Nie można mieć chyba wątpliwości, że nie chodzi tutaj o poprawę bezpieczeństwa na polskich drogach, ale o wyciągnięcie pieniędzy od polskich kierowców. Nie mają co do tego wątpliwości ludzie nauki, sztuki i mediów, wielu z nich poparło akcję tygodnika Wprost "Stop. Nie chcemy fotoradarów".

Głos w tej sprawie zabrali między innymi Grzegorz Miecugow oraz Agata Młynarska. Fotoradary stacjonarne montowane są w miejscach gdzie postawiono ograniczenie prędkości do 30 kilometrów na godzinę, jak na przykład na warszawskiej Wisłostradzie. Nieświadomi niczego kierowcy, którzy pierwszy raz jadą tą trasą, łapią się w pułapkę zastawioną przez inkasentów Rostowskiego.

Inna broń służącą do łupienia kierowców ma postać nieoznakowanych samochodów GITD wyposażonych w nowoczesne fotoradary. Jeden z takich samochodów pułapek można było spotkać w miejscu, gdzie kończy się autostrada A2 i ograniczenie prędkości nie wynosi już 140 km/h ale 60 km/h.

Jak łatwo się domyślić maszynka Rostowskiego działa tam bardzo sprawnie.

Istnieje jednak sposób, aby walczyć z armią fotoradarów. Wystarczy jeździć tak, by nie łamać przepisów mając w pamięci, że fotoradary łapią tych, którzy przekroczyli prędkość przynajmniej o 10 km/h. Jeżdżenie zgodne przepisami po kraju, gdzie ograniczenia prędkości czają się na większości zakrętów i skrzyżowań pewnie nie będzie łatwe. Fotoradarowe pułapki zastawione zostały w sposób wyjątkowo perfidny.

GITD zarządzana przez Tomasza Połecia z niewielkiej instytucji liczącej 50 pracowników zamieniła się w potężny urząd gdzie pracuje ponad 700 osób.

Teraz ta fotoradarowa inwestycja musi się zwrócić i jak zapowiedział Minister Transportu Sławomir Nowak, system fotoradarów nie będzie miał dla nikogo litości.

źródło: Fakt.pl