Diodowe światła do jazdy dziennej to coś więcej niż tylko modny gadżet – świecą bardziej jaskrawo nawet od ksenonów, dzięki czemu auto rzeczywiście jest lepiej widoczne. Producenci deklarują, że używanie takiego oświetlenia zmniejsza zużycie paliwa. Jest w tym trochę prawdy, bo światła do jazdy dziennej mają zwykle moc zaledwie 12 W, tymczasem kompletne standardowe oświetlenie auta (przednie halogenowe światła pozycyjne, światła tylne, podświetlenie tablicy) ma zazwyczaj ok. 140 W, a prąd w pojeździe bierze się przecież ze spalania paliwa.
W praktyce, a nie podczas laboratoryjnych testów, redukcja zużycia paliwa staje się niezauważalna. Są jednak inne argumenty przemawiające za montowaniem w autach świateł do jazdy dziennej. W Polsce, gdzie przez okrągły rok całą dobę trzeba jeździć z włączonymi światłami, LED-owe lampy do jazdy dziennej zmniejszają zużycie reflektorów samochodu.
W nowych modelach to poważny problem – wykonane z tworzyw sztucznych klosze i odblaski już po 3-4 latach intensywnego użytkowania mogą być poważnie zużyte. To samo dotyczy lamp wyładowczych (ksenonów), które wprawdzie wytrzymują dłużej od zwykłych żarówek halogenowych, jednak wcale nie są wieczne, źle znoszą częste włączanie i wyłączanie, a ich wymiana przeważnie okazuje się droga.
W takiej sytuacji wydanie 300-500 zł na zakup przyzwoitego zestawu świateł do jazdy dziennej okazuje się bardzo dobrą inwestycją. Niestety, nie brakuje majsterkowiczów, którzy chcą mieć światła diodowe taniej. Listwy LED ze sklepu budowlanego przyczepione za pomocą opasek samozaciskowych do zderzaka auta to nie światła do jazdy dziennej, choć z daleka wyglądają podobnie!
Jadąc z takimi lampami, ryzykujecie mandat i utratę dowodu rejestracyjnego. W autach poruszających się po drogach publicznych można używać wyłącznie homologowanego oświetlenia! Odradzamy ponadto kupowanie najtańszych, niemarkowych (nawet homologowanych) zestawów.
Często okazują się nietrwałe, ich obudowy bywają nieszczelne, a sterowniki czasem powodują rozładowywanie akumulatorów. Za montaż świateł do jazdy dziennej trzeba zapłacić w warsztacie ok. 100-200 zł. Doświadczony majsterkowicz, który potrafi czytać schematy, też sobie z tym poradzi.
Nowe auta muszą być fabrycznie wyposażone w światła do jazdy dziennej. W starszych modelach ten brak można z łatwością uzupełnić. Do niemal każdego modelu da się dobrać odpowiedni zestaw, a montaż nie jest przesadnie skomplikowany.
W autach wolno stosować wyłącznie światła z odpowiednią homologacją.
Kształt świateł można dobrać np. do fabrycznych otworów na halogeny.
Wybór miejsca: światła do jazdy dziennej nie mogą być zamontowane niżej niż 35 cm (i nie wyżej niż 1,5 m) od powierzchni drogi, a także nie dalej niż 40 cm od zewnętrznej krawędzi.
W nowszych modelach zwykle można wykorzystać miejsca fabrycznie przewidziane na montaż świateł przeciwmgielnych. Najczęściej wystarczy wyjąć zaślepkę i zrobić w niej otwory.
Przed zamontowaniem lamp należy solidnie przytwierdzić ich wsporniki. Prowizoryczne rozwiązania – klejenie lub opaski – na dłuższą metę się nie sprawdzają.
Podłączenie instalacji musi być wykonane tak, żeby światła do jazdy dziennej zapalały się po przekręceniu kluczyka i automatycznie gasły po włączeniu świateł mijania.
Nigdy wprost do akumulatora! LED-ów do jazdy dziennej nie wolno podłączać bezpośrednio do akumulatora. Koniecznie należy wykorzystać sterownik dołączony do zestawu.