- Aktor James Dean był wielkim fanem motoryzacji. Czasem sam brał udział w wyścigach samochodowych
- Zmarł tragicznie 30 września 1955 r. w efekcie zderzenia jego sportowego auta z ciężkim Fordem Tudore
- Po jego śmierci narodziła się legenda, że auto oraz jego części przeklęte, powodując obrażenia lub śmierć
- Więcej podobnych historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
James Dean był dumny ze swojego nowego nabytku i nazwy, jaką mu nadał, że kazał na jego karoserii umieścić napis "Little Bastard" — czyli właśnie "Mały drań". Gdy dwa dni później zaprezentował auto znajomemu aktorowi Alecowi Guinnessowi, ten stwierdził, że wygląda ono złowieszczo. "Usłyszałem siebie mówiącego głosem, który z trudem rozpoznałem jako swój własny: »Proszę, nigdy do niego nie wsiadaj... Jeśli wsiądziesz do tego auta, za tydzień będziesz martwy«" — napisał Guinness w swoim pamiętniku.
"Mały drań" nie miał szans
James Dean w swoją ostatnią podróż wyruszył na trasę z Los Angeles do Salinas w Kalifornii, gdzie miał odbyć się wyścig samochodowy. Aktor, który dopiero co skończył zdjęcia do filmu "Olbrzym", był wielkim fanem motocykli i sportowych aut, a od kilku miesięcy także uczestnikiem wyścigów. Dean i towarzyszący mu mechanik Rolf Wütherich mieli do przejechania 600 km.
Niecałe 100 km od celu auto Deana spotkało się na drodze ze skręcającym w lewo Fordem Tudore, prowadzonym przez 23-letniego studenta Donalda Turnupseeda. Aktor próbował uniknąć kolizji, ale na to zabrakło czasu i miejsca, więc auta się zderzyły. Lekki Spyder nie miał szans w spotkaniu z ciężkim Tudorem i wystrzelił w powietrze.
Według świadków zdarzenia, auto Jamesa Deana miało dwa lub trzy razy przekoziołkować po ziemi, nim ostatecznie wpadło do przybocznego rowu. Wütherich został wyrzucony z auta, ale 24-letni aktor, którego noga ugrzęzła między pedałami sprzęgła i hamulca, nie miał szans. Zmarł jeszcze przed przewiezieniem do szpitala.
Legenda zaczęła szybko krążyć
Po tym tragicznym wypadku "Mały drań" szybko zyskał opinię auta przeklętego. Początki "klątwy Jamesa Deana" można przypisywać George’owi Barrisowi, mechanikowi, który jako pierwszy kupił resztki feralnego auta i w 1956 r. wystawił je na widok publiczny. gdy okazało się, że jego odbudowa będzie zbyt kosztowna.
To właśnie Barris zaczął jako pierwszy opowiadać o tajemniczych wypadkach, jakie wydarzały się wokół zniszczonego auta. Wrak miał zsunąć się na jedną z osób zwiedzających jego wystawę, a garaż, w którym go przechowywano, spłonął — pozostawiając szczątki Porsche bez śladu sadzy na karoserii.
W późniejszych latach samochody, w których zamontowano części z "Małego drania", miały — według krążącej już w najlepsze legendy — mieć poważne i tajemnicze wypadki, w tym śmiertelne. Po kilku latach sam wrak miał w tajemniczych okolicznościach zniknąć. Tak przynajmniej twierdził George Barris w wydanej w 1974 r. książce "Cars of the Stars".
Czy klątwa naprawdę działała?
Inne zdanie na ten temat ma autor książki "James Dean: At Speed". Lee Raskin twierdzi, że historie Barrisa to sposób na szukanie sensacji. Barris miał też deklarować, że przerabiał na zamówienie zmarłego aktora kilka aut, co według Raskina oraz kierowcy wyścigowego i zarazem przyjaciela Deana, Lee Brackera, nie było prawdą.
Pisarzowi udało się potwierdzić tylko jedną śmiertelną ofiarę wypadku z udziałem auta z "przeklętymi częściami". A co ze zniknięciem wraku "Małego drania"? Według Raskina Barris miał sam pozbyć się wraku, gdy wielbiciele samochodów i mrocznych historii stracili zainteresowanie, i trzymanie go przestało być opłacalne.
Wiadomo, że niektóre z części — skrzynia biegów i silnik — z feralnego Porsche 550 Spydera są w rękach nowych właścicieli, a ich autentyczność potwierdzają numery seryjne. Właściciele znajdującego się w stanie Illinois muzeum Historic Auto Attractions zapewniają, że posiadają fragment karoserii skradzionej z wraku, a w Volvo Auto Museum mają znajdować się jedne z drzwi "Małego Drania". Do tych miejsc "klątwa Jamesa Deana" zdawała się nie docierać.
Źródła: motorious.com, hagerty.co.uk, Wikipedia