Po wielu latach zbierania doświadczeń związanych z kupowaniem samochodów, jako człowiek, który trochę poznał mechanikę, z rozbawieniem wracam do początków mojej przygody z motoryzacją. We wczesnej młodości byłem napalony na fury do tego stopnia, że nie dostrzegałem ich żadnych, nawet widocznych na pierwszy rzut oka wad. Pierwsze auto pojechałem kupić na Mazury. Gdy ujrzałem piękne, błyszczące Audi 80, niebieski metalik, rocznik ’82, nic nie było w stanie odwieść mnie od zakupu. Coś skrzypi, stuka? Pewnie drobnostka, nic takiego. W drodze powrotnej do Białegostoku coś huczało, ale się tym nie przejmowałem. Okazało się, że to łożysko – kulki wypadały jedna po drugiej, aż w końcu odpadło koło. To była moja jedyna podróż tym samochodem.

Odholowałem go pod blok, gdzie stał kilka miesięcy. Miał skorodowaną podłogę, dziura obok dziury. Byłem wściekły! W końcu przyjechał po niego facet, który potrzebował części. W tamtych czasach trudniej było znaleźć dobrą furę; szukało się ich w gazetach. Niestety zamieszczane w nich ogłoszenia często mijały się z prawdą. Raz pojechałem aż do Tarnowa, żeby kupić BMW 3. Zanim wsiadłem do pociągu, zadzwoniłem pod wskazany numer. Odebrała kobieta, która zarzekała się, że wszystko jest w porządku, że jej syn sprowadził niedawno to auto z Niemiec. Wybrałem się w podróż z kolegą, żeby było mi raźniej. Jechaliśmy 10 godzin dwoma pociągami i autobusem, weszliśmy na podwórko, a po samochodzie biegały kury. Część siedzeń miała jasną, a część ciemną tapicerkę, obraz nędzy i rozpaczy. Zatkało mnie, nie potrafiłem wydusić z siebie słowa, nie miałem siły. W drodze powrotnej prawie się do siebie nie odzywaliśmy.

Kupowanie samochodów jest teraz prostsze, co nie znaczy – o czym wszyscy wiemy – że sprzedawcy nie próbują wciskać nam kitu. Gdy kilka lat temu zamierzałem nabyć auto dla żony, przyjeżdżałem do handlarza i mówiłem: dzień dobry, tym autem ma jeździć moja najbliższa rodzina, jeśli ukrył pan jakąś usterkę i coś się stanie, to ja pana odwiedzę. Historia się powtarzała, odpowiadali, że to nie jest fura dla mnie. W końcu trafiłem na człowieka, który poinformował mnie, że nie ma nic do ukrycia, ale dla pewności wymieni tarcze oraz klocki i jutro podstawi mi przygotowany samochód. Myślałem, że odpuści, ale zadzwonił na drugi dzień. Okazuje się, że są uczciwi ludzie. Oczekuję prawdy, tylko tyle. Z kolei od kierowców, których spotykam na drodze, wymagam rozwagi. Rozglądajcie się dookoła, bądźcie czujni, bo wasza nieuwaga może doprowadzić do tragedii. Co z tego, że przeprosicie, motocykliście z ukręconą głową to nie poprawi humoru. Miałem kilka spięć na drodze, musiałem wysiadać z samochodu, żeby wyjaśnić różne sytuacje. Gdy goście, którym wydaje się, że mają mi coś do powiedzenia, widzą, jak wyglądam, przepraszają i odjeżdżają. To po co wychodziłeś z samochodu, człowieku? W jakim celu? Chciałeś mnie przywitać? Zawsze po takich akcjach jestem zadowolony, że dałem komuś nauczkę. Może następnym razem facet zastanowi się trzy razy, zanim zrobi głupotę. Łatwo trafić na kozaka większego od siebie.

Jeździłem między innymi Nissanem 350Z czy BMW M3. Teraz nie mógłbym mieć takiej fury, bo wsiadanie i wysiadanie z nich to dla mnie męczarnia. Poza tym już się wyszalałem. Obecnie interesują mnie wyłącznie SUV-y. Są świetne, można nimi pojechać w góry na narty albo na ryby, zjechać w boczną drogę. Przestałem przejmować się wysokimi krawężnikami, które kiedyś były moją zmorą. Obecnie jeżdżę 290-konną Toyotą RAV4 z silnikiem V6 Lexusa. To wersja amerykańska, dostępna tylko w Stanach Zjednoczonych. Kupiłem ją od kolegi, który jest tam dilerem samochodowym. Jeżdżę nią od pięciu lat, jest bezawaryjna, wymieniam tylko olej. Prawdopodobnie nigdy jej nie sprzedam, zostanie ze mną i będzie drugim autem w rodzinie. Przemieszczam się nią głównie po Warszawie, w dalsze trasy wybieram się rzadko, bo mnie nużą. Nudzi mi się, szybko się zamulam i muszę co chwila robić postoje, żeby odpocząć. Czasami zabieram ze sobą córkę, z którą mam bardzo dobre relacje. Można pogadać, pośmiać się. Wygłupiamy się, opowiadamy sobie wiersze, nie umiem śpiewać, ale śpiewam. Jest wesoło. Podróżowanie z Mają ma też minusy. Co chwilę pyta, kiedy dojedziemy do celu. Mówię, że za godzinę czy dwie, a ona po pięciu minutach znowu zadaje to samo pytanie. I tak w kółko, można zwariować!