Kiedy żona usłyszała, że wybieram się do Czech, aby pojeździć Skodą Octavią, wyraziła wątpliwość co do mojej kondycji psychicznej. Jechać kilkaset kilometrów, by usiąść za kierownicą auta, jakich bez liku (ponad 100 tysięcy) na polskich drogach. Uznała to po prostu za podręcznikowy przykład nieszkodliwego wariactwa. Na jej usprawiedliwienie, jak większość osób znających motoryzację tylko z perspektywy fotela kierowcy, nie wiedziała, że Skodzie Octavii stuknęło już pięćdziesiąt lat. A ja naprawdę bardzo chciałem bliżej poznać jeden ze starszych egzemplarzy tego modelu.

To nie była kobieta

Wbrew pozorom pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku żadna kobieta nie zawróciła w głowie konstruktorom kolejnego modelu Skody. Przepraszam, może jakaś zawróciła, ale raczej nie miała na imię Oktawia lub nie było to na tyle mocne zauroczenie, by zdecydowali się jej imieniem nazwać nowy samochód. Rodowód samochodowej nazwy Octavia okazuje się bardziej prozaiczny. Po prostu był to ósmy model firmowany przez Skodę. Po łacinie osiem znaczy octo, więc sprawa stała się prosta. Narodziła się Octavia.

W styczniu 1959 r. nie omieszkał o tym poinformować pracowników i ich rodziny zakładowy organ prasowy, czasopismo pod dźwięcznym tytułem "Ventil". Przy okazji premiery nowej Skodovki zupełnie zrezygnowano z obowiązującego dotychczas systemu nazewnictwa samochodów. Zamiast nic nikomu niemówiących numerów pojawiła się bardziej dźwięczna nazwa. I w ten sposób model 440 stał się właśnie Octavią, model 445 Octavią Super, a wersja cabrio zamiast symbolu 450 zaczęła nosić nazwę Felicia.

Octavia I Tudor

Nie słyszałem, by czechosłowacki samochód (wówczas jeszcze istniało wspólne, dwunarodowe państwo za naszą południową granicą) miał coś wspólnego z angielskim królem Henrykiem VII. Żyjący na przełomie XV i XVI wieku władca zapoczątkował słynną dynastię Tudorów, ale zapewne nawet nie miał bladego pojęcia o Czechach mieszkających na wschodnich rubieżach Europy.

Skąd więc nazwa Tudor, którą również określano najbardziej popularną wersję Octavii? Odpowiedź okazuje się banalnie prosta: od angielskiego określenia dwudrzwiowego sedana. Dwoje drzwi, więc two doors. Stąd już blisko do fonetycznej wersji Tudor. Gdyby w podobny sposób nazwać współczesną Octavię, pewnie jeździlibyśmy Skodą Fajfdor. Też ładnie i jakże oryginalnie.

Jednak pióra

Dziś technika Octavii pierwszej generacji może śmieszyć, ale pod koniec piątej dekady ubiegłego stulecia nikomu nie było do śmiechu. Przednie zawieszenie z dwoma wahaczami, sprężyną śrubową i amortyzatorem teleskopowym to musiało brzmieć imponująco. Zwłaszcza jeśli zestawić je z obowiązującym w poprzednim modelu przednim zawieszeniem z resorami piórowymi. Komfort i precyzja prowadzenia Octavii bez porównania lepsza.

Podobne rozwiązanie planowano zastosować również przy tylnej, napędzanej osi. Okazało się ono jednak chyba zbyt rewolucyjne, przerosło swoich twórców. Jak mawiają Czesi, coś w nim nie fungowało, czyli nie działało. Pozostawiono więc najprostsze i najtańsze z możliwych. Najzwyklejsze resory piórowe, takie jakie możecie ujrzeć choćby w domowej roboty przyczepkach bagażowych. Nie tylko idiotoodporne, ale również możliwe do naprawy u każdego kowala. Nawet u tego bez firmowej autoryzacji.

Skąd w niej ta moc?

W czasach debiutu Octavii nikt nie słyszał o pojęciu downsizingu. Czterocylindrowe silniki miały najczęściej albo wrodzoną niewielką pojemność i podobną moc, albo dużą pojemność i nieco większy potencjał. W modelu podstawowym Czechom udało się wycisnąć 40 koni mechanicznych z pojemności 1089 cm3, a w wersji Super - 45 koni z pojemności 1221 cm3. Dziś te wartości mogą zaszokować tylko użytkowników skuterów. Ale wówczas?

Wystarczy spojrzeć na dane techniczne naszej reprezentacyjnej Warszawy M-20. W tym czasie osiągała 50 koni mechanicznych, a silnik miał pojemność 2,1 litra. Dwucylindrowy dwusuw naszego rodzimego rasowego tudora (Syreny 100) krzesał zabójczą moc 27 KM. Magiczną granicę 40 koni konstruktorzy Syreny osiągnęli dopiero kilka lat później (w 1966 roku), kiedy dodali dodatkowy cylinder i powiększyli pojemność silnika do 842 cm3. I wówczas Syrena mogła się już skutecznie pościgać z Octavią. Był tylko jeden szkopuł, od dwóch lat Czechosłowacy produkowali już Skodę 1000 MB. W produkcji pozostała jedynie Octavia w wersji kombi. Tę pożegnano dopiero w 1971 r. Miała 51 koni i mogła pędzić z prędkością 115 km/h.

Skoro już wiecie wszystko, co chcielibyście widzieć o Octavii, a baliście się zapytać, czas na jazdę. Ja ucieszyłem się jak Czech na widok morza.

Chlapie, ne żlob se

Prawie pięćdziesięcioletnia Skoda, w której stronę zmierzałem, wyglądała całkiem elegancko i zdrowo. To fakt, ale w końcu to auto sprzed półwiecza. Szkoda byłoby coś popsuć. Chłopie, nie irytuj się, pomyślałem. Chlapie, ne żlob se, pomyślał zapewne właściciel żółtej Octavii rocznik 1961.

Kiedy otwierałem jej drzwi, przywitały mnie dyskretnym skrzypieniem. Kiedy je zatrzasnąłem, miałem wrażenie, że obok mojej głowy ktoś kopnął metalowe wiadro. Sadowię się jak najwygodniej na fotelu kierowcy. Sformułowanie "na fotelu" jest jak najbardziej na miejscu. "W fotelu" byłoby nadużyciem. Stacyjkę wypatrzyłem już wcześniej, jest po lewej stronie wiotkiej kierownicy. Ten metalowy pręt po prawej to dźwignia zmiany biegów. Cztery do przodu plus wsteczny. Startujemy.

Czterdzieści koni wlecze się naprzód. Nawet udaje mi się zmieniać biegi bez zgrzytów. To budzi entuzjazm siedzącego na prawym fotelu właściciela auta. Mówił, że dobry ze mnie kierowca. Musiał jednak być jeszcze w szoku po wcześniejszych jazdach z pogromcami sprzęgła i kół zębatych. Chwalił mnie bowiem po angielsku. Sporo adrenaliny dała mi ta jazda po malowniczych uliczkach kurortu Mariańskie Łaźnie. Każdy bardziej stromy podjazd to redukcja, czasami nawet do jedynki, każdy zjazd to walka z opornymi hamulcami. Każdy zakręt trzeba zaplanować odpowiednio wcześniej. Takim oldtimerem trzeba naprawdę umieć jeździć.

Wysiadłem mocno pobudzony. Cała ta jazda przypomniała mi czasy, kiedy przeglądałem strony internetowe, korzystając z modemu telefonicznego. Wszystko działało, ale z takim opóźnieniem, że między moją akcją, a komputerową reakcją, spokojnie zdołałem wypić kilka łyków herbaty.

Nostalgia kontra wygoda

To był dla mnie prawdziwy dzień prawdy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale udało się. Okazuje się, że 50-letnia Octavia może jeszcze całkiem sprawnie jeździć. Jednak to, co było dobre w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, dziś powinno przede wszystkim cieszyć oko. Niech dojrzała Octavia odpoczywa. Dlatego kolejnego dnia z ulgą przesiadam się do jej współczesnej następczyni.

Najnowszy model 1.9 TDI nie ma żółtego nadwozia, a szkoda. Jej 105-konny turbodiesel nie nastraja nostalgicznie jak benzynowiec sprzed półwiecza, a w skrzyni biegów nic nie zamierza zgrzytać. Nie dostarcza tylu emocji, ale nie taka jej rola. W bezpiecznym i wygodnym podróżowaniu sprawdza się bez zarzutu. Ale poczekajmy kolejnych 50 lat...