Takie zaniżanie cen nie zawsze jest sensowne, szczególnie gdy w grę wchodzi auto z silnikiem o pojemności do dwóch litrów, za które stawka akcyzy wynosi tylko 3,1 proc. Przy cenie zakupu stanowiącej równowartość 10 tys. zł opłata akcyzowa wynosi 310 zł, zaś przy cenie 50 tys. zł - 1550 zł, czyli też w sumie ciągle niezbyt wiele.

Niektórzy importerzy starają się co nieco uszczknąć z tych kwot i ostro tną ceny zakupu jakie przedstawiają potem w urzędzie celnym. Robią to często na oślep, na zasadzie, a nuż się uda. Potem okazuje się, że nic nie zyskali, a wręcz przeciwnie - stracili, gdyż musieli uznać wyższą podstawę wymiaru podatku narzuconą przez urząd, a dodatkowo pokryć koszty wystawienia opinii przez rzeczoznawcę.

Tak więc, jeśli już zamierzamy manipulować z ceną zakupu importowanego pojazdu powinniśmy wiedzieć, że urzędy celne za punkt wyjścia przyjmują wartość podobnego pojazdu na rynku krajowym (na ogół na podstawie cenników Euro-taxu). Od tej ceny odejmują teoretyczną kwotę akcyzy, podatku Vat oraz rabat z tytułu, że auto zostało zakupione za granicą, gdzie ceny zwykle są niższe jak w Polsce. W sumie te wszystkie obniżki mogą wynieść nie więcej niż około 35 proc. w przypadku pojazdów z silnikiem o pojemności do 2000 ccm oraz około 55 proc. przy pojemnościach powyżej 2000 ccm. Szerzej piszemy o tym na stronie 30.

Jeśli importer przeszarżuje i zaniży podaną cenę jeszcze bardziej będzie musiał się tłumaczyć i uzasadnić jak udało mu się dokonać okazyjnego zakupu. Gdy wyjaśnienia importera okażą się mało wiarygodne urząd celny narzuci własną cenę i wyliczy od niej akcyzę. Jeśli importer dalej będzie się upierał to może powołać rzeczoznawcę. Jednak w przypadku niepomyślnej ekspertyzy będzie musiał zapłacić za jego opinię. Jest to zwykle wydatek rzędu kilkuset zł.

Tak więc, gdy sprowadzamy samochód, za który "grozi" akcyza w wymiarze tylko 3,1 proc. lepiej dajmy sobie spokój z kombinacjami, bo możemy więcej stracić niż zyskać.