• Autorzy programu dopłat do aut na prąd zapomnieli o zwolnieniu ich z podatku PIT – w dzisiejszym stanie prawnym należałoby zwrócić fiskusowi nawet 11 250 zł
  • Do Sejmu trafił już projekt ustawy o zwolnieniu dotacji z podatku PIT i CIT
  • Teoretycznie jeżdżący dofinansowany samochód na prąd można mieć już za niewiele ponad 50 tys. zł

Wiadomości są dwie: dobra i zła. Dobra, bo jeżdżące auto na prąd realnie kupicie już za nieco ponad 50 tys. zł. Zła, bo rozporządzenie o dopłatach jest tak skonstruowane, że zapewne niewielu z niego skorzysta. No i jeszcze rzecz ważna dla tych, którzy czekali na nabór wniosków o dotację, by natychmiast ustawić się w kolejne: nabór wniosków, który miał by ogłoszony w pierwszej połowie grudnia (prawdopodobnie 13.) został odłożony, ponieważ w ostatniej chwili przypomniano sobie, że nie rozwiązano problemu opodatkowania dotacji, która w świetle obowiązujących przepisów mogłaby zostać uznana za dochód podlegający opodatkowaniu (w przypadku osób fizycznych PIT-em w wysokości uzależnionej od dochodów – nawet 30 proc.).

Posłowie PiS, by ratować sytuację, złożyli w Sejmie projekt ustawy o zwolnieniu dotacji o zakupach samochodów elektrycznych z podatku, ale jednocześnie oznacza to, że trzeba czekać: najpierw na przegłosowanie ustawy przez Sejm (formalność) potem przez Senat (czas na ustosunkowanie się do niej – do 30 dni), potem dochodzi vacatio legis – 14 dni. A zatem: jest czas, by ochłonąć!

Warto też zauważyć, że wszystko, co związane z autami na prąd, idzie jak po grudzie. A przecież mowa na razie jedynie o dopłatach dla osób fizycznych – ważniejsze rozporządzenie o dopłatach dla firm i osób prowadzących działalność gospodarczą wciąż „mieli się” w ministerstwie!

Dopłaty zrobione tak, by za wiele nie wydać

Kupując samochód na prąd, zapytaj o wewnętrzną ładowarkę i to, czy można e ładować prądem stałym – za te rzeczy często trzeba dopłacać, a to ważne! Foto: Auto Świat
Kupując samochód na prąd, zapytaj o wewnętrzną ładowarkę i to, czy można e ładować prądem stałym – za te rzeczy często trzeba dopłacać, a to ważne!

Jeśli przyjąć, że sens wprowadzenia dopłat do aut na prąd nie wynika z chęci dofinansowani osób ubogich (osoby ubogie nie kupują nowych samochodów na prąd, prawda?) lecz z zamiaru „rozruszania” rynku aut elektrycznych – by np. wreszcie ich liczba była na tyle duża, aby opłacalne było stawianie płatnych punktów szybkiego ładowania, wprowadzone limity maksymalnej wartości dotowanego samochodu są „strzałem w kolano”. Gdyby maksymalną dopłatę – 30 proc. od ceny 125 000 zł, czyli 37 500 zł – można było przyjąć, kupując samochód za kwotę np. 150 000 zł, to co innego. Dopłata procentowo (w przypadku droższego auta) byłaby niższa, ale wybór samochodu swobodny.

Tymczasem możemy przebierać jedynie w pojazdach segmentu A (skoda Citigo, Volkswagen e-up!, Seat Mii Electric, Smart EQ). Niestety, najmniejsze samochody w Polsce sprzedają się słabiutko. Przeciętny Polak potrzebuje czegoś bardziej uniwersalnego – udział pojazdów segmentu A w całym rynku nowych samochodów oscyluje wokół 3 procent! To m.in. z tego powodu (gdy zdano sobie z tego sprawę) spółka Electromobility Poland wycofała się z próby projektowania i wprowadzenia do produkcji małego miejskiego auta na prąd – już po rozstrzygnięciu konkursu i po wydaniu dużych sum pieniędzy (swoją drogą: spółka wciąż istnieje i generuje koszty – a co z jakimkolwiek samochodem?).

Owszem, jak należało się spodziewać, importerzy dostosowali się do rozporządzenia o dopłatach do samochodów elektrycznych przewidzianych dla osób fizycznych, oferując wybrane wersje większych aut w cenie kwalifikujące je do otrzymania dopłaty, ale można odnieść wrażenie, że w większości przypadków są to raczej działania jedynie wizerunkowe albo mające na celu pozbycie się nadmiaru samochodów stojących na placach – w oczekiwaniu na dopłaty dla firm i osób prowadzących działalność gospodarczą, które zgodnie z powszechnym oczekiwaniem mają być wyższe (125 000 zł netto), nikt nie chce za bardzo psuć rynku.

Liczy się cena na fakturze – nie z cennika!

VW e-Up! Foto: Auto Świat
VW e-Up!

A zatem: przy odrobinie szczęścia i wyrzeczeń można załapać się na Nissana Leafa, Opla Corsę-e, Peugeota e-208 w cenie tuż poniżej progu, ale to wersje podstawowe albo z różnych przyczyn wyprzedawane i nie ma pewności, że w tej cenie da się wynegocjować choćby niestandardowy lakier, nie ma też gwarancji, że jest to oferta stała. Do dopłat kwalifikuje się też Renault ZOE z ceną faktycznie obniżoną, w dobrej wersji.

Co ciekawe, w programie „Czyste powietrze” też wprowadzono limity cenowe różnych urządzeń i usług, ale w tym przypadku, kto chce, ten dopłaca różnicę z własnej kieszeni, nie ma problemu. Z samochodami jest inaczej. Oczywiście, rozporządzenie mówi nie o cenie cennikowej, lecz transakcyjnej – a zatem negocjujcie!

Uwaga: o dopłaty mogą starać się wyłącznie osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej! Ten, kto prowadzi działalność, choćby jednoosobową, musi czekać na kolejne rozporządzenie. Proces jego tworzenia trwa od dawna. Brakuje pieniędzy?

Kup i odbierz zwrot!

Niestety, żeby uzyskać dopłatę, najpierw trzeba za samochód zapłacić z własnej kieszeni. A zatem: czekamy na nabór wniosków (zapewne ogłosi go Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej; jeszcze nie ogłosił – na razie czekamy na wejście w życie ustawy o zwolnieniu dopłat z podatku), wypełniamy wniosek, a następnie czekamy na jego rozpatrzenie. Gdy Fundusz sporządzi umowę, podpisujemy ją. Kupujemy auto w wymaganym terminie (8 miesięcy – do tego czasu powinno być zarejestrowane i ubezpieczone) i dostarczamy wniosek o wypłatę do urzędu. Czekamy. Ile? Jeśli ma to działać tak, jak w programie „Czyste powietrze”, to... bywa różnie. Tygodnie i dłużej, mogą być konieczne poprawki do wniosków... Kontrola dokumentów i faktur jest drobiazgowa – niby prosta rzecz, a trudno spełnić wymagania.

Wszystko to sprawia, że po te kilka (naprawdę, to rozporządzenie w praktyce może dotyczyć zaledwie kilku wniosków, w końcu większość aut kupują w Polsce firmy i osoby prowadzące działalność) dopłat zgłoszą się ludzie, którym przede wszystkim nie spieszy się, którzy mają warunki do korzystania z auta na prąd, którzy mają drugi, uniwersalny samochód i... którzy i tak kupiliby taki pojazd wcześniej czy później. Co jest miłe, to fakt, że pojawiła się, przynajmniej teoretycznie, możliwość kupna małego, ale cywilizowanego samochodu na prąd w cenie nieco ponad 50 000 zł, w praktyce pewnie 60 000 zł. I to jest ta dobra wiadomość.

Co można kupić za 125 tys. zł?

Przede wszystkim należy podkreślić, że limit ceny samochodu nie dotyczy wartości cennikowej, lecz ceny transakcyjnej. W praktyce oznacza to, że i auto za 140 000 zł (według cennika) być może da się kupić w ramach zakupu dotowanego – byle diler zszedł z ceny. Oferty większych aut w cenie tuż pod progiem mogą pojawiać się zwłaszcza pod koniec roku, gdy dilerzy albo importerzy muszą pozbyć się niesprzedanych egzemplarzy, zanim te się zestarzeją. Przykłady?

Większy, bo z mijającego rocznika!

Choćby Nissan Leaf – niby cena podstawowej wersji Accenta to 155 500 zł, a w ofercie nagle pojawiła się pula aut po 118 000 zł – czyli mieszczących się w limicie dopłat, i to z zapasem! Do zapłaty 82 600 zł, w praktyce 87 000, bo może coś da się do auta dokupić. Jak każda supertania oferta, i ta ma pewne wady: auta są tylko białe, tylko z małą baterią 40 kWh i – to największy mankament – z pokładową ładowarką jedynie o mocy 3,6 kW. Podobnie „na styk” łapią się na dopłaty Opel Corsa-e oraz Peugeot e-208, a także Renault ZOE – auta miejskie „z tych większych”, ale w wersjach bez bogatego wyposażenia i przyjemnego wykończenia, przy czym oferta Renault wygląda naprawdę na promocyjną.

Bez łaski natomiast, mieszcząc się z dużym zapasem w limicie wartości transakcji podlegającej dopłatom, można kupić małe auto segmentu A: Skodę Citigo e iV, Seata Mii Electric, VW e-up! albo wybraną wersję Smarta. Problem jest taki, że jest to oferta niedopasowana do realiów polskiego rynku, zawężająca krąg potencjalnych odbiorców do osób zamożnych, które mają co najmniej jeden praktyczny samochód spalinowy i miejsce na małego elektryka, który w takim wypadku będzie – to trzeba przyznać – praktycznym i niedrogim środkiem transportu miejskiego. Możliwość swobodnego korzystania z bus-

pasów jest bezcenna! W każdym razie udział najmniejszych samochodów wśród nowych aut sprzedawanych w Polsce jest nieduży, więc szturmu na salony z małymi elektrykami raczej nie trzeba się bać.

Samochody w zasięgu dopłat: jakie są dostępne?

Skoda Citigo e iV – od 73 300 zł, po dopłacie 51 310 zł

Skoda-Citigo-e iV Foto: Skoda
Skoda-Citigo-e iV

Mały, ale przyjemny samochód miejski będzie oferowanyw dwóch wersjach – tańszej Ambition i droższej Style. Odmiana Style kosztuje 81 300 zł i jest proponowana jako promocyjna, podobnie jak wersja Ambition w cenie 73 300 zł, przy czym do najniższej możliwej ceny warto dopłacić jeszcze co najmniej 1500 zł za przydatne opcje (pakiet podgrzewanych foteli, czujniki parkowania i dodatkowe głośniki), ewentualnie także 1100-1600 zł za lakier (w podstawowej cenie dostaniecie żółte auto). Citigo jest wyposażone w akumulator o pojemności 36,8 kWh – deklarowane zużycie energii: 135-164 Wh na km jazdy. Uwaga! Tańsza wersja Ambition nie ma opcji szybkiego ładowania prądem stałym ani kabla do ładowania prądem zmiennym 7,2 kW! Na razie auto pojawiło się w cennikach – można zamawiać, ale jeszcze nie można odebrać.

Nissan Leaf – od 118 tysięcy zł, po dopłacie 82 600 zł

Nissan Leaf Foto: Auto Świat
Nissan Leaf

Żeby skorzystać z dopłat, musicie zadowolić się autem wyprzedawanym (obecnie w grę wchodzi rocznik 2019) w białym kolorze i w wersji Accenta. Wyposażenie standardowe jest bardzo przyzwoite, zawiera wiele układów wspomagania kierowcy, automatyczną klimatyzację z pompą ciepła, nawigację, tempomat itp. Za czujniki parkowania oraz system kamer trzeba dopłacić 2600 zł. Zabraknie, niestety, szybkiej ładowarki pokładowej, warto też wiedzieć, że droższa wersja z większym akumulatorem (nie 40, lecz 62 kWh) i ładowarką 6,6 kW jest też oszczędniejsza, a zatem użyteczność odpowiednio droższego auta jest nieporównywalnie wyższa. Tyle że promocyjna cena „lepszego” Leafa to prawie 185 000 zł – poza zasięgiem klienta oczekującego dopłaty – realna różnica to 100 000 zł.

Smart EQ – od 96 900, po dopłacie 67 830 zł

Smart-EQ fortwo Foto: smart
Smart-EQ fortwo

Do wyboru są trzy wersje elektrycznego Smarta: EQ fortwo od 96 900 zł, EQ fortwo cabrio od 110 700 zł oraz EQ forfour od 98 400 zł. Samochód ma skromny zasięg – zaledwie 159 km, w praktyce ok. 110-130 km, jest to więc „najbardziej miejski”, czy jak kto woli, najbardziej krótkodystansowy samochód elektryczny w aktualnej ofercie rynkowej. W przypadku Smartów możliwa jest dość swobodna konfiguracja pojazdów, mająca wpływ na prezencję auta, co jednak ma też wpływ na cenę. Dostępne są dwie wersje silnikowe – 52 kW (ok. 71 KM) oraz 66 kW (ok. 90 KM), co ma istotny wpływ na osiągi samochodu. Producent obiecuje, że akumulator elektrycznego Smarta zachowa sprawność co najmniej przez 8 lat lub alternatywnie przez 100 tys. km.

VW e-Up! – od 96 290 zł, po dopłacie 67 403 zł

VW e-Up! Foto: VW
VW e-Up!

Cena katalogowa Volkswagena e-up! to 96 290 zł i – biorąc pod uwagę ceny bliźniaczej Škody – można by na tym zakończyć omawianie tego modelu. Moc silnika e-up! to 83 KM, a maksymalny zasięg (zgodnie z WLTP) to 258 km (deklarowane zużycie energii to 14,4 kWh/100 km). Samochód wyposażony w opcję ładowania prądem stałym ładuje się od 0 do 80 proc. w godzinę, podczas gdy naładowanie pustego akumulatora prądem zmiennym 230 V i 2,3 kW zajmuje ok. 16 godzin. To bardzo dobry czas, który wynika z niewielkiej pojemności baterii – w praktyce naładowanie takiego auta nawet z sieci 230 V bez wallboxa trwa krócej, gdyż akumulator nigdy nie jest opróżniony do zera. Volkswagen oferuje wiele opcji, które „podrasowują” także wizualnie małego elektryka.

Opel Corsa-e – od 124 490 zł, po dopłacie 87 143 zł

Opel-Corsa-e Foto: Opel
Opel-Corsa-e

Samochód na granicy, jeśli chodzi o dostępność w wersji, która umożliwia skorzystanie z rządowej dopłaty. Auto jest wyposażone w akumulator o pojemności 50 kWh i silnik o mocy 136 KM. Decydując się na wersję w cenie zgodnej z rozporządzeniem o dopłatach, dostaniecie samochód z wyposażeniem dość rzadko już spotykanym w salonach – z korbkami w drzwiach (ale tylko tylnych), choć ogólny poziom wyposażenia auta jest jak najbardziej w porządku. Niestety, dopłaty wymagają: ponadstandardowy kabel do ładowania (wersja 22 kW za 3200 zł), jak również ładowarka pokładowa 11 kW (3500 zł), a także ponadstandardowy lakier. Samochód ma prędkość maksymalną 150 km/h i przyspieszenie 0-100 km/h na poziomie 8,1 s. Auto można już rezerwować, na odbiór czekamy.

Peugeot e-208 – cena od 124 900 zł po dopłacie 87 430 zł

Peugeot-e-208 Foto: Peugeot
Peugeot-e-208

Auto konstrukcyjnie jest bliźniakiem elektrycznej Corsy, choć wyróżnia się bardziej przykuwającą uwagę sylwetką i nowatorskim wnętrzem, charakterystycznym dla aktualnej palety Peugeota. Producent deklaruje możliwość szybkiego naładowania pojazdu (prądem stałym) w ciągu 25 minut od 15 do 80 proc. i w 45 minut od 0 do 100 proc. (ładowanie w domu ze zwykłego gniazdka od 0 do 100 proc. potrwa dobre 24 godziny). Zasięg pojazdu – 340 km – do miasta wystarczy z zapasem. Elektryczny Peugeot 208 występuje w czterech wersjach wyposażeniowych – najdroższa odmiana GT została wyceniona na 146 100 zł. Wprawdzie dopłaty wymaga ładowarka pokładowa 11 kW (1500 zł), ale gniazdo do ładowania CCS (prądem stałym) występuje w każdej wersji.

Renault ZOE – od 124 900 zł, po dopłacie od 87 430 zł

Renault ZOE Foto: Auto Świat
Renault ZOE

Renault ma w ofercie wersję ZOE skonfigurowaną „pod dopłaty” – za 124 900 zł – mimo iż normalna cena najtańszego ZOE to 135 900 zł. Uwaga: kwota 124 900 zł dotyczy wersji z mocniejszym, 135-konnym silnikiem, z wyposażeniem ZEN (środkowe) i z opcjonalnym lakierem, a zatem rabat wynosi aż 20 000 zł! Standardowo samochód jest przystosowany do ładowania prądem przemiennym 22 kW oraz ma przewód do podłączenia do wallboxa, brakuje natomiast opcji ładowania prądem stałym – za opcję szybkiego ładowania prądem stałym trzeba zapłacić 3000 zł. Pojemność akumulatora wynosi 52 kWh. Zasięg samochodu zgodnie z normą WLTP sięga 395 km.

A może... „split payment”?

Każdy, kto umie liczyć, szybko dojdzie do wniosku, że skoro na potrzeby programu rządowych dopłat potrzebna jest faktura na kwotę do 125 000 zł, a samochód z niezbędnymi opcjami w praktyce kosztuje 140 000 zł, to należy dogadać się z dilerem: sprzedajesz mi, dilerze, auto za 124 900 zł, a na resztę (koła, czujniki parkowania itp.) wystawiasz mi drugą fakturę na 15 100 zł, którą opłacam z drugiej kieszeni. Albo inaczej: auto sprzedajesz mi w całości za 125 000 zł, a ja dokupuję np. komplet kół za 15 000 zł. Pasuje?

Doniesienia z rynku są takie, że dilerzy sami na to wpadli, ale to bardzo ryzykowne. Jeśli ktoś próbował skorzystać z programu „Czyste powietrze”, ten wie, że w praktyce uzyskanie jakichkolwiek pieniędzy od Funduszu, nawet gdy klient jest nieprzyzwoicie uczciwy i poza wszelkimi podejrzeniami, okazuje się niezwykle trudne. Faktury i dokumenty są analizowane z drobiazgową dokładnością, i to pomimo, iż wniosków dużo. Dopłat na samochody będzie mało, czasu na kontrolę – więcej. „Split payment” w tym przypadku oznacza ryzyko co najmniej cofnięcia dopłaty. No i wada podstawowa tego interesu: najpierw trzeba zapłacić całą kwotę, a dopiero potem, niekoniecznie sprawnie, możemy dostać dopłatę, czyli w praktyce zwrot części wydatków.

Ważne: żeby móc ubiegać się o dopłatę, musi być ogłoszony nabór wniosków. Jest prawdopodobne, że pierwszy taki nabór zostanie ogłoszony w najbliższych dniach.

Czy to się opłaca?

O ile nie w każdym wypadku, o tyle wraz z ogłoszeniem naboru wniosków o dopłaty gwałtownie poszerzy się grupa osób, którym kupno auta na prąd zwyczajnie się opłaca. I być może ekonomicznie najbardziej uzasadnione jest kupno samochodu za ok. 80 000 zł, czyli po rozliczeniu dopłaty – za mniej niż 60 000 zł. Warunkiem jest posiadanie odpowiedniego zaplecza: domu na granicy aglomeracji, gdzie samochód będzie zawsze ładował się w garażu tanim, dotowanym prądem dla gospodarstw domowych, w sytuacji gdy będzie on wykorzystywany do codziennych dojazdów do pracy, gdy po drodze są buspasy i gdy w drugiej części garażu w gotowości będzie odpoczywał poważny samochód spalinowy, a obecność publicznych ładowarek lub ich brak nie będą mieć najmniejszego znaczenia. Oto właśnie sytuacja idealna do korzystania z auta na prąd – jeśli spełniasz większość wymienionych kryteriów, zachowaj czujność i zgłoś się po dopłatę. Na skorzystaniu z niej trudno stracić.