Wszystko zdawało się proste i w pierwotnej wersji miało wyglądać tak: hipermarkety o miesięcznym obrocie przekraczającym 1,5 mln zł miały płacić podatek liczony od obrotu, w wysokości przynajmniej 0,7 proc. Dzięki temu do budżetu państwa trafiałoby rocznie ok. 2 mld złotych, z której to puli finansowano by program „Rodzina 500 plus”, czyli – nie wchodząc w szczegóły – 500 zł dopłaty dla rodzin za drugie i każde następne dziecko. Dodatkowa korzyść to zrównanie szans małego, zazwyczaj rodzinnego handlu z wielkimi zagranicznymi sieciami handlowymi. I wszystko byłoby OK, gdyby nie projekt ustawy przedstawiony przez Ministerstwo Finansów.

Żeby wilk był syty i... unia cała

Żeby uniemożliwić dużym koncernom handlowym ucieczkę od podatku poprzez np. podział biznesu na mniejsze części, MF wymyśliło, że objęte nim będą również m.in. sieci franczyzowe. I tu zaczęły się schody, bo takie przepisy oznaczają wylanie dziecka z kąpielą – w myśl tego pomysłu nowy podatek będą musieli płacić nie tylko właściciele mniejszych sklepów, jak Żabka czy Lewiatan, lecz także wszyscy dilerzy samochodowi, serwisy ASO, zrzeszone warsztaty (np. Bosch Car Service, Q-Service czy Motointegrator), sklepy z częściami samochodowymi działające pod wspólnym logo, no i oczywiście markety motoryzacyjne.

Objąłby on także stacje benzynowe. I to bez znaczenia, jakie obroty osiąga przedsiębiorca prowadzący działalność, bo podstawą opodatkowania byłby obrót całej sieci. Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, zauważa, że byłby to kolejny podatek płacony przez branżę, i przypomina, że auta są już przecież objęte akcyzą i VAT-em. Zaproponowana początkowo przez rząd kwota wolna od nowego podatku jest dla branży motoryzacyjnej bardzo niska.

Według Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar średnia wartość sprzedawanego w Polsce nowego samochodu wynosi ok. 90 000 zł. Zakładając nawet niższą cenę auta (75 000 zł), każdy diler, który miesięcznie sprzeda przynajmniej 20 samochodów, będzie musiał zapłacić nowy podatek. Jeśli do bilansu wliczylibyśmy jeszcze obrót generowany przez serwisy, to dilerów w Polsce, którzy nie musieliby płacić daniny, można by policzyć na palcach jednej ręki.

Ostatecznie projekt przedstawiony na początku lutego zakładał jednak, że „sprzedażą detaliczną nie jest świadczenie usług, nawet wtedy, gdy w ramach świadczenia usługi następuje zbycie towarów”, więc obrót osiągany przez serwis dilerski nie byłby włączany do podstawy opodatkowania.

Związek Dealerów Samochodów wskazuje, że udział polskiego kapitału w tym sektorze to ok. 97 proc. – przeważają małe i średnie przedsiębiorstwa, zatrudniające przeciętnie 40 osób. Zakusy rządu zaniepokoiły również Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, które reprezentuje także sieci warsztatowe. SDCM zauważyło, że podatek od sprzedaży detalicznej negatywnie wpłynie na bezpieczeństwo ruchu drogowego. Dlaczego?

Przez podatek wyjdą z sieci?

Alfred Franke, prezes SDCM: W ostatnich kilkunastu latach wzrosła w Polsce liczba niezależnych warsztatów zrzeszonych w ramach tzw. sieci warsztatowych. Obecnie jest ich łącznie blisko 4 tys. Podstawową funkcją sieci jest zapewnienie zrzeszonym w nich małym przedsiębiorcom wsparcia w zakresie know-how, w tym dostępu do nowoczesnego wyposażenia warsztatowego (np. sprzętu diagnostycznego), co przekłada się na jakość świadczonych usług, mających bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo na polskich drogach.

Objęcie nowym podatkiem sieci warsztatowych spowoduje likwidację takiego wsparcia. Protesty, konsultacje ze środowiskiem handlowców i wysoka temperatura dyskusji wokół nowego podatku sprawiły, że 10 lutego Ministerstwo Finansów diametralnie zmieniło swoje stanowisko i zdecydowało się znacząco zmodyfikować projekt. W chwili przygotowania artykułu mówiło się już o opodatkowaniu sieci franczyzowych tylko wtedy, gdy są one powiązane kapitałowo (np. jeden przedsiębiorca ma kilka serwisów), więc w przypadku branży motoryzacyjnej większość właścicieli niewielkich warsztatów zrzeszonych w sieciach mogłaby spać spokojnie, podobnie jak przedsiębiorcy sprzedający części samochodowe.

W przypadku dilerów sprawa nadal jest w toku. MF zapowiedziało co prawda podniesienie kwoty wolnej od podatku z dotychczasowych 1,5 mln złotych miesięcznego obrotu (mówiło się nawet o wielokrotności tej sumy), ale konkretów niestety brak. Mimo mniejszej liczby firm, które zapłacą nowy podatek, ministerstwo nie zmieniło założeń co do wielkości wpływów z niego i nadal ma to być kwota 2 mld zł.

Przy okazji zrezygnowano też z dwóch stawek podatku (wg pierwotnych założeń dla firm przekraczających 300 mln obrotu miało to być 1,3 proc., podobnie planowano opodatkować przychody z handlu w niedziele i święta). Naszym zdaniem może to oznaczać tylko jedno – podatek będzie wyższy niż proponowane pierwotnie 0,7 proc.

Mało realny wydaje się też termin wprowadzenia nowej daniny w życie, który pierwotnie był wyznaczony na 1 kwietnia. Teraz mówi się już o 1 maja br., ale biorąc pod uwagę tempo prac i – niestety – ich jakość, nawet ten termin może nie być ostateczny.

Naszym zdaniem

Zabrać bogatym i oddać biednym – tak prosto jest tylko w bajkach. Rozumiem, że rząd potrzebuje pieniędzy na spełnienie wyborczych obietnic. Do tego musi tak skonstruować nowy podatek, żeby nie spowodował on posądzenia o nierówne traktowanie firm działających na rynku przez UE, ale niestety, nie wygląda to na profesjonalne i przemyślane działania.

W ciągu kilku dni zapowiedziano wprowadzenie zmian, co powoduje, że z pierwotnej wersji projektu wiele już nie zostało, a i tak na razie nie znamy ani wymiaru podatku, ani kwoty wolnej od niego.