• Jeśli chodzi o karę za spowodowanie stłuczki parkingowej i odjechanie z miejsca zdarzenia, to często bywa ona symboliczna
  • Sama ucieczka – jeśli straty są wyłącznie materialne – może nawet pozostać bez kary
  • Kierowcy, który zbiegł z miejsca spowodowania kolizji, grozi jednak odpowiedzialność finansowa na podstawie przepisów ubezpieczeniowych
Materiał archiwalny Foto: Auto Świat
Materiał archiwalny

"Mój 79-letni ojciec – pisze nasz czytelnik – podczas pobytu w sanatorium nieświadomie przejechał komuś po zderzaku na jakimś ciasnym parkingu. Nie zauważył tego, pojechał, ale na miejscu był monitoring i policjanci ustalili, że to on był sprawcą. Tata na pewno nie chciał kombinować, przyznał się, że był w feralnym miejscu o wskazanej porze i wytłumaczył, że naprawdę nie zauważył, co się stało. Sprawdziliśmy, że na zderzaku jego auta też jest rysa.

Ponieważ policjanci nie mogli go ukarać mandatem, bo minęły jakieś terminy, sprawa trafiła do sądu. Funkcjonariusze byli jednak mili, wnioskowali o ukaranie ojca grzywną 300 zł – i sąd zaocznie ukarał go taką symboliczną kwotą. Co jasne, ojciec podał numer swojej polisy OC i właściciel zarysowanego Volvo naprawił sobie samochód na koszt ubezpieczyciela. Ojciec pogodził się, że będzie miał w kolejnym roku wyższą składkę za OC.

Myśleliśmy, że sprawa jest zamknięta. Tymczasem okazało się, że nie. Wczoraj dostał pismo z PZU, które domaga się zapłaty ponad 950 zł. W piśmie mówią coś o podejrzeniu jazdy w stanie nietrzeźwości, co jest bzdurą. Zastanawiamy się, jak się od tego odwołać. Podpowiecie?"

Była ucieczka, będzie regres

Pismo nadesłane sprawcy stłuczki przez PZU zaczyna się tak:

"PZU SA na podstawie: Art. 43 pkt 4 Ustawy z dnia 22 maja 2003 roku o ubezpieczeniach obowiązkowych (...) wzywa do zapłaty kwoty 952 zł w terminie 14 dni od otrzymania niniejszego pisma".

Dla tych, którzy znają zasady wynikające z ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, sprawa jest jasna. Art. 43 tej ustawy mówi o tym, że w kilku sytuacjach ubezpieczyciel po wypłacie odszkodowania ofierze kolizji czy wypadku ma prawo zwrócić się do sprawcy – kierującego – o zwrot wypłaconych środków. Jest tak wtedy, gdy sprawca wyrządził szkodę umyślnie, gdy w chwili spowodowania zdarzenia był nietrzeźwy, kierował pojazdem, który sobie przywłaszczył, nie miał odpowiedniego prawa jazdy albo gdy zbiegł z miejsca zdarzenia. Cały artykuł brzmi tak:

W naszym przypadku adekwatny jest punkt czwarty, który mówi o ucieczce z miejsca zdarzenia. To zresztą wynika wprost z dalszej części pisma PZU:

"Jak wynika z zebranej dokumentacji, kierując pojazdem Citroen nr rej. (...) najechał Pan na pojazd marki Volvo o nr rej. (...) powodując jego uszkodzenie, po czym oddalił się Pan z miejsca zdarzenia, nie pozostawiając swoich danych, nie powiadomiwszy poszkodowanego ani policji, tym samym utrudniając swoją identyfikację oraz uniemożliwiając zbadanie swojego stanu trzeźwości, co kwalifikuje Pana zachowanie jako zbiegnięcie z miejsca zdarzenia. Jednocześnie informujemy, że w przypadku wypłaty kolejnych odszkodowań poszkodowanemu, zostanie Pan powiadomiony osobnym pismem".

Tego typu roszczenie nosi nazwę: regres ubezpieczeniowy.

Nie uciekaj, bo zapłacisz

Ucieczka z miejsca wypadku traktowana jest przez przepisy karne dokładnie tak samo, jak kierowanie w stanie nietrzeźwości, ma duży wpływ na wymiar kary oraz na odpowiedzialność finansową. W przypadku wykroczeń (spowodowanie kolizji nie jest przestępstwem, lecz właśnie wykroczeniem) przepisy również są skonstruowane tak, aby ucieczka nie opłacała się. Grzywna (albo mandat) może być większa lub mniejsza, czasem wręcz symboliczna, niemniej obok niej grozi sprawcy odpowiedzialność finansowa za spowodowane szkody. Odpowiedzialność finansowa polega na tym, że sprawca, który zbiegł, nawet jeśli ma ubezpieczenie OC, za szkodę musi zapłacić z własnej kieszeni. Technicznie wygląda to tak, że poszkodowany dostaje odszkodowanie od ubezpieczyciela sprawcy (to dla niego wygodne, bo nie musi negocjować ze sprawcą czy pozywać go do sądu, ścigać z pomocą komornika itp.), natomiast po wypłacie odszkodowania ubezpieczyciel wraca do sprawcy i żąda zwrotu wypłaconych kwot. Ma do tego prawo.

"Naprawdę nie zauważyłem" – czy to coś zmienia?

Nie ma przy tym znaczenia, czy ktoś uciekł specjalnie, czy też naprawdę nie zauważył zdarzenia. W ogóle tłumaczenie "nie zauważyłem" jest dość ryzykowne i w opisywanym przypadku starszy pan może mówić o szczęściu, że skończyło się na grzywnie i regresie. Zapewne był grzeczny i nie sprawiał policjantom problemów – stąd łagodny wymiar kary. Otóż bowiem jeśli ktoś tłumaczy policjantowi, że nie zauważył, iż spowodował kolizję, naturalną decyzją jest skierowanie sprawcy na badania psychotechniczne. Warto sprawdzić, czy taki kierowca jest zdolny do kierowania samochodem, prawda? W przypadku osoby w wieku 80 lat w praktyce może to oznaczać oddanie prawa jazdy. Ale wiek nie przesądza – jeśli młody człowiek rozjeżdża cudze auto i tego nie widzi, także nie powinien prowadzić.

Czy jest górna granica finansowa regresu ubezpieczeniowego?

Nie ma. Oznacza to, że każda kwota, którą wypłaci ubezpieczyciel, będzie dochodzona od sprawcy, który "podpada" pod regres. Stąd zastrzeżenie w piśmie PZU, że jeśli dotąd wypłacona kwota nie wystarczy na naprawę i poszkodowanemu trzeba będzie podwyższyć odszkodowanie, to sprawca może spodziewać się kolejnych rachunków.

950 zł to naprawdę łagodny "wymiar kary". Zdarzają się regresy opiewające na kilkadziesiąt czy kilkaset tys. zł, a to oznacza, że jadąc po pijanemu albo bez prawa jazdy, albo oddalając się z miejsca zdarzenia, naprawdę wiele ryzykujemy.

Jak zachować się, uszkadzając komuś auto na parkingu?

Jeśli na miejscu zdarzenia nie ma właściciela uszkodzonego samochodu, należy zrobić wszystko, aby go powiadomić. Można zostawić karteczkę ze swoimi numerem telefonu i czekać na kontakt. Jeśli jednak on nie nastąpi (karteczka mogła np. zginąć), warto zadzwonić na policję i powiedzieć, co zaszło. Można też od razu zadzwonić na policję. Należy w każdym razie dowolny sposób poinformować poszkodowanego o tym, co zaszło – aby nikt nie mógł nam zarzucić, że zbiegliśmy z miejsca zdarzenia.

Imiona, kwoty i detale sprawy wykorzystane w artykule zostały zmienione.