Pierwszym jest pozytywne przejście testów przed komisją Lekarską Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA).

Drugim jest oficjalne zgłoszenie Kubicy przez zespół BMW Sauber. Musi to nastąpić najpóźniej do czwartku do godziny 16-tej czasu miejscowego.

Robert Kubica jest, po Adamie Małyszu, największym odkryciem polskiego sportu w ostatnich latach. Młody człowiek, który udowodnił, że „niemożliwe jest możliwe”. Od ponad roku zainteresowanie wyścigami Formuły 1 wzrosło w naszym kraju ogromnie. Doczekaliśmy się nareszcie „swojego człowieka” w najdroższym cyklu świata. Zostaliśmy też dzięki temu dodatkowo dowartościowani – jak mawiał słynny S. Moss: „Nie spotkałem jeszcze w życiu mężczyzny, który nie znałby się na seksie i samochodach – byłby miernym kochankiem i kierowcą!”.

Wraz z Kubicą przybyło w naszym kraju „ekspertów”. Czasami aż się w brzuchu przewraca i włos się jeży czytając, co o Formule 1 wypisują czy mówią w radio i telewizji „dziennikarze – fachowcy”. Co gorsze, mówią zupełnie autorytatywnie, może nawet wierząc w to, że posiadają jakąkolwiek wiedzę... Czasami nawet Robert nie wytrzymuje i w swój subtelny sposób daje do zrozumienia, co na ten temat myśli. Dobrze, że nie ma czasu czytać polskiej prasy! Gorzej jest z jego ojcem: pan Artur jednak już się chyba też przyzwyczaił.

Ale zostawmy ten wątek.

Pytaniem chyba nawet milionów Polaków (i dziesiątek milionów fanów na całym świecie) jest, czy Robert stanie na starcie wyścigu w Indianapolis. Dla „Gazety Wyborczej” wypowiedział się na ten temat Jacek Bartoś.

- Najważniejsze, że Kubica już przeszedł testy, choć nieoficjalne. W szpitalu Sacre Coeur. Tam lekarze są specjalistami od Formuły 1. Natomiast w czwartek - o ile zespół BMW Sauber zdecyduje się zgłosić Roberta do startu - testy medyczne na torze w Indianapolis będą chyba wyłącznie formalnością, potwierdzeniem, że Robert jest w formie. Najpierw lekarz wydelegowany przez komisję medyczną FIA przeprowadzi z Robertem rozmowę, również pod kątem psychologii traumy. Potem Polak przejdzie test sprawności. W obecności delegatów komisji technicznej FIA będzie musiał wysiąść ze swojego BMW Sauber w pięć sekund, co, jak wiadomo, nie jest łatwe, bo kokpit jest ciasny, choć ma łatwo demontowaną kierownicę, a następnie - w kolejne pięć sekund - pozostawić auto w takim stanie, aby można je było odholować...

Jacek Bartoś wie co mówi, jest przecież członkiem komisji bezpieczeństwa FIA, odpowiada za bezpieczeństwo na rajdach do Mistrzostw Świata.

Zakładając, że Kubica przejdzie pozytywnie badania, pozostaje pytanie o zgłoszenie przez zespół. Myślę, że sprawa jest przesądzona: tak! I nie łudźmy się: motorem decyzji jest własny prestiż!

Wyjście bez większego szwanku z tak poważnego wypadku jest wielkim sukcesem Formuły 1 oraz zespołu BMW Sauber. Dowodzi to, że bolidy są superbezpieczne (co oczywiście przekłada się w domyśle także na samochody seryjne producenta).

Prawdą jest, że Kubica wypadając z toru – dochodzenie FIA w tej sprawie toczy się – naraził zespół na niemałe koszty. Szacunkowa cena bolidu, podana przez BMW potwierdza się – jest to rząd 400 tysięcy dolarów. Prawdą jest też, że do piątku nowy bolid będzie gotowy. W potężnych ciężarówkach teamu znajdują się wszystkie niezbędne części do jego błyskawicznego zbudowania. Oczywiście – niezależnie, kto do niego wsiądzie – będzie on wymagał ustawienia... Trzy sesje treningowe, a może nawet kwalifikacje będą służyły wyłącznie temu (czy nie zabraknie czasu? – trudna odpowiedź).

Mario Theissen, szef zespołu BMW Sauber, rozważył bez wątpienia już wszystkie warianty tatktyczno-strategoczne. Nie łudźmy się: gdy w grę wchodzą tak wielkie pieniądze jak w F1, sentymentów nie ma! Jeszcze przed rokiem za kierownicą BMW Sauber siadał doświadczony i utytułowany Kanadyjczyk Villeneuve. Pożegnano się z nim praktycznie z dnia na dzień, a zastąpił go nasz Robert... Teraz na potknięcie Kubicy czeka dwóch rezerwowych kierowców zespołu.

Czy Polak powinien wystartować w USA? Na torze, który jest bardzo niebezpieczny (przed rokiem podczas Grand Prix doszło do dziesięciu kolizji)?

W środowisku sportu samochodowego panuje przekonanie, że po „dzwonie” trzeba jak najszybciej powrócić na miejsce zdarzenia. Przejechać kilkakrotnie trasę, by przełamać samego siebie, traumę. Wtedy pozna się prawdę o samym sobie i wyjaśni się: jeździmy nadal, czy odpuszczamy.

Ścigający się zawodnicy są zresztą bardzo twardzi – wiem co mówię – bo żeby jechać z takimi prędkościami po torze czy między drzewami na rajdzie, trzeba mieć odpowiednią psychikę...

„W Montrealu zdarzył się cud, Kubica dostał od Boga nową szansę, nowe życie” – takie słowa zawierają w sobie głęboki sens.

Zacytujmy jeszcze za „Superexpressem” Niki Laudę, trzykrotnego Mistrza Świata, który po jeszcze poważniejszym niż Polak wypadku powrócił z powodzeniem na tor, wygrywając wyścig:

- Im szybciej Kubica wróci na tor, tym szybciej zapomni o wypadku. Ja po wypadku zacząłem bardziej szanować życie, bo zdałem sobie sprawę, że można je stracić w każdej chwili. Ale nie zmieniłem stylu jazdy.

I tak naprawdę, w imię tej drugiej szansy, liczy się tylko jedno: stan zdrowia Roberta! Czy pozwala on na ściganie się już w niedzielę? Jest to rzecz, której my obserwatorzy, nie wiemy.

Wiedzą tylko: sam Kubica i lekarze. I pozostawmy im ostateczną decyzję!

PS. Po obejrzeniu nagrań wideo i przestudiowaniu danych, FIA potwierdziła, że Jarno Trulli nie jest winien wypadkowi Roberta Kubicy. Jarno Trulli w momencie całego zajścia jechał przed Polakiem normalnym torem wyścigowym, kiedy bolid Polaka uderzył w prawą tylną stronę jego auta.

- Trulli nie pozostawił zbyt wiele miejsca, ale wystarczająco dużo - powiedział Charcie Whiting,, dyrektor wyścigu . To nie była jego wina.

Również zespół BMW Sauber poinformował, że w bolidzie nie doszło do jakiejkolwiek awarii, która mogłaby mieć wpływ na wypadek.

Wykorzystano informacje: GW, SE, Formula1, Dziennik, PAP, DPA