Na Dakar niestety nie każdy może pojechać. Trzeba potężnego zaplecza finansowego, żeby przygotować pojazd, opłacić wpisowe itp. Na dodatek nie ma zbyt wiele czasu na pracę, bo przygotowania pochłaniają mnóstwo czasu. Nieco łatwiej jest motocyklistom lub quadowcom.
Ale magia Dakaru – bez względu na to czy odbywa się on w Afryce czy w Ameryce Południowej – przyciąga tłumy. Po drugiej stronie „barykady” stoi zespół Volkswagena z budżetem rocznym określanym nieoficjalnie na 80 mln euro! Dlatego niemal pewne było, że nikt go nie pokona. Bo pieniądze nie tylko pozwalają stworzyć fantastyczny samochód (jakim Race Touareg 3 jest bez wątpienia), lecz także zadbać o serwis – na wynik 4 rajdówek pracował potężny sztab ludzi przemieszczających się kilkoma ciężarówkami, całą flotą (po kilkanaście sztuk) Amaroków i dostawczych T5.
Wtedy zawodnicy mogą „wyciskać” z auta siódme poty, gdyż wiedzą że w serwisie zostanie ono dogłębnie sprawdzone. Czy naprawdę nikt nie mógł zagrozić VW? Aspiracje miał z pewnością team X-Raid. Wystawiono kilka „iks-trójek” oraz zrobionego na tej samej bazie Mini Countrymana. Reszta tak naprawdę musiałaby liczyć na cud… Podobna sytuacja dotyczyła klasy „ciężkiej” – Kamazy od wielu lat dominują na trasie i raczej nie zamierzały dopuścić do zmiany takiego stanu rzeczy.
W ostatnich latach w rajdzie startuje sporo Polaków. W tym roku już przed rajdem nie mieliśmy niestety dobrych wieści: „młody wilk” Orlen Teamu – Jakub Przygoński – na treningu w Maroku doznał kontuzji ręki i musiał się wycofać. Niewyleczona kontuzja była też przyczyną rezygnacji załogi Sachanbiński/Rabiega, zaś Krzysztof Jarmuż odwołał start z powodów osobistych.
Mało optymistyczny początek, zwłaszcza że już pierwszego dnia odpadł z rywalizacji Rafał Sonik oraz Darek Rodewald! Istny pogrom. Pozostało dwóch motocyklistów, mało znany poza środowiskiem quadowców Łukasz Łaskawiec, Krzysztof Hołowczyc (za to w aucie dającym cień szansy na nawiązanie walki z najlepszymi – BMW X3 CC) oraz ciężarówka Barana i Martona.
Początek ścigania to w miarę równe szutrowe drogi. Nie ma tu większych kłopotów z nawigacją. W takich warunkach nie należy spodziewać się istotnych różnic czasowych, ale czołówka zaczęła się kształtować według wcześniejszych oczekiwań. Bardzo cieszyła równa, bardzo rozważna jazda Krzysztofa Hołowczyca. Miejsca uzyskiwane przez motocyklistów nie imponowały, często była to dopiero trzecia dziesiątka. Inna sprawa że Czachor i Dąbrowski doskonale wiedzą, jak rozkładać siły, by starczyło ich na blisko 10 tys. km.
Znacznie większe różnice zaczęły się pojawić, gdy zawodnicy wjechali wysoko w góry oraz na piaszczystą pustynię Atacama. Dystanse rosły, ale wiadomo było, że o zwycięstwo walczyć będą zawodnicy teamu VW. Przed rokiem, po niekoniecznie miłej walce Carlos Sainz uplasował się przed Nasserem Al-Attiyahem. I gdy wydawało się, że tak będzie i w tym roku nagle Hiszpana zaczęły dopadać drobne problemy, przez które tracił sporo czasu. To wykorzystał Katarczyk, który sukcesywnie wypracował sobie bezpieczną przewagę.
Chwilę grozy przeżyliśmy, gdy Hołowczyc miał poważne problemy techniczne, ale olsztynianin pokazał, ile jest wart – naprawił co nienaprawialne, potem wykorzystał pech Millera (VW) i odzyskał 5. miejsce. To wszystko, co można było osiągnąć – przed nim były tylko 3 VW i Peterhansel. A z nimi nie wstyd przegrać… Do zobaczenia za rok – najprawdopodobniej po raz kolejny w Ameryce Płd.