• Zdaniem lubelskiego sądu wideorejestratory używane przez policję nie zabezpieczają dowodów przekroczenia prędkości w sposób, który nie budziłby wątpliwości
  • Podczas pomiaru prędkości. auto z wideorejestratorem powinno jechać równo ze ściganym pojazdem
  • Niedawno sąd w Świdwinie uznał, że pomiar Iskrą nie może być uznany za dowód wykroczenia

Przez całe lata było tak, że sądy niemal domyślnie stawały po stronie funkcjonariuszy – przypadki podawania w wątpliwość ich wyszkolenia oraz precyzji pomiarów sprzętu z ważnymi dokumentami legalizacyjnymi w zasadzie się nie zdarzały. Wprawdzie funkcjonariusze podczas wypisywania mandatów z reguły zgodnie z prawem informowali o możliwości odmowy przyjęcia nałożonej w ten sposób kary i o tym, że w takiej sytuacji sprawa trafi do sądu, ale była to w zasadzie tylko formalność – obwiniony kierowca i tak wiedział, że jego szanse na wygraną są minimalne.

Od pewnego czasu sytuacja się jednak zmienia – pierwszym poważniejszym wyłomem były wyroki w sprawach domniemanych wykroczeń, których dowodem miały być pomiary wykonane za pomocą radarów Iskra. Po licznych publikacjach w mediach i dzięki działaniom wielu aktywistów również do sądów dotarły informacje o tym, iż pomiary wykonywane przez policjantów, bardzo często niezgodnie ze sztuką i zaleceniami producenta mierników, mogą być wadliwe. Ostatnio sąd w Świdwinie (wydział zamiejscowy sądu w Białogardzie) wręcz odmówił wszczęcia postępowania przeciwko osobie, której policja zarzuciła przekroczenie prędkości, gdyż stwierdził, że pomiar radarem Iskra nie może stanowić dowodu wykroczenia. Niedawno też pojawiły się ciekawe orzeczenia sądów dotyczące wideorejestratorów używanych przez policję i Inspekcję Transportu Drogowego.

Przeczucie policjanta to żaden dowód

Przeczucie funkcjonariusza policji o tym, iż kierujący przekracza dozwoloną prędkość, nie wystarczy w sytuacji, gdy państwo, które reprezentuje, nie jest w stanie wyposażyć go w adekwatne dla potrzeb i możliwości technicznych XXI w. urządzenie, które ustali i zabezpieczy dowód przekroczenia prędkości w sposób, który nie będzie budził wątpliwości – to fragment uzasadnienia wyroku wydanego przez Sąd Rejonowy Lublin-Zachód w sprawie kierowcy, który odmówił przyjęcia mandatu za nadmierną prędkość.

Materiał dowodowy stanowiło nagranie z policyjnego wideorejestratora marki Polcam, sprawę „pilotowali” przedstawiciele Stowarzyszenia Prawo na Drodze (to samo, o którym było niedawno głośno w mediach przy okazji sprawy dotyczącej wyłudzeń odszkodowań – zdaniem policji członkowie tej organizacji byli zamieszani w ten proceder). Kierowcy od dawna kwestionują wyniki pomiarów dokonanych za pomocą wideorejestratorów, czemu trudno się dziwić. Głośno było m.in. o sprawie Krzysztofa Hołowczyca (umorzonej z powodu przedawnienia wykroczenia). Według rajdowca, ale też i powołanego biegłego, pomiar był zawyżony o kilkadziesiąt km/h. Sytuacja się powtórzyła - bowiem kilka dni temu popularny kierowca rajdowy ponownie jest sławny. Wedługo policji przekroczył predkość w terenie zabudowanym o więcej niż 50 km/h. Prawo jazdy zostało mu zatrzymane na 3 miesiące - jednak to nie koniec, bowiem Hołowczyc mandatu nie przyjął - zatem sprawa zakończy się w sądzie.

We wcześniejszych przypadkach, kiedy sądy stanęły po stronie kierowców, z reguły nie podważano samej zasady wykonania pomiarów przy użyciu wideorejestratora, ale wskazywano na popełniane przez funkcjonariuszy błędy w obsłudze urządzeń. Tym razem sąd zakwestionował wiarygodność pomiarów wykonanych z użyciem wideorejestratorów. Instrukcja systemu Polcam wskazuje, iż „przy pomocy elektronicznego, precyzyjnego urządzenia Polcam można dokonać pomiaru prędkości podejrzanego pojazdu”. Powyższe zdanie mogłoby zostać uznane za w pełni prawdziwe jedynie w sytuacji, gdyby podejrzanym pojazdem był radiowóz, w którym urządzenie jest zainstalowane. (…)

Z samej natury przedmiotowego urządzenia kontrolnego tezy o możliwości dostosowania się do wymagań producenta podczas pomiaru prędkości są oderwane od realiów faktycznych stosowania urządzenia – czytamy w uzasadnieniu wyroku, opublikowanym na stronie internetowej Stowarzyszenia Prawo na Drodze. Według policjantów obwiniony kierowca na odcinku pomiarowym o długości 100 m poruszał się ze średnią prędkością 93,9 km/h przy ograniczeniu do 50 km/h. Według sądu z analizy nagrania wynika, że na odcinku pomiarowym radiowóz przyspieszył, ścigane przez niego auto od ok. 63. metra ze 100 metrów odcinka hamowało (paliły się w nim światła stopu), a odległość między pojazdami na początku i na końcu pomiaru była różna – pomiar był zatem wykonany nieprawidłowo.

Nie jest intencją Sądu wspieranie kierowców naruszających przepisy ruchu drogowego i łamiących ograniczenia prędkości, niemniej jednak Sąd karny musi być przede wszystkim przyjacielem prawdy i nie może zastępować poczynienia prawdziwych ustaleń faktycznych wiarą w prawidłowość i racjonalność działań innych organów państwa. To, że określone organy państwa akceptują używanie urządzeń typu Polcam jako urządzenia do mierzenia prędkości pojazdów podczas kontroli ruchu drogowego, nie jest samo w sobie ostatecznym dowodem w sprawie (…) –  czytamy dalej w uzasadnieniu.

Wyrok jest nieprawomocny, a oskarżyciel już złożył od niego apelację. Przedstawiciel policji zarzucił m.in.: błędy w ustaleniach faktycznych, uznanie za niewiarygodny dowód z prędkościomierza kontrolnego, mimo iż urządzenie miało być zgodne z obowiązującymi wymaganiami, oraz odrzucenie opinii biegłej instytucji (Politechniki Lubelskiej), z której to opinii miało wynikać, że pomiar był prawidłowy i wiarygodny. Wskazano też na tzw. dowody osobowe w postaci zeznań świadków (funkcjonariuszy), z których miało wynikać, że pomiar był wykonany prawidłowo, a funkcjonariusze byli przeszkoleni z obsługi urządzenia. W ocenie oskarżyciela publicznego wydaje się, iż Sąd kwestionuje tak naprawdę świadectwo legalizacji dopuszczające urządzenie do pomiaru prędkości, co przekracza kompetencje Sądu w niniejszej sprawie (…). Czy w kolejnej instancji wyrok uniewinniający kierowcę się utrzyma? O tym przekonamy się niebawem.

Nielegalny sprzęt GITD

Foto: Auto Świat

Ciekawym rozstrzygnięciem jest tym razem prawomocny już wyrok Sądu Okręgowego w Łodzi, dotyczący sprawy, w której dowodem na popełnienie wykroczenia miał być materiał zarejestrowany za pomocą sprzętu używanego przez Inspekcję Transportu Drogowego, a konkretniej – przez urządzenie AD9C firmy Ramet. AD9C to czeski fotoradar, w tej konkretnej wersji montowany na stałe głównie w nieoznakowanych autach.

Urządzenie to może również pracować w trybie wideorejestratora. Wyrok dotyczył uniewinnienia kierowcy, któremu inspektorzy ITD zarzucali przekroczenie prędkości o 33 km/h. Sąd na podstawie opinii biegłego uznał, że w urządzeniu użytym do wykonania pomiarów (prawdopodobnie też w innych urządzeniach tego typu używanych przez Inspekcję) producent dokonał modyfikacji (istotnych zmian oprogramowania) bez przeprowadzenia odpowiedniej procedury przed Głównym Urzędem Miar w zakresie zmiany tzw. zatwierdzenia typu, czyli dokumentu dopuszczającego dany typ urządzenia pomiarowego do użytku.

Co ciekawe, każde urządzenie mające wspomniane zatwierdzenie typu musi jeszcze przejść tzw. legalizację pierwotną, a następnie – okresowo – legalizacje ponowne. W czasie tych badań uprawniony podmiot ma obowiązek sprawdzić, czy urządzenie jest zgodne z zatwierdzeniem typu oraz czy dany egzemplarz miernika działa prawidłowo.

Urząd wiedział, nie powiedział, a to było tak...

Tymczasem urządzenia wykorzystywane przez Inspekcję były legalizowane, choć najwyraźniej być nie powinny, bo oprogramowanie należy do tych elementów miernika, które nie mogą być zmieniane bez wprowadzenia odpowiednich zmian w dokumentacji, a te z kolei muszą być poprzedzone badaniami potwierdzającymi, że modyfikacje nie wpłyną negatywnie na wiarygodność pomiarów.

Sąd, wbrew oczekiwaniom przedstawicieli Inspekcji Transportu Drogowego, uznał, że nie ma potrzeby ustalania, czy dany miernik w momencie wykonania pomiaru, którego dotyczyła sprawa, działał prawidłowo – wystarczy, że sprzęt nie spełniał wymogów formalnych.

Okazało się, że producent miernika nie krył się wcale z tym, że urządzenie zmodyfikował. Ba, miał poinformować nawet o tym Główny Urząd Miar, załączając aneksy do certyfikatu urządzenia AD9C, uzyskane w Czeskim Instytucie Metrologii. Tyle że dostarczona dokumentacja nie była wystarczająca, żeby wprowadzić zmiany w zatwierdzeniu typu, a producent nie uzupełnił braków, tłumacząc to przeszkodami stawianymi przez Główny Urząd Miar.

Polskie urzędy nie są w kwestii legalizacji urządzeń pomiarowych związane stanowiskiem zagranicznych urzędów, w tym także tych w innych krajach Unii Europejskiej, i nie ma możliwości automatycznego uznania legalizacji urządzenia wykonanej za granicą.

Inspekcja bez mobilnych fotoradarów

Co oznacza wspomniany wyrok? W praktyce ITD powinna natychmiast przestać korzystać ze wszystkich 29 posiadanych przez siebie mobilnych fotoradarów AD9C, dopóki nie zostaną one doprowadzone do stanu zgodnego z zatwierdzeniem typu lub też do czasu dopasowania zatwierdzenia typu do aktualnego stanu tych mierników, oczywiście, po przepro-wadzeniu odpowiednich badań.

Kierowcy, których już ukarano na podstawie pomiarów wspomnianym fotoradarem, mogą nawet domagać się wznowienia postępowania ze względu na ujawnienie nowych istotnych okoliczności. Podobne wady mogą też mieć inne urządzenia wykorzystywane przez GITD. Wcześniej pisaliśmy już o modyfikacjach, które wprowadził producent – państwowa firma Zurad – w fotoradarach Fotorapid, a nie wszystkie z nich miały odbicie w zmianach zatwierdzenia typu tych urządzeń.