Na przykład przez wdrażanie do produkcji kompletnie nowych pojazdów niszowych. Obok działalności awangardowej trwało projektowanie i opracowywanie typowych dla reklamy Renault "samochodów pełnych życia i do życia". Takich jak największe hity wszech czasów tego producenta - R5 czy R4. Ten ostatni model sprzedano w latach 1961-1993 łącznie w liczbie ponad 8 mln egzemplarzy! A był to po prostu środek transportu zaspokajający najbardziej podstawowe potrzeby kierowców i pasażerów. Ale to właśnie takie auto stanowiło bazę dla sprzedawanego od maja 1998 Kangoo. Interesująca karoseria "rodzinno-dostawcza" (bardzo wyraźne podobieństwo do R4) natychmiast zainteresowała licznych miłośników sławnego protoplasty. W lecie 2000 roku do redakcji przyszedł na test długodystansowy granatowy, 80-konny turbodiesel. Pierwsze wrażenia były mieszane. Młodsi kierowcy natychmiast zaczęli narzekania na hałaśliwość, niską moc, szare, tanie plastiki i obfitość gołej blachy w kabinie. Ogólnie: blaszak, dostawczak, skrzynka pocztowa. Zupełnie odmienne były opinie starszej frakcji redakcyjnej. Na tyle starszej, by pamiętać blaszane R4, i na tyle rozsądnej, by docenić wszystkie zalety auta - zamiast skupiać się na mało tu istotnych osiągach czy braku luksusu. Na początek kwestia wyposażenia. Kolega, który użytkował całe lata R4, napisał w książce testu: "Airbagi zamiast biegów zmienianych rączką od parasola, klimatyzacja zamiast leżaków ogrodowych, tylko wszechobecne klekotanie karoserii i kabiny zostało takie samo". Inny wielbiciel takich pojazdów jak "garbus", 2 CV i właśnie R4 lakonicznie określił Kangoo jako "auto według najlepszych wzroców, nic niepotrzebnego, maksymalnie praktyczne". Za szczególnie przydatne uznano tylne przesuwne drzwi i ogromny bagażnik, który po kilku ruchach ręką wystarczających, aby złożyć tylną kanapę, można zmienić w piwnicę. A robiliśmy to często, bo "kangurek" służył jako ulubiony towarzysz przeprowadzek, dużych zakupów czy wypadów rekreacyjnych z dużą ilością sprzętu sportowego.Bagażnik "połykał" to wszystko bez protestów, ale ujawniły się przy tym jego słabe punkty: niechronione blachy burt błyskawicznie pozbyły się metalizowanego lakieru, a gładka podłoga uświadomiła, jak potrzebne są punkty kotwiczenia ładunku. Co do niektórych minusów auta panowała absolutna jednomyślność. Rozruch na zimno wiąże się z ogromną hałaśliwością. Ponadto upiornie głośne jest połączenie hałasu wytwarzanego przez silnik, opony i opory powietrza. Pozytywny efekt uboczny tego chóru to fakt, że powyżej 120 km/h nie słychać już z tyłu ani klekotu kanapy, ani ładunku w bagażniku, ani kłótni dzieci. Niestety, muzyki także nie daje się słuchać. Po pierwsze dlatego, że radioodtwarzacz jest kiepski, po drugie ponieważ 4 głośniczki zawieszone na twardym plastiku w ogóle wydają dźwięk na poziomie adapteru Bambino. Klekoty, piski i zgrzyty elementów wnętrza towarzyszyły naszemu "pożyciu" z Kangoo od samego początku. Przeszkadzały okropnie, ale z czasem zaakceptowaliśmy je jako "dobrodziejstwo inwentarza". W końcu to tradycja - w R4 też wszystko klekotało, ale nie to było ważne. Najważniejsze, aby auto jeździło. Rzeczywiście, końcowe badanie techniczne samochodu ujawniło kilka nadprogramowych źródeł hałasu. Wśród nich znalazły się także opony Michelin Agilis 41, które to gumy o zwiększonej nośności opracowano w pierwszej linii z myślą o dostawczym modelu Rapid oraz o maksymalnej trwałości. Hałasy toczenia nie były w ogóle kryterium konstrukcyjnym. Nie zdołaliśmy się przyzwyczaić do regulacji oparcia fotela dźwignią. Próby drobnej korekty ustawienia w czasie jazdy kończyły się najczęściej nagłym przyjęciem pozycji półleżącej, co zdecydowanie psuło nastrój kierowcy. Przy przebiegu około 30 tys. km "kangurek" miał kryzys, poza akcją serwisową (wezwanie Renault do warsztatów na wymianę sterownika airbagu) pojawiło się kilka drobnych dolegliwości; drobnych, ale denerwujących. Na szczęście szybko je usunięto. Po 60 tys. km wymieniliśmy Klocki hamulcowe, na ostatnich 10 tys. trzeba było wymienić je ponownie, razem z tarczami. To z pewnością nie jest powód do narzekania. Skargi dotyczyły hamulców z innej przyczyny: są one po prostu zbyt słabe. Jeszcze słabsze jest tu jednak ogrzewanie wnętrza. Wiadomo, że oszczędne diesle w ogóle nie najlepiej grzeją, ale Kangoo przesadzało: w zimie szyb nie tylko nie dawało się odmrozić, ale zamarzały od środka w czasie jazdy mimo ogrzewania włączonego na pełny regulator! Był też taki dzień, kiedy "kangurek" zaczął dymić i ledwo doczłapał do serwisu. Na szczęście okazało się tylko, że pękł przewód powietrzny. Naprawa była błyskawiczna i skuteczna. Odzyskawszy dobry humor, Kangoo bez dalszych protestów niósł, co mu wrzucono "na grzbiet" aż do końca testu. A potem wystarczyło sięgnąć po odkurzacz i mokrą ścierkę. I tak okazało się, że Kangoo jest niczym dobry kumpel: godny zaufania, choć z pewnością nie idealny.
Podbił serca...
W latach 90. Renault zaczęło wyrastać na czołowego kreatora - nie tylko aut jak w reklamie tej firmy, ale i mody.
Auto Świat
Podbił serca...