• Duże firmy wykonujące prace drogowe z reguły ubezpieczają się od odpowiedzialności cywilnej – wówczas poszkodowani mogą zgłaszać się z roszczeniami bezpośrednio do ubezpieczyciela
  • Należy się jednak liczyć z tym, że ubezpieczyciel będzie próbował drastycznie zaniżyć kwotę odszkodowania. Jego wysokość – niezależnie od obiektywnej wartości szkody – jest wynikiem negocjacji i kolejnych odwołań
  • Niewielka wartość szkody znacząco utrudnia lub wręcz uniemożliwia dochodzenie odszkodowania
  • Zdaniem firmy wykonującej prace drogowe nie jest możliwe zapewnienie stuprocentowego bezpieczeństwa kierowcom jadącym po remontowanym odcinku drogi
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Była noc, gdy Adam Włodarz, jadąc po remontowanym odcinku drogi A1, zobaczył tuż przed autem leżący na jezdni przedmiot. Na skuteczną reakcję było już za późno, zresztą nie bardzo było gdzie uciekać: koła jednego boku auta najechały na twardą podstawę słupka służącego jako ogranicznik pasa ruchu. Niby nic wielkiego, a jednak to koniec jazdy: w wyniku uderzenia uszkodzone zostały dwie felgi samochodu. Uderzenie było na tyle silne, że już na pierwszy rzut oka było jasne, że konieczne będzie też co najmniej ustawienie geometrii układu jezdnego. Kierowca zachował na tyle trzeźwość umysłu, że na miejscu zrobił dokumentację fotograficzną zdarzenia.

Mała szkoda – nie warto szukać winnego?

W pierwszej chwili pan Adam postanowił samochód naprawić możliwie tanim kosztem i zapomnieć o sprawie. Zamiast wymienić uszkodzone felgi, postanowił oddać je do wyprostowania, choć tak naprawdę, jako że to obręcze skręcane, należało wymienić całe ich ranty. To jednak znacznie większa inwestycja. Naprawa auta „tanim kosztem” (ustawianie geometrii, prostowanie felg) wyniosła jednak 900 zł. Gdy okazało się, że wymiany wymagają także opony, zwrócił się do firmy budowlanej, najprawdopodobniej właściciela słupka leżącego na jezdni, z pytaniem: kto was ubezpiecza?

Na tym etapie wydawało się, że sprawa zostanie rozwiązana profesjonalnie: w odpowiedzi do naszego czytelnika zwrócił się przedstawiciel ubezpieczyciela – firma Warta – z pytaniem: jak możemy pomóc?

Ile wyniosły straty? To zależy, jak liczyć!

Problemy zaczęły się przy ustalaniu wysokości szkody: pierwsza wycena, jaką otrzymał nasz czytelnik, opiewała na niecałe 785 zł – kosztorys zawierał prostowanie felg, kontrolę i ustawianie geometrii zawieszenia. A co z oponami? Po odwołaniu się właściciela od wyceny ubezpieczyciel dodał koszt dwóch opon i ich wymiany na łączną sumę 1118 zł.

– Proszę Państwa – zwrócił się właściciel Nissana do ubezpieczyciela – te opony nie były całkiem nowe. Nie były też zużyte, jednak nie mogę zamontować dwóch nowych opon po lewej stronie auta, a po prawej zostawić starych z niższym bieżnikiem – bo nie da się tak jeździć. Muszę kupić cztery opony, a jako że nie musiałbym robić takiej inwestycji, gdyby nie ten bałagan na drodze, to uważam, iż powinniście zapłacić za wszystkie cztery opony.

Trzeba wyjaśnić, że w japońskiej limuzynie Nissan Gloria, bo taki pojazd ma nasz czytelnik, przednie opony mają inny rozmiar niż opony tylne – dlatego nie da się pozamieniać ich miejscami i np. dwóch nowych opon założyć na tył, a dwóch starszych na przód lub odwrotnie.

Koło Nissana Gloria Foto: Auto Świat
Koło Nissana Gloria

Aż tyle? Tylko tyle? To jednak nie zapłacimy!

W tym momencie ubezpieczyciel przestał być miły. Rzeczoznawca Warty: "Zgodnie z przepisami, na jednej osi nie mogą być założone opony różnej konstrukcji lub o różnej rzeźbie bieżnika, ale nie ma tam mowy o wysokości bieżnika.” Niby prawda – przepisy tego nie regulują literalnie, ale faktem jest i to, że 2 mm różnicy w wysokości bieżnika opon po lewej i po prawej stronie pojazdu może wpływać na bezpieczeństwo jazdy.

Niedługo później zamiast jakichkolwiek pieniędzy poszkodowany otrzymał… odmowę wypłaty odszkodowania. W odmowie ubezpieczyciel tłumaczy, iż całkowitą wartość szkody oszacowano na 2018 zł, a zgodnie z umową pomiędzy ubezpieczycielem a firmą Strabag, minimalna kwota szkody, za jaką odpowiada Warta, to 5 tys. zł. To oznacza, że ubezpieczyciel nie jest w ogóle właściwym adresatem roszczeń! Dodatkowo wyjaśnia, iż firma Strabag nie poczuwa się w ogóle do winy, bo przebudowywany odcinek drogi był prawidłowo oznakowany m.in. tablicą "Teren budowy. Prosimy o ostrożną jazdę". Ponadto przedmiot, który znalazł się na drodze, musiał wcześniej potrącić jakiś inny uczestnik ruchu. Strabag tego dnia kontrolował drogę, wywiązał się z obowiązków, a więc jest niewinny.

A jednak… należą się cztery opony, nie dwie!

Rozgoryczony właściciel Nissana Glorii dał upust swojej frustracji na Facebooku, pisząc, że ubezpieczyciel najpierw robił wyceny uszkodzeń, próbował zaniżyć odszkodowanie, sugerował jazdę na „nierównych” oponach, by ostatecznie stwierdzić, że w ogóle w tej sprawie wykonawca robót nie jest winny i odmówić jakichkolwiek pieniędzy. Skoro jest niewinny, to po co w ogóle robili wycenę tej szkody?

Jako że post przeczytała większa liczba osób, do poszkodowanego zwrócił się przedstawiciel Warty z prośbą o podanie numeru sprawy. I postanowił ratować sytuację przynajmniej w odniesieniu do oskarżeń o zaniżanie odszkodowania: "Zgadzamy się z Panem w kwestii konieczności wymiany opon po obu stronach pojazdu, przepraszamy za niedogodności związane z naszą decyzją w tym zakresie. Przy czym sprawdziliśmy wartość szkody uwzględniającą obie strony auta i nadal nie przekracza ona franszyzy. Niemniej podkreślamy, że nasza decyzja w sprawie opiera się przede wszystkim na braku winy naszego klienta, który zgodnie z odpowiednimi przepisami dokonywał przeglądów i kontroli drogi, za którą odpowiada”.

Warto to zapamiętać: gdy uszkodzimy jedną oponę, a nie jest ona nowa, należy wymienić dwie – ubezpieczyciel sam to przyznał!

Jednocześnie nie należy popełniać błędu naszego czytelnika: uszkodzonych felg się nie prostuje, a kupuje nowe (albo żąda zapłaty za nowe) Wówczas po pierwsze, naprawa wykonana jest profesjonalnie i nie ma ryzyka, że felga samoistnie pęknie podczas jazdy, a po drugie, wartość szkody rośnie powyżej minimum, za które odpowiada ubezpieczyciel.

Za co w końcu odpowiada firma, która buduje drogę?

Nie budzi sporu, że firma, która buduje bądź remontuje drogę w taki sposób, że w jej sąsiedztwie odbywa się ruch drogowy, ma obowiązek zapewnić właściwe oznakowanie i bezpieczeństwo przejazdu tą drogą, jak również zadbać, aby przedmioty używane na budowie i do jej zabezpieczenia nie powodowały zagrożenia w ruchu. W tym celu wykonawca robót ma obowiązek regularnie kontrolować remontowany odcinek i usuwać wszystkie nieprawidłowości – np. zbierać porozrzucane na jezdni przedmioty.

A jeśli droga jest oznakowana, wykonawca wykonuje wymagane prawem przejazdy kontrolne, a jednak jakiś przedmiot pojawi się na jezdni i ktoś zniszczy sobie samochód – co wtedy? Tu otwiera się pole do sporu: wykonawca może twierdzić, że za szkodę nie odpowiada, bo w żaden sposób nie zawinił. Trzeba zatem ustalić: czy firma odpowiedzialna za dany odcinek odpowiada na zasadzie winy (czyli tylko, gdy popełni jakiś błąd), czy na zasadzie ryzyka (w największym uproszczeniu: odpowiada dlatego, że działała na tym terenie, to jej przedmiot spowodował szkodę, nie ma w tym niczyjej winy, ale nie było też działania siły wyższej i przynajmniej teoretycznie szkodzie można byłoby zapobiec).

W podobnej sprawie sąd orzekł na korzyść kierowcy

Bardzo podobna sprawa została rozstrzygnięta na korzyść kierowcy przed Sądem Okręgowym w Sieradzu (sygn. akt I Ca 115/17 – wyrok dostępny jest w Internecie): kierowca najechał kołem na fragment porzuconej na drodze podstawy znaku drogowego U21 (podobny przedmiot uszkodził koła w Nissanie naszego Czytelnika). Podobnie poszkodowany z Sieradza zgłosił się do ubezpieczyciela firmy budowlanej, oczekując odszkodowania w wysokości 2670 zł. Odmówiono mu wypłaty, ponieważ nie mógł udowodnić, że do szkody doszło z winy firmy budowlanej. Firma stwierdziła, że oznakowała remontowany odcinek poprawnie i że go kontrolowała jak należy. Co więcej, wskazała, iż to kierowca nie zachował ostrożności.

Sąd pierwszej instancji przyznał kierowcy rację, zasądził na jego rzecz całą żądaną kwotę wraz z odsetkami i kosztami procesu, opierając się na zasadzie winy. Szczególnie ciekawe jednak jest uzasadnienie sądu II instancji – bo pozwany się odwołał. Sąd stwierdził, że treść wyroku I instancji była prawidłowa (czyli właściciel auta powinien dostać odszkodowanie), ale sąd I instancji przyjął złą podstawę prawną: otóż powinien był – zdaniem sądu II instancji – za podstawę odpowiedzialności firmy budowlanej przyjąć nie art. 415 Kodeksu cywilnego, a 435 Kodeksu cywilnego. W największym uproszczeniu: zdaniem sądu nie mas potrzeby udowadniać wykonawcy robót, że jakkolwiek zawinił, nie zbierając znaków drogowych i ich części z drogi, gdyż odpowiada na zasadzie ryzyka! "odpowiedzialności tej nie wyłączy (…) ustalenie, że ubezpieczona spółka właściwie zabezpieczała teren, na którym prace drogowe były realizowane". A więc jednak: są szanse na pieniądze!

Nasz czytelnik i właściciel Nissana Glorii zwrócił się z żądaniem zapłaty bezpośrednio do firmy Strabag – wykonawcy robót. Słusznie – miał w końcu odmowę ubezpieczyciela z informacją, iż tak małych szkód ubezpieczenie nie obejmuje. Niestety, wykonawca robót z żądaniem zapłaty nie musi się zgodzić, tak było i tym razem.

Strabag: "W dniu i w miejscu zdarzenia obowiązywała tymczasowa organizacja ruchu następującym oznakowaniem: znak ostrzegawczy A-30 (inne niebezpieczeństwo) i tablica <Teren budowy. Prosimy o ostrożną jazdę>. Powyższe oznacza, że kierujący winien był zachować szczególną ostrożność i poruszać się pojazdem, dostosowując prędkość do panujących warunków na drodze”. Firma wyjaśnia też, że w miejscu zdarzenia nie były prowadzone roboty budowlane – te były prowadzone poza jezdnią. Jednocześnie firma oświadczyła, że feralny odcinek drogi kontroluje pięć razy dziennie, choć mogłaby to robić tylko raz na dzień. I jeszcze: "Budowa A1 Odc. C obejmuje odcinek prawie 17 km. W takich okolicznościach prowadzenia inwestycji nie sposób racjonalnie założyć, by stałe utrzymywanie całego odcinka przebudowywanej drogi DK1 w stanie nieograniczonego bezpieczeństwa było technicznie i organizacyjnie możliwe, a co za tym idzie – by oczekiwania w tym zakresie były racjonalnie." Dalej następują sygnatury wyroków, które mają potwierdzać, że rację ma wykonawca, odmawiając przyjęcia odpowiedzialności za to zdarzenie.

Masz uszkodzone auto – masz pecha!

Właściciel Nissana Glorii już wie, że dobrowolnie nikt mu za naprawę auta nie zapłaci. Choć wygrana przed sądem jest prawdopodobna, to jednak nie jest pewna, a przede wszystkim w polskich warunkach na prawomocny wyrok trzeba czekać raczej lata niż miesiące. Można potraktować złożenie pozwu jako lokatę kapitału (w razie wygranej przysługują odsetki za zwłokę), ale jest też ryzyko, że się nie uda i samemu trzeba będzie wysupłać np. 900 zł na pokrycie kosztów pozwanego. I jeszcze jedna ważna przeszkoda: trudno o prawnika, który chciałby zająć się sprawą tego rodzaju przy niewielkiej kwocie sporu.

"Widzę, że łatwiej te pieniądze zarobić niż odzyskać. A jednak nie mogę zgodzić się z tym, że to kierowca, jadąc w nocy przez remontowaną drogę, sam jest sobie winien, że najechał na porozrzucane na jezdni części od znaków drogowych" - kończy pan Adam.

Nissan Gloria Foto: Auto Świat
Nissan Gloria