

Jeszcze inni drogowi Kamikaze są tak bezczelni, że "zapasowe" paliwo wiozą na przyczepkach licząc, że uda się im wwieźć je do Polski.

Jeździć by żyć

W związku z tym, że paliwo w Obwodzie Kaliningradzkim i na Ukrainie kosztuje w przeliczeniu ok.3 zł, spora część osób jadących z Rosji czy z Ukrainy stara się zarobić, wwożąc je do Polski. W Izbie Celnej w Olsztynie, ale także w pozostałych oddziałach,  funkcjonuje sformalizowany sposób kontroli przywozu paliwa w zbiornikach pojazdów na przejściach granicznych.  Służą do tego m.in. urządzenia rentgenowskie oraz mobilne stacje paliw, które mogą przepompować paliwo z podejrzanego samochodu i oddać je do zbadania.

Zgodnie z prawem można wwieźć do Polski, raz na dobę, pełny zbiornik - pod warunkiem że został on fabrycznie zamontowany w tym pojeździe oraz 10 litrów w kanistrze.

Na koniec trzeba dodać, że osoby, które kupują przywożone z Rosji czy Ukrainy paliwo muszą się liczyć z tym, że jego pochodzenie nie jest jasne - może więc być złej jakości. Do tego występuje niebezpieczeństwo w przypadku przelewania benzyny domowymi sposobami. Trzeba też wiedzieć, że kupującemu takie paliwo celnicy mogą postawić zarzut paserstwa celnego.

W ubiegłym roku na przejściach granicznych z Obwodem Kaliningradzkim skontrolowano prawie 850 tys. samochodów. Wykryto ponad 160 tys. litrów paliwa wwożonego niezgodnie z prawem.