Nie warto w to wchodzić? Ceny serwisu rosną, więc sprzedający auta nie inwestują w nie przez długi czas, zanim się ich pozbędą. Wydatki związane ze zmianą pojazdu są nieuniknione. Ważne, aby nie popełnić głupstwa, sprzedając tanio zadbany samochód, by po chwili kupić taki, który wymaga dużych nakładów.
Wojtek kupił nowy używany samochód – 7-letnie Volvo S60. Postąpił najmądrzej jak to możliwe. Najpierw sam zwiedzał komisy i zorientował się, że auta sprzedawane przez dilerów albo w eleganckich komisach pod dachem są o wiele droższe niż te stojące na zakurzonych placach, dokąd trafiają zwykle z zagranicy, ale lepsze. Stwierdził, że lepiej przepłacić przy kupnie, niż wydać majątek w warsztacie.
Samochód przed kupnem został sprawdzony przez fachowców. Zauważono, że miał lakierowane drzwi, że ma hamulce w kiepskim stanie, lekki wyciek ze skrzyni biegów, słabe opony, ale nie ma poważnych wad.
O decyzji o kupnie przesądziły niski i udokumentowany przebieg, w zasadzie bezwypadkowa przeszłość i ładny wygląd.
Koszty dużego przeglądu będą wysokie
Pierwszy duży przegląd, jaki nastąpił zaraz po kupnie, szybko zweryfikował wstępne plany zamknięcia operacji w kwocie 35 tys. zł. Auto kosztowało 33 tys. zł, wymiana przednich i tylnych klocków hamulcowych wraz z tarczami i elementami hamulca ręcznego kosztowała 2400 zł, opony – 2150 zł, likwidacja wycieku oleju – 450 zł, przegląd z wymianą olejów, filtrów, świec itp. (okazało się, że w zasadzie wszystkie elementy eksploatacyjne wymagały pilnej wymiany) – 1500 zł.
Do tego doszła „niespodzianka” za 450 zł – nie działał jeden spryskiwacz reflektora. I tak doszliśmy do prawie 40 tys. zł. Po bliższym zapoznaniu się z autem nowy właściciel odkrył kilka braków kosmetycznych, wszystkie wymagające niewielkich wydatków, które jednak razem dają niezłą sumkę. Nakłady okazały się spore, choć samochód ma zaledwie 7 lat i niewielki przebieg. Ale Volvo S60 to auto poniekąd luksusowe, drogie w utrzymaniu – jak ktoś chce je mieć, niech płaci. Sprzedaję auto bo się nie sprawdziło
Znacznie gorzej wyszedł na kupnie używanego auta jego sąsiad. Wybrał VW Passata z silnikiem 2.5 V6 TDI. Przy pierwszym mrozie „padł” – jak się wydawało – akumulator. Spróbowano odpalić auto z kabli – bez skutku.
Przywieziono duży akumulator rozruchowy, rozrusznik przekręcił i... „zmielił” silnik. Okazało się, że poprzedni właściciel wlał do układu chłodzenia wodę, lód zablokował pompę chłodziwa, ta podarła pasek rozrządu i... koniec jazdy! Mechanik wstępnie wycenił naprawę na 10 tys. zł, zauważył też, że to nie pierwsza awaria tego silnika. Można kupić używany za połowę tej sumy, ale drugie tyle i tak trzeba wydać na jego remont – wszystkie mają zużyte głowice. Samochód kupiony za 25 tys. zł – całe oszczędności nabywcy – stoi do dzisiaj i nie wiadomo, co z nim zrobić. Po co inwestować w naprawy sprzedawanego samochodu?
Większość samochodów używanych, jakimi handluje się w komisach, to auta dużo starsze, zazwyczaj po przejściach i skrajnie zaniedbane. Niemieccy użytkownicy takich samochodów zaczęli liczyć pieniądze i jeżdżą nimi, dopóki większe wydatki nie są absolutnie niezbędne. Auta te kupowane są przez handlarzy i sprzedawane jako „niewymagające wkładu finansowego” – czyli w pełni sprawne.
Dobrze, ale co zrobić, jeśli samochodem nie da się nawet wyjechać na jazdę próbną? Wtedy handlarze posuwają się do montażu części używanych. Nie dziwcie się więc, jeśli samochód ma nierówno zużyte amortyzatory, hamulce i w ogóle sprawia wrażenie, że trzeba wymienić w nim niemal wszystkie części eksploatacyjne.
Swoje dokłada zwykle kilkumiesięczna „tułaczka” – od tureckiego placu w Berlinie poprzez warsztat blacharski w Polsce; potem często mija wiele tygodni (a ostatnio nawet miesięcy), zanim ktoś w Polsce samochód wreszcie kupi.
Jak wiadomo, w samochodzie, który spędza wiele miesięcy bezczynnie pod chmurką i nie jeździ przez ten czas wcale (lub mało), pojawiają się liczne usterki. Korodują układy wydechowe,„pada” mechanizm hamulca ręcznego, często od razu lub po krótkim czasie pojawiają się wycieki z zacisków hamulcowych, cylinderków itp.
Czasem operacji „przydługa zmiana właściciela” nie wytrzymują łożyska, które po prostu nie znoszą bezczynności. Wymiany – właściwie bez oglądania – wymagają wszelkie oleje i filtry (powietrza, oleju, klimatyzacji). Poza nielicznymi przypadkami należy od razu wymienić napęd rozrządu, czyli pasek oraz rolki. To wszystko oznacza koszty.
Nie wierzcie zapewnienia sprzedawców używanych aut
Stan elementów eksploatacyjnych łatwo da się ocenić samodzielnie – znacznie łatwiej niż np. powypadkową przeszłość. Oglądając auto dokładnie (właściwie niezbędna jest możliwość obejrzenia go także od spodu), można dowiedzieć się, ile naprawdę będzie nas ono kosztować.Im większe i mocniejsze auto, tym większe zazwyczaj koszty przywrócenia go do porządku.
Załóżmy więc, że mamy przed sobą samochód klasy kompaktowej lub średniej, naprawimy go przy użyciu części w średnim standardzie – i policzmy. Podchodzimy do auta, wkładamy palec pomiędzy otwory felgi i sprawdzamy, czy tarcza hamulcowa ma wyraźnie wyczuwalny rant. Jeśli ma – przyjmijmy, że jest do wymiany. Wraz z tarczami zawsze wymienia się klocki. Komplet wraz z wymianą to koszt 700 zł. To samo robimy z tyłu, przy czym naprawa hamulców tylnej osi z reguły jest nieco droższa – dochodzą dodatkowe elementy odpowiedzialne za działanie hamulca ręcznego, czyli nawet 1000 zł.
Ewentualnie – wnosząc po grubości klocków hamulcowych – można ocenić, o ile da się odwlec naprawę. Jeśli auto długo stało na placu (to widać po grubej warstwie korozji na tarczach hamulcowych i zaciskach), doliczmy kilkaset zł. Bezczynność oznacza zapiekanie się i korozję wielu drobnych elementów, np. linek hamulca. Stan układu wydechowego oceniamy, po pierwsze, zaglądając pod auto; po drugie, nasłuchując nietypowych hałasów, np. buczenia po włączeniu silnika – często bowiem tłumik z zewnątrz wygląda nieźle, ale ma wypalone wnętrze. Jeden element układu wydechowego kosztuje nie mniej niż 200 zł, często kilka razy więcej. Przyjmijmy, że 500 zł.
Dalej: sprawdzamy dokumenty auta.
Jeśli nie ma wiarygodnej książki serwisowej ani możliwości potwierdzenia wpisów w niej zawartych, wymieniamy pasek napędu rozrządu. Przyjmijmy 700-1000 zł, przy czym niektóre auta są w tej kwestii droższe w obsłudze (np. silniki 2.5 TDI – koszt wymiany napędu rozrządu to ok. 3-4 tys. zł), a niektóre mają bezobsługowy łańcuch rozrządu. Uwaga: w nowszych samochodach łańcuchy są często mniej trwałe niż paski, a dostęp do nich jest utrudniony!
Wyrzucamy też wszystkie filtry (oleju, powietrza, kabinowy), wymieniamy olej silnikowy – razem 500 zł. Opony to zwykle wydatek nie mniej niż 1000 zł za komplet, ale jeśli mamy duże wymagania i duży rozmiar kół – nawet 2000 zł. Dlatego nie lekceważmy stanu ogumienia – ono kosztuje! Jakkolwiek by nie liczyć – tylko usunięcie zaniedbań w średniej wielkości aucie może– przy zachowaniu przyzwoitego standardu części – kosztować 5 tys. zł. Stojąc przed zaniedbanym autem, nawet jeśli jest bezwypadkow, warto rozważyć kupno innego, nawet droższego, ale bezpośrednio od poprzedniego użytkownika, który o nie dbał. Wyjdzie taniej.
Po kupnie auta...
- Pamiętaj, aby od razu wymienić wszystkie oleje i płyny eksploatacyjne (a stan płynów chłodniczego i hamulcowego, jeśli chcesz zaoszczędzić, przynajmniej każ sprawdzić w warsztacie). Nie zdziw się, jeśli w chłodnicy zamiast dobrego płynu jest woda, a w silniku – najtańszy olej do ciężarówki. Niezależnie od treści książki serwisowej należy bezwzględnie sprawdzić stan napędu rozrządu, a jeśli jego elementy są stare lub podejrzanej jakości, nie oszczędzać na wymianie. Jeśli pasek był wymieniany niedawno, być może użyto do tego najtańszych, chińskich części. Do kosza!Poza kontrolą grubości tarcz hamulcowych i klocków (warto liczyć się z koniecznością ich wymiany) należy sprawdzić także stan przewodów hamulcowych – nawet w aucie starszym niż 10-letnie prawdopodobnie nikt ich nigdy nie dotykał).To, że karoseria wygląda ładnie z zewnątrz, nie znaczy, żesamochód jest wolny od korozji. Na dłuższą metę gruntowny przegląd blacharski i zabezpieczenie antykorozyjne bardzo się opłacają.