Kiedy ktoś pyta mnie, za jakiego kierowcę się uważam, odpowiadam, że ciągle się uczę i mam nadzieję, że tak już pozostanie. Dziś jednak, ze względu na pierwsze tegoroczne uderzenie śniegu w stolicy, nauczyłem się czegoś, czego się nie spodziewałem. Mam nadzieję, że jeżeli o tym napiszę, to komuś uda się uniknąć niepotrzebnej kolizji lub wypadku. A więc: o co chodzi?

Dzisiejszy wieczór rozpoczął się od porcji obowiązkowego sportu zimowego. Odśnieżanie przedniej szyby, maski, dachu, tylnej szyby, klapy bagażnika. Potem przyszła pora na reflektory, lampy tylne i lusterka. Kolejne zadanie to skrobanie szyb. Oczywiście ze względu na oblodzenie ich od wewnątrz i totalne zaparowanie tego, co pozostało nieoblodzone, aby bezpiecznie wyruszyć w podróż, przez cały czas odśnieżania rozgrzewałem silnik na postoju, wbrew idiotycznym przepisom, które bezwarunkowo tego zabraniają.

Wyjazd z osiedlowego parkingu – i już pierwsza niespodzianka. Na rogu skrzyżowania stoi zaparkowany SUV, którego tył wystaje półtora metra na jezdnię. Szyby zaparowane, ale światła zapalone. Ponieważ jakiś czas temu w identycznej sytuacji i w tym samym miejscu ktoś wjechał mi w bok auta, kiedy oczekiwałem na otwarcie parkingowego szlabanu, z nieukrywaną niepewnością ominąłem wystające na jezdnię luksusowe auto szerokim łukiem. Wyjedzie, a może nie wyjedzie?

Udało się. Ale to nie koniec wyzwań. Mimo dużej ilości miejsca, po przeciwnej stronie jezdni przy krawężniku zaparkowało duże kombi – akurat tak, żeby nie dało się wyjechać z parkingu „na jeden raz”, omijając wystający tył SUV-a. W międzyczasie ktoś wymusił na mnie pierwszeństwo, ktoś zatrąbił, a inne auto próbowało z kolei ominąć duże zaparkowane kombi, aby zmieścić się obok SUV-a z przeciwnej strony skrzyżowania.

Wreszcie dojechałem do skrzyżowania z, nazwijmy ją roboczo, drogą główną. Niestety, projektant sygnalizacji świetlnej tak ją zaprogramował, że światła działają tak, jakby się zacięły. Czerwone, czerwone, czerwone… Minutę, pięć, siedem… Auto przede mną rusza na czerwonym. Wcale się nie dziwię. Wreszcie stał się cud i zapaliło się zielone. Droga wolna!

Jadę więc ową główną drogą jednojezdniową o dwóch pasach w każdym kierunku. Nagle auto na prawym pasie gwałtownie hamuje. Okazuje się, że przed nim stoi małe, białe auto dostawcze. Zaraz, zaraz… Ono nie stoi. Ono… Cofa!

Widoczność – kiepska, bo pada śnieg. Ale mały dostawczak ma dobrze odśnieżone, a raczej odtopione przez ogrzewanie, okna. Cofa, cofa… Wreszcie zatrzymuje się na prawym pasie, kilkanaście metrów przede mną. Jadę bardzo powoli lewym pasem, zwalniam coraz bardziej, szukam kontaktu wzrokowego z kierowcą dostawczaka.

Inwazja Drogowych Bałwanów czyli pierwszy śnieg Foto: Igor Kohutnicki / Auto Świat
Inwazja Drogowych Bałwanów czyli pierwszy śnieg

Zwykle taki kontakt pozwala ocenić sytuację i przewidzieć, co kierowca ma zamiar zrobić. Ale nie tym razem! Kierowca białego auta wychyla bowiem głowę przez szybę. Zwalniam już zdecydowanie, a widząc, że koła dostawczaka skręcają się w lewo, prewencyjnie naciskam klakson.

I co? Kierowca tego auta, widząc, że hamuję niemal awaryjnie i trąbię, rusza i skręca w lewo z prawego pasa, w poprzek jezdni, po czym spokojnie wjeżdża sobie na chodnik po przeciwległej stronie jego pasa ruchu. Spokojnie, na luzie, bez pośpiechu, blokując także ruch z przeciwnego kierunku.

Gdyby nie ortodoksyjne zastosowanie zasady (bardzo) ograniczonego zaufania przez innych kierowców, dostawczak dostałby prawdopodobnie w lewy bok, a potem jeszcze w prawy przedni narożnik. Rozumiem, że kierowca ma gdzieś uszkodzenia auta, bo nie należy do niego albo jest dobrze ubezpieczone, ale że też nie wpadł na to, iż może mu się coś stać?

Druga sytuacja. Droga osiedlowa, po prawej stronie mojego samochodu prostopadłe miejsca parkingowe. Widzę parę, wydobywającą się z rury wydechowej zaparkowanego na jednym z tych miejsc auta, więc odruchowo zdejmuję nogę z gazu. Pan zaparkował przodem, więc niezbyt dobrze widzi, co dzieje się za jego samochodem. Jestem już blisko, i co się dzieje? Pan spokojnie włącza światła i bez cienia zastanowienia od razu rusza do tyłu.

Na szczęście zrobił to na tyle powoli, że zdążyłem zahamować. Sądziłem, że ostrzeżenie klaksonem wystarczy, aby terenówka przestała wyjeżdżać na jezdnię z poprzecznego miejsca parkingowego. Ale – nic z tego. Jej kierowca, kiedy już zobaczył mnie przez nieco zaparowaną szybę (złapaliśmy kontakt wzrokowy), kontynuował powolne wyjeżdżanie na drogę. Tyłem. Trwało to kilkadziesiąt sekund. Ale najlepsze miało dopiero nadejść.

Kiedy wyjechał już na drogę tyłem, podjechał kilka metrów do przodu i… Zatrzymał się. Jego auto stało przodem w moją stronę, kilka metrów przede mną, blokując drogę, bo inne auta parkowały równolegle i miejsca wystarczało tylko na jeden samochód. Pan, kompletnie ignorując mój samochód i oczekujące za mną inne auta, zabrał się za przecieranie bocznych szyb, wyciągał coś ze schowków, poprawiał sobie fotel. Trwało to… Długo.

Wreszcie terenówka ruszyła i spokojnie pojechała dalej. Żadnego gestu, próbującego usprawiedliwić całe zdarzenie. Nic. Pełny spokój i luz. Tak, jakby ten człowiek nie jechał przez miasto, tylko prowadził samochód np. na księżycu. Jest tylko On i tylko On się liczy, reszta kierowców i ich samochodów to przecież nieistotne tło. Trochę to smutne.

Być może przegapiłem jakiś wielki postęp kulturowy albo obyczajową metamorfozę, ale motywacji takich zachowań pojąć nie potrafię. Jeden gość widzi nadjeżdżający samochód na śliskiej jezdni, którego kierowca ponadto ostrzega klaksonem, że sytuacja robi się awaryjna. I mimo to rusza, skręcając w lewo z prawego pasa i dalej patrząc na hamujący pojazd. Drugi kierowca na osiedlowym parkingu wyjeżdża tyłem wprost na nadjeżdżające inne auto, którego kierowca również musi hamować, a ostrzeżenia sygnałem dźwiękowym są kompletnie ignorowane. Potem zatrzymuje się na jezdni i blokuje ruch. Wszystko na pełnym luzie. O co tutaj chodzi?

Jeżeli wiecie, co motywuje kierowców do tak skrajnego egocentryzmu i ignorowania otoczenia – piszcie. Czy to pierwszy solidny śnieg tak miesza im w głowach? A ja może przy następnej okazji po prostu wysiądę, zapukam w szybę i zapytam typa, dlaczego robi coś tak nieroztropnego i nie boi się nawet jadących wprost na niego samochodów.