Statystyki pokazują, że nie potrafimy jeździć po autostradach, których przecież tak potrzebujemy. Pod względem wypadkowości na tym rodzaju drogi jesteśmy w ogonie Europy i nie ma co tracić czasu – trzeba brać się za doskonalenie własnych umiejętności, żebyśmy jako społeczeństwo nauczyli się bezpiecznej jazdy po autostradzie. Zaraz dowiesz się, dlaczego:

  • Bezpieczny odstęp na autostradzie to podstawa, ale nie gwarancja uniknięcia kolizji
  • Równie ważna jest umiejętność utrzymania tego odstępu kiedy prędkość jazdy ulega nagłej zmianie
  • To wcale nie jest takie łatwe i wymaga praktyki, dlatego warto zacząć wdrażanie od dziś

Wyobraź sobie, że już nauczyłeś – lub nauczyłaś – się utrzymywania właściwego, minimalnego odstępu na autostradzie. Wiesz już, że kiedy auto przed Tobą minie jakiś punkt orientacyjny, na przykład znak drogowy, to trzeba zacząć powoli liczyć.

Jeżeli w momencie mijania tego znaku przez Twoje auto doliczysz co najmniej do dwóch, odstęp jest bezpieczny. W gorszych warunkach drogowych – np. opady – warto zamiast do dwóch liczyć do trzech.

Znasz już więc regułę dwóch (lub trzech) sekund.

Czego chcieć więcej?

Tutaj zaczyna się ciekawy temat. Nietrudno zaobserwować, że nawet gdy jedziemy w kolumnie, w której odstępy są zachowane (choć w Polsce zdarza się to niezmiernie rzadko i niemal zawsze ktoś próbuje wypełnić luki sobą i swoim samochodem) to wszystko jest dobrze dopóki ktoś nie zacznie hamować.

Chodzi o to, że gdy auto z przodu znacząco zmniejszy prędkość, ale się nie zatrzyma, to kolumna działa jak ściskana harmonia. Odstęp między drugim a pierwszym (hamującym) autem gwałtownie maleje, zanim kierowca, widząc zwalniające z przodu auto, obudzi się i zacznie hamować.

Potem takie samo opóźnienie występuje między drugim a trzecim samochodem, jednak trzeci kierowca spóźnia się odrobinę mocniej niż drugi. Czwarty spóźnia się odrobinę mocniej niż trzeci – i tak dalej, aż  wreszcie zabraknie rezerwy miejsca na hamowanie i…

Dochodzi do karambolu.

Samochody wjeżdżają na siebie.

A kolejne nadjeżdżające z tyłu auta najeżdżają na nie. Łatwo na ten temat teoretyzować, ale w realnych warunkach sytuacja staje się dramatyczna, bo nie ma gdzie uciekać z kolizyjnego toru nadjeżdżających z tyłu samochodów.

Jeżeli dodatkowo jest mgła albo zmrok i opady deszczu, to sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje. Tak naprawdę nie wiadomo, czy lepiej pozostać w samochodzie, bo jego strefy zgniotu stanowią ochronę, czy wysiąść z niego i uciekać.

Ucieczka wydaje się bardzo ryzykownym pomysłem, ale kiedy auta np. zaczynają się palić, to trzeba wiać, bo każda sekunda jest cenna.

Gdzie uciekać?

Do przodu. Uwięzione w karambolu auta przejmą energię uderzenia kolejnych najeżdżających z tyłu samochodów. Dopiero w strefie niezagrożonej najechaniem warto zacząć szukać ucieczki z jezdni – i zapewne spotkacie się z poradami, aby opuścić jezdnię tuż po kolizji, ale to bywa bardzo problematyczne. To oczywiście tylko hipotezy, bo realne warunki są trudne do przewidzenia.

Można szukać wsparcia teoretycznego w przepisach – czytać o trójkątach ostrzegawczych, budkach telefonicznych – ale prawda jest taka, że w przypadku karambolu po prostu trzeba się ratować. Grzebanie w bagażniku samochodu będącego ostatnim ogniwem karambolu w poszukiwaniu trójkąta jest szalonym pomysłem.

Skoro wywołaliśmy temat ostrzegania - w niektórych samochodach podczas awaryjnego hamowania włączają się automatycznie światła awaryjne i jest to bardzo dobre rozwiązanie, mogące uratować niejedną potencjalnie kolizyjną sytuację. Jeżeli zobaczysz na autostradzie przed sobą migające światła awaryjne, to zawsze - naprawdę zawsze - zakładaj, że migające auto mogło się zatrzymać i tak dopasuj prędkość, żeby móc wyhamować. O ile to możliwe, wyhamować płynnie.

Skoro już wiesz, że cena za nieutrzymywanie bezpiecznego odstępu na autostradzie może być bardzo wysoka, to pora na podpowiedź co zrobić, aby ten odstęp zachować.

I tu mała uwaga. W tych poradach zakładamy, że nagle polscy kierowcy doznali iluminacji i nie wpychają się w odstępy między jadącymi w kolumnie autami. Wyobraźmy sobie taki cud, bo inaczej z nauki bezpiecznej jazdy będą nici.

Autostrada to specyficzna droga – szczególnie po podniesieniu limitu dopuszczalnej prędkości. 140 km/h plus 10 km/h „tolerancji radarowej” – nie ma co owijać w bawełnę, po autostradach pędzimy 150 km/h, a mistrzowie prostej rozwijają znacznie wyższe prędkości.

Jeżeli chcemy wyprzedzić auto, jadące przed nami prawym pasem, musimy się rozpędzić do prędkości, z jaką „jedzie” lewy pas, bo inaczej zmusilibyśmy jego użytkowników do gwałtownego hamowania. A to byłoby i niebezpieczne, i wbrew przepisom.

Jak ma być bezpiecznie, to nie ma dyskusji: jeżeli lewym pasem jadą auta 140 km/h, to albo rozpędzamy się do takiej właśnie prędkości przed zmianą pasa, albo…

Sprawdzamy, czy za nami na lewym pasie jest wystarczający odstęp od nadjeżdżającego auta, zmieniamy pas na lewy i wciskamy gaz do podłogi. Zakładając, że prawym pasem jadą ciężarówki 80-90 km/h (jeżdżą niestety znacznie szybciej), to aby przyspieszyć o 60 km/h w kilka sekund musielibyśmy dysponować samochodem o napędzie rakietowym.

Innymi słowy – dla większości właścicieli przeciętnych samochodów, również tych z turbodieslem, szerokimi oponami i spoilerem – taki manewr jest skazany na niepowodzenie najczęściej już w momencie jego rozpoczęcia.

Aby wykonać go tak, by nie zmuszać nadjeżdżającego z tyłu kierowcy do hamowania, potrzeba bardzo, bardzo dużo miejsca i sporo czasu. W lusterku taką odległość trudno ocenić. Dlatego, jeżeli zabierasz się do wyprzedzania na autostradzie, postaraj się rozpędzić ile tylko się da jeszcze przed zmianą pasa.

To wiele zmieni.

Ale nadal nie wyczerpuje tematu z przykładu, jaki przeczytałeś – lub przeczytałaś – na początku. Chodzi o karambol. Aby do niego nie doszło, każdy jadący autostradą kierowca musiałby umieć utrzymać bezpieczny odstęp nawet w razie gwałtownego hamowania.

Podczas jazdy po mieście można zakładać, że bezpieczny odstęp przy prędkości 50 km/h pozwoli Ci bezkolizyjnie zahamować, gdy auto z przodu się gwałtownie zatrzyma (hamując awaryjnie – z pełną siłą i bez ostrzeżenia), albo nawet w coś uderzy.

Właśnie – w coś uderzy…

Niestety, na autostradzie, nawet przy bardzo dużym odstępie, przy prędkościach rzędu 140-150 km/h nie ma takiej szansy. Nawet gdyby utrzymywać abstrakcyjny dla polskich kierowców odstęp 100-150 metrów, to czas reakcji kierowcy plus czas narastania siły hamowania plus właściwa droga hamowania raczej nie pozwolą się uratować, gdyby z przodu doszło do zderzenia i zablokowania drogi.

Ale zdecydowanie można i trzeba zapobiegać takiej sytuacji. Metoda wygląda na bardzo prostą, ale opanowanie jej wymaga naprawdę dużego doświadczenia i tylko nieliczni kierowcy są tak wyuczeni, aby odruchowo, podświadomie utrzymywać bezpieczny odstęp w razie gwałtownego hamowania.

Oto i banalna recepta.

Aby zapewnić sobie i innym rezerwę bezpieczeństwa na autostradzie (i każdej innej drodze), postaraj się aby odstęp od poprzedzającego samochodu nie malał drastycznie, kiedy to auto mocno zahamuje.

Jak to zrobić?

Hamować progresywnie – stopniowo i przytomnie zwiększając siłę hamowania, w zależności od warunków na drodze. Ktoś przed Tobą hamuje – zwalniasz. Odstęp się zmniejsza – hamujesz mocniej. Odstęp drastycznie się zmniejsza – hamujesz jeszcze mocniej.

Bardzo ważny jest pierwszy moment zdjęcia nogi z gazu i postawienia stopy na pedale hamulca (musisz go lekko wcisnąć) bo w ten sposób ostrzeżesz kierowcę z tyłu (światłami stopu) że też powinien przygotować się na hamowanie.

W podstawowej wersji – to wszystko.

W bardziej zaawansowanej – kiedy zaczynasz hamowanie, mając jeszcze rezerwę odstępu z przodu, spoglądasz w lusterko wsteczne i tak dopasowujesz siłę hamowania, aby z jednej strony nie uderzyć w poprzedzające auto przodem, a z drugiej…

Dać miejsce kierowcy z tyłu do bezkolizyjnego hamowania.

Tak, to znaczy, że podczas hamowania trzeba patrzeć do przodu i w lusterko naprzemiennie. Ale i to nie kres możliwości. W opcji jeszcze bardziej zaawansowanej patrzysz do przodu, w lusterko wsteczne oraz spoglądasz w lusterko boczne żeby sprawdzić, czy na masz możliwość ucieczki na sąsiedni pas, gdyby nie udało się wyhamować.

Co teraz?

Teraz – jeżeli Cię przekonałem – warto się tego uczyć. Uczyć, uczyć, uczyć. Aż wreszcie pewnego dnia pozytywnie się zdziwisz, kiedy zadbasz o wszystkie wymienione czynniki odruchowo, zupełnie o tym nie myśląc.

Wtedy odrobisz lekcję.

Ile to potrwa?

Nauka odruchowego zwiększania siły nacisku na pedał hamulca przy malejącym odstępie od poprzedzającego auta to absolutne minimum, jeżeli chcesz coś naprawdę zmienić w swoim sposobie prowadzenia samochodu. I to minimum jest bardzo cenne.

Kiedy już je opanujesz, zajmij się kontrolą sytuacji za autem w lusterku wstecznym przy każdym hamowaniu, nawet tym zupełnie banalnym i bezpiecznym. Na koniec zostaw „plan B” czyli spojrzenie w lusterko po stronie potencjalnie wolnego pasa ruchu w czasie kiedy hamujesz.

Bardzo ważne: trenuj w normalnych codziennych sytuacjach. W spokojnym ruchu miejskim, potem na trasie poza miastem. Zaczynaj od jasnych, bezpiecznych sytuacji, kiedy nie ma stresu, że coś pójdzie nie tak.

Z czasem przekonasz się, że w sytuacjach ryzykownych zadziałają wyuczone wcześniej odruchy. Nauka tych odruchów zajęła mi długie miesiące, a właściwie to lata pracy nad sposobem prowadzenia samochodu.

Nie jest to spektakularny proces – jak widzisz nie ma nic wspólnego z modną płytą poślizgową, ekojazdą czy innymi chwytliwymi „bajerami”, którymi można by się było pochwalić.

Ale warto spróbować. Choćby dlatego, że odpowiednie odruchy dadzą Tobie i Twoim pasażerom (np. dzieciom, jeżeli je wozisz) dodatkową ochronę, której nie zastąpi nawet tuzin airbagów. Kiedy będziesz zmęczony – lub zmęczona – lub pogoda będzie kiepska do jazdy, zawsze zabierzesz ze sobą wbudowany w Twoją głowę pakiet bezpieczeństwa.

A jakie są Twoje doświadczenia z polskich autostrad? Czy jeżdżąc po nich hamujemy płynnie, czy gwałtownie? O to, czy przed zmianą pasa (wyprzedzanie na autostradzie) rozpędzamy się, nawet nie zapytam :)