Cały świat z niecierpliwością czekał na V część GTA. Na widok zwiastunów i screenów niektórym drżały ręce. Na wieść o dniu premiery urlopy posypały się gradem, a domowe spiżarki zostały wypchane po brzegi. Pięć lat. Tyle czasu Rockstar Games (producent) potrzebował, aby stworzyć nową rzeczywistość w fikcyjnym Los Santos. Czy było warto czekać?
Zdecydowanie tak! A przynajmniej takie odczucia mam po spędzeniu dwóch godzin z grą, które poprzedziło oczekiwanie w kolejce podczas tzw. premiery. Swoją drogą pierwszy raz w życiu brałem udział w takim wydarzeniu i prawdopodobnie ostatni. Równo o godz. 0:00 w jednym z warszawskich Empików rozbrzmiał ostry rock, a wrota salonu prasowego powędrowały w górę. Jakieś 150 „konsolowców” (gra jak na razie ukazał się tylko na PS3 i Xbox 360) z wypiekami na twarzy rzuciło się w stronę kas, aby wydać 199 zł, ale ich entuzjazm odpowiednio ostudził postawny ochroniarz w błękitnym swetrze. Po niespełna godzinie siedziałem w domu z padem w ręku.
W tygodniku Auto Świat nie zajmujemy się testowaniem gier tylko samochodów, dlatego skoncentruje się na tym co lubimy najbardziej w wirtualnym świecie: odwzorowanie modeli, prowadzenie, a przede wszystkim dzikie rajdy przez miasto, pościgi, ucieczki i wszystko to, czego nie powinniśmy robić w rzeczywistości za kółkiem, a bez konsekwencji możemy w GTA V.
Tak jak w poprzednich częściach Grand Theft Auto lista pojazdów jest bardzo długa: począwszy od rowerów, poprzez motocykle, quady, melexy, skutery wodne, samochody, ciężarówki, holowniki, na samolotach i łodziach kończąc. Właściwie jest wszystko. Nawet traktor. Albo pociąg. Wróćmy jednak do aut.
Co prawda nie zobaczymy licencjonowanych modeli, ale bez trudu można rozpoznać jakimi samochodami inspirowali się producenci. Już na samym początku dostajemy dyspozycji Bobcata XL (Chevy Suburban), wielkiego tarana o mizernym przyspieszeniu. Chwilę później przesiadamy się do najwyższej klasy supercarów: 9F (Audi R8), Surano (Jaguar F-Type) czy Buffalo (Dodge Charger). Na ulicach różnorodność powala, a że bohater to tytułowy złodziej aut, możemy przetestować każdy model, a następnie zachować go w swoim garażu: Sentinel (BMW M3), Voltic (Lotus Elise), Surfer (VW T2), Bunshee (Dodge Viper), Dubsta (Mercedes G), Khamelion (Fisker Karma). Znajdziemy modele z poprzednich części i wiele nowości. Rockstar przez lata stworzył własny motoryzacyjny świat i nie zdziwcie się jak po dłuższej chwili spędzonej z grą zaczniecie operować wirtualnymi nazwami.
Model jazdy nieznacznie uległ zmianie, auta prowadzą się precyzyjniej niż w poprzedniej części, ale jest arcadowe'owo do potęgi i bardzo dobrze. Właśnie o to chodzi. O zabawę! Każdy samochód prowadzi się inaczej, czuć różnice w mocy, a do naszych uszu dobiegają różne dźwięki silnika. Dłuższe podróże umili nam radio. W GTA V mamy do wyboru aż 17 stacji.
Długie slajdy, wjeżdżanie w zakręty na ręcznym, szarże między autami po autostradzie, skoki, offroad? Nic nie stoi na przeszkodzie, przecież to kwintesencja Grand Theft Auto. Szczególnie, że infrastruktura i stworzony przez Rockstar wirtualny świat powala wielkością i daje mnóstwo możliwości dl motoryzacyjnego szaleństwa. Szczególnie, gdy do akcji włączy się uciążliwa policja (czyt. nie przekraczaj czterech gwiazdek pościgu).
A co jeszcze oferuje GTA V dla motomaniaków? Rozwinięcie modyfikacji samochodów. Dotychczasowe punkty Pay nad Spray zastąpiły LS Customs – warsztaty, w których można pomalować furę, zmienić felgi, dodać pakiety wizualne, ale też stuningować silnik, hamulce, zawieszenie, zamontować kuloodporną blachę czy opony. Podobno gra zawiera aż 1000 modyfikacji. Po dokonanych zmianach można zrobić zdjęcie auta i pochwalić się nim znajomym w internecie.
Zresztą możliwość gry online w GTA V to zupełnie osobny temat. Jeszcze nie jest dostępny (przynajmniej w Polsce), ale z pewnością wniesie rewolucję w trybie gry multiplayer. Już wyobrażamy sobie nocne wyścigi za pieniądze, zawody na quadach, przeprawy off-roadowe czy wieloosobowe pościgi. Rockstar na pewno zadbał o setki minigier zarówno dla trybu single jak i multiplayer. Czuję, że najbliższe wieczory spędzę na ich poszukiwaniu.
Zdecydowanie tak! A przynajmniej takie odczucia mam po spędzeniu dwóch godzin z grą, które poprzedziło oczekiwanie w kolejce podczas tzw. premiery. Swoją drogą pierwszy raz w życiu brałem udział w takim wydarzeniu i prawdopodobnie ostatni. Równo o godz. 0:00 w jednym z warszawskich Empików rozbrzmiał ostry rock, a wrota salonu prasowego powędrowały w górę.
Jakieś 150 „konsolowców” (gra jak na razie ukazał się tylko na PS3 i Xbox 360) z wypiekami na twarzy rzuciło się w stronę kas, aby wydać 199 zł, ale ich entuzjazm odpowiednio ostudził postawny ochroniarz w błękitnym swetrze. Po niespełna godzinie siedziałem w domu z padem w ręku.
W tygodniku Auto Świat nie zajmujemy się testowaniem gier tylko samochodów, dlatego skoncentruje się na tym co lubimy najbardziej w wirtualnym świecie: odwzorowanie modeli, prowadzenie, a przede wszystkim dzikie rajdy przez miasto, pościgi, ucieczki i wszystko to, czego nie powinniśmy robić w rzeczywistości za kółkiem, a bez konsekwencji możemy w GTA V.
Tak jak w poprzednich częściach Grand Theft Auto lista pojazdów jest bardzo długa: począwszy od rowerów, poprzez motocykle, quady, melexy, skutery wodne, samochody, ciężarówki, holowniki, na samolotach i łodziach kończąc. Właściwie jest wszystko. Nawet traktor. Albo pociąg. Wróćmy jednak do aut.
Co prawda nie zobaczymy licencjonowanych modeli, ale bez trudu można rozpoznać jakimi samochodami inspirowali się producenci. Już na samym początku dostajemy dyspozycji Bobcata XL (Chevy Suburban), wielkiego tarana o mizernym przyspieszeniu. Chwilę później przesiadamy się do najwyższej klasy supercarów: 9F (Audi R8), Surano (Jaguar F-Type) czy Buffalo (Dodge Charger).
Na ulicach różnorodność powala, a że bohater to tytułowy złodziej aut, możemy przetestować każdy model, a następnie zachować go w swoim garażu: Sentinel (BMW M3), Voltic (Lotus Elise), Surfer (VW T2), Bunshee (Dodge Viper), Dubsta (Mercedes G), Khamelion (Fisker Karma). Znajdziemy modele z poprzednich części i wiele nowości. Rockstar przez lata stworzył własny motoryzacyjny świat i nie zdziwcie się jak po dłuższej chwili spędzonej z grą zaczniecie operować wirtualnymi nazwami.
Model jazdy nieznacznie uległ zmianie, auta prowadzą się precyzyjniej niż w poprzedniej części, ale jest arcadowe'owo do potęgi i bardzo dobrze. Właśnie o to chodzi. O zabawę! Każdy samochód prowadzi się inaczej, czuć różnice w mocy, a do naszych uszu dobiegają różne dźwięki silnika. Dłuższe podróże umili nam radio. W GTA V mamy do wyboru aż 17 stacji.
Długie slajdy, wjeżdżanie w zakręty na ręcznym, szarże między autami po autostradzie, skoki, offroad? Nic nie stoi na przeszkodzie, przecież to kwintesencja Grand Theft Auto. Szczególnie, że infrastruktura i stworzony przez Rockstar wirtualny świat powala wielkością i daje mnóstwo możliwości dl motoryzacyjnego szaleństwa. Szczególnie, gdy do akcji włączy się uciążliwa policja (czyt. nie przekraczaj czterech gwiazdek pościgu).
A co jeszcze oferuje GTA V dla motomaniaków? Rozwinięcie modyfikacji samochodów. Dotychczasowe punkty Pay nad Spray zastąpiły LS Customs – warsztaty, w których można pomalować furę, zmienić felgi, dodać pakiety wizualne, ale też stuningować silnik, hamulce, zawieszenie, zamontować kuloodporną blachę czy opony. Podobno gra zawiera aż 1000 modyfikacji. Po dokonanych zmianach można zrobić zdjęcie auta i pochwalić się nim znajomym w internecie.
Zresztą możliwość gry online w GTA V to zupełnie osobny temat. Jeszcze nie jest dostępny (przynajmniej w Polsce), ale z pewnością wniesie rewolucję w trybie gry multiplayer. Już wyobrażamy sobie nocne wyścigi za pieniądze, zawody na quadach, przeprawy off-roadowe czy wieloosobowe pościgi. Rockstar na pewno zadbał o setki minigier zarówno dla trybu single jak i multiplayer. Czuję, że najbliższe wieczory spędzę na ich poszukiwaniu.
Cały świat z niecierpliwością czekał na V część GTA. Na widok zwiastunów i screenów niektórym drżały ręce. Na wieść o dniu premiery urlopy posypały się gradem, a domowe spiżarki zostały wypchane po brzegi. Pięć lat. Tyle czasu Rockstar Games (producent) potrzebował, aby stworzyć nową rzeczywistość w fikcyjnym Los Santos. Czy było warto czekać?
Cały świat z niecierpliwością czekał na V część GTA. Na widok zwiastunów i screenów niektórym drżały ręce. Na wieść o dniu premiery urlopy posypały się gradem, a domowe spiżarki zostały wypchane po brzegi. Pięć lat. Tyle czasu Rockstar Games (producent) potrzebował, aby stworzyć nową rzeczywistość w fikcyjnym Los Santos. Czy było warto czekać?
Zdecydowanie tak! A przynajmniej takie odczucia mam po spędzeniu dwóch godzin z grą, które poprzedziło oczekiwanie w kolejce podczas tzw. premiery. Swoją drogą pierwszy raz w życiu brałem udział w takim wydarzeniu i prawdopodobnie ostatni. Równo o godz. 0:00 w jednym z warszawskich Empików rozbrzmiał ostry rock, a wrota salonu prasowego powędrowały w górę.
Jakieś 150 „konsolowców” (gra jak na razie ukazał się tylko na PS3 i Xbox 360) z wypiekami na twarzy rzuciło się w stronę kas, aby wydać 199 zł, ale ich entuzjazm odpowiednio ostudził postawny ochroniarz w błękitnym swetrze. Po niespełna godzinie siedziałem w domu z padem w ręku.
W tygodniku Auto Świat nie zajmujemy się testowaniem gier tylko samochodów, dlatego skoncentruje się na tym co lubimy najbardziej w wirtualnym świecie: odwzorowanie modeli, prowadzenie, a przede wszystkim dzikie rajdy przez miasto, pościgi, ucieczki i wszystko to, czego nie powinniśmy robić w rzeczywistości za kółkiem, a bez konsekwencji możemy w GTA V.
Tak jak w poprzednich częściach Grand Theft Auto lista pojazdów jest bardzo długa: począwszy od rowerów, poprzez motocykle, quady, melexy, skutery wodne, samochody, ciężarówki, holowniki, na samolotach i łodziach kończąc. Właściwie jest wszystko. Nawet traktor. Albo pociąg. Wróćmy jednak do aut.
Już na samym początku dostajemy dyspozycji Bobcata XL (Chevy Suburban), wielkiego tarana o mizernym przyspieszeniu. Chwilę później przesiadamy się do najwyższej klasy supercarów: 9F (Audi R8), Surano (Jaguar F-Type) czy Buffalo (Dodge Charger). Na ulicach różnorodność powala, a że bohater to tytułowy złodziej aut, możemy przetestować każdy model, a następnie zachować go w swoim garażu: Sentinel (BMW M3), Voltic (Lotus Elise), Surfer (VW T2), Bunshee (Dodge Viper), Dubsta (Mercedes G), Khamelion (Fisker Karma).
Cały świat z niecierpliwością czekał na V część GTA. Na widok zwiastunów i screenów niektórym drżały ręce. Na wieść o dniu premiery urlopy posypały się gradem, a domowe spiżarki zostały wypchane po brzegi. Pięć lat. Tyle czasu Rockstar Games (producent) potrzebował, aby stworzyć nową rzeczywistość w fikcyjnym Los Santos. Czy było warto czekać?
Zdecydowanie tak! A przynajmniej takie odczucia mam po spędzeniu dwóch godzin z grą, które poprzedziło oczekiwanie w kolejce podczas tzw. premiery. Swoją drogą pierwszy raz w życiu brałem udział w takim wydarzeniu i prawdopodobnie ostatni. Równo o godz. 0:00 w jednym z warszawskich Empików rozbrzmiał ostry rock, a wrota salonu prasowego powędrowały w górę. Jakieś 150 „konsolowców” (gra jak na razie ukazał się tylko na PS3 i Xbox 360) z wypiekami na twarzy rzuciło się w stronę kas, aby wydać 199 zł, ale ich entuzjazm odpowiednio ostudził postawny ochroniarz w błękitnym swetrze. Po niespełna godzinie siedziałem w domu z padem w ręku.
W tygodniku Auto Świat nie zajmujemy się testowaniem gier tylko samochodów, dlatego skoncentruje się na tym co lubimy najbardziej w wirtualnym świecie: odwzorowanie modeli, prowadzenie, a przede wszystkim dzikie rajdy przez miasto, pościgi, ucieczki i wszystko to, czego nie powinniśmy robić w rzeczywistości za kółkiem, a bez konsekwencji możemy w GTA V.
Zresztą możliwość gry online w GTA V to zupełnie osobny temat. Jeszcze nie jest dostępny (przynajmniej w Polsce), ale z pewnością wniesie rewolucję w trybie gry multiplayer. Już wyobrażamy sobie nocne wyścigi za pieniądze, zawody na quadach, przeprawy off-roadowe czy wieloosobowe pościgi. Rockstar na pewno zadbał o setki minigier zarówno dla trybu single jak i multiplayer. Czuję, że najbliższe wieczory spędzę na ich poszukiwaniu.
Znajdziemy modele z poprzednich części i wiele nowości. Rockstar przez lata stworzył własny motoryzacyjny świat i nie zdziwcie się jak po dłuższej chwili spędzonej z grą zaczniecie operować wirtualnymi nazwami.
Model jazdy nieznacznie uległ zmianie, auta prowadzą się precyzyjniej niż w poprzedniej części, ale jest arcadowe'owo do potęgi i bardzo dobrze. Właśnie o to chodzi. O zabawę! Każdy samochód prowadzi się inaczej, czuć różnice w mocy, a do naszych uszu dobiegają różne dźwięki silnika. Dłuższe podróże umili nam radio. W GTA V mamy do wyboru aż 17 stacji.
Długie slajdy, wjeżdżanie w zakręty na ręcznym, szarże między autami po autostradzie, skoki, offroad? Nic nie stoi na przeszkodzie, przecież to kwintesencja Grand Theft Auto. Szczególnie, że infrastruktura i stworzony przez Rockstar wirtualny świat powala wielkością i daje mnóstwo możliwości dl motoryzacyjnego szaleństwa. Szczególnie, gdy do akcji włączy się uciążliwa policja (czyt. nie przekraczaj czterech gwiazdek pościgu).
A co jeszcze oferuje GTA V dla motomaniaków? Rozwinięcie modyfikacji samochodów. Dotychczasowe punkty Pay nad Spray zastąpiły LS Customs – warsztaty, w których można pomalować furę, zmienić felgi, dodać pakiety wizualne, ale też stuningować silnik, hamulce, zawieszenie, zamontować kuloodporną blachę czy opony. Podobno gra zawiera aż 1000 modyfikacji. Po dokonanych zmianach można zrobić zdjęcie auta i pochwalić się nim znajomym w internecie.