- Ośrodek testowy Mercedesa w Immendingen przypomina połączenie zoo z Hollywood. Inżynierowie mogą tu zainscenizować każdą sytuację drogową
- Na kilku z ponad 30 torów auta testują się już same i to przez 24 godziny na dobę. Z odcinka testowego zjeżdżają tylko na ładowanie lub tankowanie
- Przemiana powojskowego terenu w poligon doświadczalny dla nowych aut pozwoliła przenieść z dróg publicznych ponad 80 proc. testów prototypów
- W Immendingen spędziłem cały dzień, ale mógłbym tam też po prostu... zamieszkać. Obiekt o powierzchni 520 ha to właściwie samowystarczalne miasto
- Wyjazd na prezentację był w pełni opłacony przez producenta, ale nie miał on wglądu w publikowany tekst
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
- Ściśle tajne przez poufne. Mercedes testuje swoje auta w zoo
- Mercedes ma własne Hollywood: słońce na pilota i deszcz z baniaka
- Jak wyglądają testy długodystansowe Mercedesa? Tu jeden kilometr to aż 150 km
- Co można sprawdzić w ośrodku testowym Mercedesa w Immendingen?
- Inteligentne, samowystarczalne "miasto" Mercedesa. Tu można zamieszkać
Zmieściliby tu 730 boisk do piłki nożnej, ale zamiast tego budowlańcy stworzyli dla Mercedesa... cały świat. Na powojskowym terenie o powierzchni 520 ha Niemcy mają 86 km dróg, 286 skrzyżowań i ponad 30 torów przystosowanych do różnych ćwiczeń. Co na nich testują? Łatwiej byłoby powiedzieć, czego tu nie sprawdzają.
Wytrzymałość, akustyka, komfort, systemy bezpieczeństwa, oświetlenie, emisyjność, prędkość ładowania czy nawet podatność na zatopienie — to wszystko można ocenić w jednym miejscu. Ba, Niemcy postawili w Immendingen imponujący park off-roadowy i serię ramp o nachyleniu dochodzącym do 100 proc., a do tego opatentowali sobie słońce i deszcz (!). Wspominałem już o tym, że wylewają fabrycznie uszkodzony asfalt, którego stopień degradacji nie zmienia się z upływem lat? I że nakładają na niego spękane, przetarte linie oddzielające pasy? Dostałem bilet do tego sztucznego świata i poczułem się jak dzieciak w Disneylandzie.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoPoznaj kontekst z AI
Ściśle tajne przez poufne. Mercedes testuje swoje auta w zoo
Zaczynamy od rejestracji w powitalnym, eleganckim kontenerze ustawionym przy głównej bramie. Stąd wychodzimy "ślepi", bo z zaplombowanymi obiektywami aparatów i telefonów — za ogrodzeniem skrywa się zbyt dużo tajemnic, które sprzedałyby się w mediach. Nie chodzi nawet o sam obiekt, ale o całe ławice zamaskowanych prototypów, z których część to modele, które jeszcze nawet nie zostały zapowiedziane.
Naszym przewodnikiem jest Nils Katzorke, menedżer ds. rozwoju obiektu testowego, który często wspomina o zwierzętach, zamiast o samochodach — siedząc w autokarze i słuchając o otaczającej mnie dzikiej przyrodzie, pomyślałem, że przez przypadek trafiłem na wycieczkę typu safari. Rozumiem to — pracownicy Mercedesa są naprawdę dumni, że udało im się tak zgrabnie połączyć środowisko naturalne i nowoczesne technologie.
Chociaż strzeżone i odgrodzone od świata, to tętniące życiem. W tym miejscu można spotkać nie tylko 12 gatunków nietoperzy, ale też ptaki drapieżne, koniki polne, dzikie pszczoły, bobry i płazy. Trawniki przycina non stop 120 naturalnych "kosiarek" — owce. Rozrost większych krzaków kontrolują jaki (!), a lamy... pilnują stada, odstraszając wilki i lisy. Rozwój technologii odbywa się tu z poszanowaniem ekosystemu — zwierzęta mają nawet specjalne przejścia (jak nad autostradami i drogami ekspresowymi), żeby mogły bezpiecznie migrować.
Mercedes ma własne Hollywood: słońce na pilota i deszcz z baniaka
W tym nietypowym "zoo" główną rolę grają jednak pojazdy. Odniesienie do świata kinematografii pojawiło się tu nie bez kozery — Mercedes nazywa swoje centrum testowe "samochodowym Hollywood". I rzeczywiście można tak traktować Immendingen — jako wielki plan filmowy, na którym da się odegrać niemal każdy rzeczywisty scenariusz. Do pełni szczęścia brakuje tu chyba tylko imitacji pustyni!
Chcesz zainscenizować oślepienie kierowcy? Proszę bardzo, wówczas w ruch pójdzie ultrasilna lampa LED — tak mocna, że można byłoby ją wykorzystać do badań głębinowych na morzu. Tutaj jest słońcem wykorzystywanym do testowania kamer rozpoznających przeszkody na drodze. Mercedes opatentował też sztuczny deszcz generowany z 1000-litrowego baniaka umieszczonego na przyczepie ciągniętej przez Klasę G. Może być tak intensywny, jak podczas najsilniejszych opadów zarejestrowanych kiedykolwiek przez stację meteorologiczną.
Sztuczne słońce i symulowany deszcz pozwalają uniezależnić się od zmiennych warunków pogodowych, dzięki czemu testowanie aut może odbywać się według ściśle określonego harmonogramu. Inżynierowie korzystają z nich często w Strefie Berthy nazwanej tak na część żony Carla Benza, która jako pierwsza odbyła dalszą podróż automobilem.
To poligon, na którym systemy bezpieczeństwa poznają ludzi, zwierzęta i inne obiekty. Trzeba uważać, bo bywa tu tłoczno — prawdziwym samochodom towarzyszą mobilne manekiny i makiety innych pojazdów, które można rozpędzić nawet do 225 km na godz. Czujniki i algorytmy muszą się nauczyć przewidywać intencje rowerzysty czy dziecka wybiegającego zza ciężarówki. Tu jeszcze mogą się pomylić, w prawdziwym świecie nie będzie już na to miejsca.
Jak wyglądają testy długodystansowe Mercedesa? Tu jeden kilometr to aż 150 km
Najtwardszy trening odbywa się na nitce Heide nazwanej tak na pamiątkę regionu Niemiec słynącego z fatalnych dróg. Każdy testowany samochód pokonuje tu 2000-6000 km. Mało? Na tym torze jeden kilometr odpowiada 150 km pokonanym podczas przeciętnej eksploatacji w prawdziwym świecie. Samochody jeżdżą tu z prędkościami 30-60 km na godz., za to bez przerwy przez całą dobę i... bez udziału kierowców. Dzięki funkcji autonomicznej jazdy auta same nabijają kilometry, testując tylko swoją wytrzymałość, a nie organizmów kierowców. Celem jest takie dopracowanie konstrukcji, żeby auta wytrzymywały co najmniej 300 tys. km.
Jeśli podczas testów coś się stanie, wartownicy natychmiast otrzymają alert o zagrożeniu. To dotyczy nie tylko toru Heide, bo nad całym obiektem czuwa system PGMS (Proving Ground Managment System). Wychwytuje zbyt wolną lub zbyt szybką jazdę i rozpoznaje wypadki. Dzięki licznym wieżom LTE komunikat szybko trafia w odpowiednie miejsce i problem jest rozwiązywany. Taki system to konieczność, bo Niemcy jednocześnie testują tu ponad 100 samochodów — podczas mojej wizyty jeździło ich dokładnie 101.
Gdyby prototypy miały wolną wolę, omijałyby Heide szerokim łukiem. Inne wymagające miejsce to tor błotny, który został uruchomiony na początku budowy obiektu, czyli jeszcze w 2015 r. Co jest na nim sprawdzane? Odporność powłoki lakierniczej i zabezpieczenie antykorozyjne. Błoto nigdy nie wysycha, bo tor jest co kilka dni nawadniany. Tuż obok stoi myjnia, dzięki której auta nie rozprowadzają brudu po całym centrum testowym. Stąd prototypy trafiają do solnej groty i na tor nawadniany słoną wodą, co przyspiesza proces korodowania i pozwala wychwycić słabe punkty.
Co można sprawdzić w ośrodku testowym Mercedesa w Immendingen?
W Immendingen jest jedno miejsce, gdzie auta prowadzą się same, ale nie dzięki elektronice, lecz fizyce. To owalny, trójpasmowy tor o długości 4,1 km. Dzięki nachyleniu łuków na auta działa taka siła, że przy konkretnych prędkościach same utrzymują się na pasie ruchu — rola kierowców sprowadza się wyłącznie do wciskania pedałów przyspieszenia i hamowania. Wzdłuż toru ustawione są tablice, które ostrzegają inżynierów przed wolniej poruszającym się pojazdem znajdującym się na zakręcie lub tuż za nim.
Równie ciekawy jest park składający się z... gigantycznych zjeżdżalni. Oczywiście, jest też sekcja z rampami mającymi nachylenia takie jak w prawdziwym świecie, ale ciekawsze są te, które kojarzą się z ekstremalnymi atrakcjami dla turystów — najbardziej stromy podjazd ma aż 100 proc. nachylenia! Po takiej ścianie są w stanie wspinać się tylko dwa pojazdy ze stajni Mercedesa: niepowstrzymana "gelenda" i stworzony do zadań bojowych ciężarowy Unimog. Jeśli któremuś z aut zabraknie przyczepności, zacznie się ześlizgiwać i zaklinuje się pomiędzy barierkami, a kierowca będzie mógł ewakuować się umieszczonymi po boku schodami.
Można też po prostu wybrać się na wycieczkę krajoznawczą. Na terenie obiektu zostały odtworzone wąskie uliczki, ronda i światła z centrum Stuttgartu, a do tego fragmenty słynnego toru Nurburgring. Nie opuszczając kampusu, można też wyjechać poza Niemcy — i to daleko, bo trasy przebiegające przez obiekt mają fragmenty z oznakowaniem zaczerpniętym m.in. z Chin, Japonii, USA czy Francji.
Wszystko po to, żeby systemy zamontowane w Mercedesach nie przeżyły "szoku kulturowego", kiedy znajdą się w innych częściach globu. To jedyne znane mi miejsce, gdzie można przejechać samochodem z Francji do Chin i jeszcze przetestować po drodze automatyczną płatność za przejazd autostradą.
Największą nowością jest tunel świateł. W rzeczywistości to hala o długości 135 m, w której na zawołanie może zapanować kompletna ciemność. I tak też się stało — dopiero gdy ustawiony przy nas elektryczny Mercedes-Benz GLC rozświetlił mrok, zobaczyłem, że tunel jest perfekcyjnie odwzorowaną podmiejską drogą. Ma specjalnie poszarzoną nawierzchnię, która odpowiada właściwościom starej drogi.
Niezależnie od pory dnia można tu z aptekarską precyzją kalibrować matrycowe lampy z funkcjami "wycinania" innych pojazdów i łagodzenia refleksów na znakach, dzięki czemu nie zamieniają się w lustra. Po bokach można co 20 metrów rozstawiać manekiny lub różne znaki. Tylko na wybudowanie tej hali Niemcy przeznaczyli 10,5 mln euro. Inny niedawny dodatek to "cyfrowy bliźniak", czyli zdigitalizowana wersja całego ośrodka testowego, na której można testować choćby wstępne ustawienia zawieszenia albo zapoznać się z topografią obiektu.
Inteligentne, samowystarczalne "miasto" Mercedesa. Tu można zamieszkać
Krążąc po centrum testowym Mercedesa w Immendingen, nie mogłem opędzić się od myśli, że... właściwie mógłbym tu zamieszkać. Piękna przyroda, dzikie zwierzęta i mnóstwo atrakcji to jedno, ale tu jest po prostu wszystko. Może poza przedszkolem (choć pewnie znalazłaby się jakaś świetlica) i teatrem czy kinem. Na stałe zatrudnionych jest tu 250 osób, kolejne 250 pojawia się rotacyjnie. Mają do dyspozycji hotel i siłownię, a o ich bezpieczeństwo dba załoga ambulansu i jednostka straży pożarnej z flotą pięciu pojazdów. Czego chcieć więcej?
Miasteczko Mercedesa jest praktycznie samowystarczalne — zimą ciepło do budynków dostarcza ekociepłownia, a na dachach pracują panele fotowoltaiczne generujące 500 kWh energii. Dzięki własnej, wyposażonej w 12 dystrybutorów stacji paliw kierowcy testowi mogą zatankować auta, nie wyjeżdżając z obiektu. Paleta dostępnych paliw jest egzotyczna, bo ma odzwierciedlać to, co wlewa się do baków w różnych częściach świata. Jest też hub szybkiego ładowania, który potrafi obsłużyć jednocześnie 126 samochodów elektrycznych — żyć nie umierać!
Od początku budowy w 2015 r. Niemcy zainwestowali w ten obiekt już blisko 400 mln euro. Było warto, bo dzięki temu udało się tu przenieść aż 80 proc. testów przeprowadzanych dotychczas na publicznych drogach. To nie tylko kwestia bezpieczeństwa, ale też jeszcze więcej danych, które można potem przeanalizować, by uczynić samochody jeszcze lepszymi. Że w świecie skompresowanym do 520 ha wszystko z wyjątkiem zwierząt, roślin i samochodów jest sztuczne? Liczy się efekt, a ten jest uderzająco prawdziwy.