Aston Martin Valkyrie to pojazd do bólu niepraktyczny, nastawiony na osiągi. W procesie jego projektowania cel był jeden - jak najniższa masa przy jak największej mocy. W tym celu dopracowano każdy, najmniejszy szczegół i zdejmowano kolejne gramy masy z każdego możliwego elementu. Nawet reflektory są o 30-40 proc. lżejsze niż standardowe, wykorzystywane w innych modelach marki. To jednak było dla inżynierów za mało. Odchudzono także... znaczek marki! Jest on teraz wykonany z aluminium o grubości 70 mikronów - to 30 proc. mniej niż ludzki włos. Efekt? Znaczek jest lżejszy od standardowego o 99 procent.
Nadwozie i wnętrze wykonano w dużej mierze z włókna węglowego. Na pierwszy rzut oka widać, że auto będzie się prowadzić jak przyklejone do nawierzchni - wyjątkowy kształt wozu podporządkowano aerodynamice. Kierowca ma przed sobą wielofunkcyjną kierownicę rodem z F1 i dwa ekrany. Dzięki wszystkim tym zabiegom udało się osiągnąć cel - masa gotowego auta zamknęła się w 1030 kg.
Do napędu tego ekstremalnego Astona wykorzystano układ hybrydowy - silniki spalinowy wspomaga system odzysku energii hamowania KERS - kolejne zapożyczenie z F1. Jednostka napędowa to V12 o pojemności 6,5 l, które generuje moc początkową na poziomie 1130 KM. Oznacza to, że już w tej specyfikacji, przekroczono zakładany stosunek mocy do masy 1:1. Osiągi Aston Martina Valkyrie nie są znane, jednak jedno jest pewne - będzie bardzo szybki.
Niestety Aston Martin Valkyrie powinien być traktowany jako pojazd kolekcjonerski. Producent podał informację, że powstanie tylko 150 egzemplarzy auta - jeden jest już wstępnie zamówiony. Producent zastrzegł, że jeśli ktoś zamawia to auto w celu szybkiej odsprzedaży, zostanie odsunięty od możliwości zamówienia kolejnych wersji specjalnych.
Jak przystało na auto torowe z homologacją do ruchu ulicznego, specjalna jest też cena ekstremalnego Astona - 3,2 miliona dolarów. Sprzedaż ma ruszyć w 2019 roku. Na nas robi on piorunujące wrażenie. A jak Wam się podoba? Zapraszamy do komentowania.