- Pani Julia chciała kupić swój pierwszy wymarzony samochód. Im dalej zagłębiała się w kupno używanego modelu, tym bardziej traciła nadzieję
- Oględziny samochodu były trudne, a niezaznajomioną kobietę tylko zaskakiwały kolejne "kwiatki" w interesujących autach. Tu nawet nie pomagają pieniądze
- Raporty szkodowości wszystko pokazały, dzięki nim udało się anulować ryzykowny zakup
Zakup samochodu, czy to nowego, czy używanego, zawsze wiąże się z emocjami. Z początku z reguły są one pozytywne i szczęśliwy ten, który innych nie zaznał. W przypadku aut używanych można jednak szybko z ekscytacji wpaść w zdenerwowanie, a czasem nawet w rozpacz, kiedy nowy-używany samochód okaże się skarbonką bez dna, albo, co gorsza, "trumną na kołach".
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Pierwszy samochód i ekscytacja
W takiej sytuacji była nasza czytelniczka, choć u niej sprawa była jeszcze trudniejsza, bo miało to być jej pierwsze własne auto. Ponadto nie miało być byle jakie, tylko pani Julia wymarzyła sobie Volkswagena Scirocco. Kompaktowy, trzydrzwiowy, sportowy samochód.
Przeglądanie ofert z pięknymi i błyszczącymi samochodami w serwisach aukcyjnych tylko rozpala wyobraźnię. W głowie już snute są sceny, kiedy do auta wsiadamy, jeździmy i chwalimy się przed znajomymi. Później jednak dostajemy na głowę kubeł lodowatej wody.
Pani Julia po pierwszym sprawdzeniu ogłoszeń stwierdziła, że stać ją, by to marzenie spełnić, choć i tak starała się do sprawy podchodzić na spokojnie. Dlatego najpierw zagłębiła się w czeluściach internetu i poczytała o tym modelu. Okazało się, że ten piękny samochód ma swoje bolączki, które mogą przysporzyć problemów — a to wysoki pobór oleju, a to problemy z rozrządem, dodatkowo kosztowne naprawy skrzyń DSG.
Do tego dochodzą też informacje o tym, że to auto o sportowych aspiracjach, więc i podatne na kolizje, które potem niedbale są naprawiane i powodują dodatkowe kłopoty. Przez chwilę nawet przechodziły przez myśl inne samochody, ale to Scirocco podbił serce naszej czytelniczki. "Przecież jak będę miała dzieci, to na pewno go nie kupię" — stwierdziła.
Pierwsza styczność z rynkiem i twardy upadek na ziemię
Już na tym etapie okazało się, że zakup używanego samochodu to nie klasyczne zakupy przez internet, a auto trzeba będzie dokładnie sprawdzić. Jednak zdeterminowana kobieta zabezpieczyła się i na tę ewentualność, bowiem jej budżet pozwalał poszukiwać egzemplarzy w górnym pułapie cen. Przecież, jeśli coś jest droższe, to musi być lepsze i pewniejsze, prawda? Cóż, nie zawsze...
Z takim podejściem przystąpiła więc już do poważnych poszukiwań. Wersja silnika nie miała większego znaczenia, podobnie jak skrzynia biegów — jeśli coś ma się zepsuć, to i tak się zepsuje. Z pomocą kolegi na wstępie były wykluczane auta, które już na zdjęciach wydawały się podejrzane. W końcu, po wielu dyskusjach i wątpliwościach, został wytypowany jeden egzemplarz — VW Scirocco 2.0 TDI ze skrzynią DSG z 2012 r. za 45 tys. zł. Dużo, choć po wstępnym sprawdzeniu okazało się, że i tak już jest tańszy, bo wcześniej był wystawiony za ponad 50 tys. Do tego lakoniczny i krótki opis, z którego niewiele wynikało, poza tym, że auto oczywiście jest idealne. Zdjęcia także były nie najlepsze.
I tu się pojawiło pytanie, czy warto w ogóle autem się zainteresować. By się upewnić, pani Julia wzięła jeszcze do serca radę, by za kilkadziesiąt złotych pobrać raport dotyczący historii auta. Z tym problemu nie było, w ogłoszeniu był zapisany numer VIN – dobry znak. Często wystawiający, którzy chcą coś ukryć, w rubryczkę "numer VIN" wpisują ciąg tych samych liter typu "XXXX", przez co oszukują system, a zainteresowany nie ma szans na sprawdzenie auta.
- Przeczytaj także: Pojechaliśmy do salonu Tesli w Warszawie odebrać kupione auto. Pracownik groził nam policją
Kupująca przed oględzinami pobrała raport, a tam...
Raport odkrył sporo tajemnic kryjących się za samochodem. Poza szczegółowym wyposażeniem, które auto miało po wyjeździe z fabryki, podawane są dane o przebiegu, szkodach i ich wartości, a czasem też informacje, co dokładnie było uszkodzone. Ponadto znajdują się w nim informacje o ewentualnych kradzieżach pojazdu i jego zdjęcia, które zostały znalezione w sieci. Są też dane techniczne, co może być istotne, jeśli na przykład silnik został wymieniony w trakcie eksploatacji samochodu. Krótko mówiąc, wszystko czarno na białym. Jak wypadł Volkswagen z ogłoszenia?
I dobrze, i źle. Przebieg zdawał się prawdziwy i wynosił 219 tys. 942 km, samochód był pierwotnie kupiony w Niemczech, tam użytkowany i oczywiście szybko wyszło na jaw, że tam też miał szkody. Pierwsza już po nieco ponad roku od kupna, szacunkowo za 8900 zł. Szczegółów jednak nie było, ale niemal nowy samochód uszkodzony na taką kwotę to raczej niewielka szkoda, nic poważnego.
Gorzej z drugim zapisem — uszkodzenie szacunkowo na aż 34 tys. zł, po 5 latach od produkcji auta. Niestety również bez szczegółów, ale tu już mógł się wydarzyć poważny "dzwon". Ponadto była także informacja, że potem auto zostało wystawione na sprzedaż w Niemczech, a później... trafiło do Polski. Typowy scenariusz.
Jest jeszcze coś — pierwszy zapis w Polsce był w 2021 r., czyli po czterech latach od zanotowania informacji o wystawieniu auta na sprzedaż. I już w u nas w kraju wydarzyła się trzecia szkoda, ale też niewielka, na 6000 zł. Tu zostało podane, że uszkodzeniu uległ zderzak i system zawieszeń. Czerwona lampka? Na razie żółta. Auto było niedaleko pani Julii, więc pojechała z kolegą zaopatrzonym w miernik lakieru.
- Przeczytaj także: Pięć najlepszych i pięć najgorszych SUV-ów w naszym teście na dystansie 100 tys. km
Oględziny potwierdziły przypuszczenia z raportu, ale nie taki diabeł straszny
Jak zrelacjonowała kupująca, auto stało brudne i nieprzygotowane do sprzedaży. I to dobry znak, bo nie było dodatkowo "pucowane" pod klienta, choć na brudnym samochodzie można nie zauważyć defektów lakieru.
— Mój kolega, z którym pojechałam, od razu zauważył, że przód był uderzony. Jeden błotnik był zmatowiały po słabym lakierowaniu, była też na nim szpachla. Drugi był lepszy, ale miernik pokazał większą grubość lakieru. Z kolei maska była wymieniona, na niej było ok. 250 mikronów. No i zderzak, który dziwnie wyglądał, a kolega szybko zauważył, że ma miejsce na spryskiwacze, ale te nie działają. Nie miały powodu, żeby działać, bo samochód miał światła halogenowe, a nie ksenonowe. Musiał być wymieniany. — przekazała czytelniczka. Sprawdziło się więc to, co napisano w raporcie.
Potem jednak okazało się, że samochód jest całkiem dobry, a reszta elementów, takich jak dach, tylne błotniki, słupki, są w fabrycznej normie. Do silnika też nie było zastrzeżeń, pracował równo, cicho, miał moc i nie dymił, zarówno na zimno, jak i po rozgrzaniu. Były faktury na wymianę oleju i sprzęgieł w DSG, na wymianę rozrządu i kilku innych rzeczy, a auto miało także wymienione tylne hamulce i amortyzatory. Na to ostatnie dowodów nie było, ale było to po prostu widać za nieoryginalnymi 19-calowymi kołami. Jazda próbna także wypadła bez niepokojących znaków. Wyszło więc, że to niezłe auto, choć wtedy pani Julia uznała, że cena jest za wysoka, a właściciel nie chciał się targować. Powróciła więc bez samochodu.
- Przeczytaj także: Czy naprawdę znasz się na samochodach? Przygotowaliśmy 15 pytań
Drugi egzemplarz i bogata historia
W ogłoszeniach pani Julia trafiła na inny egzemplarz Scirocco, rok starszy, również z silnikiem diesla i DSG. Wyposażenie miał nawet nieco lepsze, a cena była kilka tysięcy mniejsza, jednak auto było oddalone o kilkaset kilometrów. Ponadto w ogłoszeniu zamieszczono zdjęcia lepszej jakości. Można powiedzieć, że auto wyglądało na nich jak z salonu.
W tym przypadku pani Julia również wykupiła raport, który w zasadzie wyglądał dość podobnie do tego poprzedniego. Była w nim zwarta jednak dużo bardziej szczegółowa informacja o przebiegu. Wydawał się prawdziwy — niemal 185 tys. To Scirocco także pochodziło z Niemiec i tam miało dwie szkody. Szacowane koszty napraw to 3400 zł po czterech latach i 5300 zł po pięciu latach od produkcji. Później auto trafiło do Polski i już tutaj zdarzyła się trzecia szkoda na 40 tys. zł, w wieku ośmiu lat.
To mogło świadczyć o poważnej szkodzie. W dodatku opis wcale nie był optymistyczny. Raport przedstawił grupy szkód: zewnętrzne części nadwozia, oświetlenie zewnętrzne, szyby, pasywne systemy bezpieczeństwa, elementy konstrukcyjne karoserii i tapicerka. Wniosek? Było poważne uderzenie, łącznie z wystrzałem poduszek powietrznych i uszkodzeniem konstrukcji. Tu już trzeba się mieć bardzo na baczności, bowiem być może samochód był naprawiony prawidłowo, choć niestety większe szanse są na to, że naprawa była robiona tanio, szczególnie w ośmioletnim aucie.
Auto daleko, ale jest opcja oględzin na odległość
Udało się jednak wynegocjować niższą cenę jeszcze przez telefon, Scirocco było serwisowane i nie wzbudzało obaw pod kątem mechanicznym. Pani Julia już wzięła sobie wolne, by pojechać i kupić samochód, ale za namową znajomego postanowiła, że najpierw zleci sprawdzenie używanego Volkswagena wykwalifikowanej osobie z okolic, gdzie samochód się znajduje, wykupując specjalną usługę, czyli raport szczegółowy z oględzin auta. Jego koszt jest uzależniony od firmy oferującej sprawdzenie pojazdu. W tym wypadku było to ok. 400 zł. Po jednym dniu ekspert sprawdził Scirocco.
On niestety potwierdził wcześniejsze podejrzenia. Tylne błotniki i klapa były malowane, próg również, nawet w miejscu, gdzie zasłaniają go drzwi. Do tego dach z wynikiem na poziomie 400 mikronów, jeden słupek z podwójnym lakierem, a drugi ze szpachlą. Przód również był "dłubany". W raporcie wyszły też drobne odpryski i niewielkie uszkodzenia wnętrza.
Raport zaprezentował też ocenę auta w skali literowej. W większości było to A, czyli wynik bardzo dobry, oraz B, czyli wynik niezły. Stan powłoki lakierniczej został określony jako C. Mechanika i elektronika pojazdu były jednak bez zastrzeżeń. Pokazano też wszystkie sprawdzone elementy i w formie graficznej określono, jaki jest ich stan.
"Ten egzemplarz nie otrzymuje rekomendacji"
W raporcie podsumowano całą inspekcję i oceniono, czy pojazd jest wart kupna. W tym przypadku ostatnie zdanie brzmiało: "Ze względu na liczne uszkodzenia karoserii ten egzemplarz nie otrzymuje rekomendacji". W połączeniu z drugim raportem i po dodatkowej konsultacji kupująca zrezygnowała z tego samochodu.
— Na tym etapie byłam już zmęczona poszukiwaniem auta, zajmowało to dużo czasu i nic nie było pewne. Drugi samochód był niewiele tańszy, a kolega stwierdził, że on dopłaciłby już do pierwszego egzemplarza. Wydawał się lepszy, a w międzyczasie jeszcze nieco staniał. W końcu podjęłam decyzję, że wezmę pierwszy z oglądanych aut. Prawie wpadłam na minę, na szczęście w ostatniej chwili udało się wszystko anulować — przyznała Julia.
Kupująca wybrała więc pierwszy z opisanych samochodów, a przy okazji przekonała się, że kupowanie używanego samochodu nie jest proste, szczególnie gdy mamy określony jeden model, w dodatku dość rzadki. Zapewne, gdyby jeszcze się wstrzymała, mogłaby znaleźć lepszy egzemplarz. Na razie jednak z jej samochodem nic złego się nie dzieje, a pani Julia jest zadowolona z zakupu. Scirocco był uszkodzony, ale komputer nie wykazywał żadnych błędów, a na przeglądzie nie wyszło nic niepokojącego.
Czy warto kupować raporty?
Raporty dotyczące aut używanych mogą być bardzo pomocne, bo warto znać historię pojazdu, jednak niekoniecznie są wyrocznią. Jeśli do samochodu mamy daleko, można spróbować zlecić oględziny interesującego nas egzemplarza. Warto podkreślić, że przy samochodach, które są mocno oblegane i cieszą się dużym zainteresowaniem, ekspert może po prostu nie zdążyć go sprawdzić, bo zdąży się już sprzedać. Takie raporty są więc pomocne, jednak jeśli jest możliwość gruntownego obejrzenia samochodu osobiście, to przy używanych samochodach jest to zawsze najlepsze rozwiązanie.
Rynkowa praktyka pokazuje także, że przeznaczenie na używane auto wyższej od średniej kwoty nie jest równoznaczne z pewniejszym egzemplarzem. Czasem nawet sprzedający może nie być świadomy, jaką samochód miał przeszłość, a elementy wymienione podczas jego eksploatacji to dopiero wierzchołek góry lodowej.