Trzeci etap był tak morderczy, że organizatorzy zadecydowali się skrócić wczorajszy odcinek specjalny z Fiambali do Copiapo z 203 km do 160 km. Najpierw trzeba było jeszcze przejechać 394 km tzw. dojazdówki przez przełęcz San Franciso na granicy Argentyny i Chile położonej na wysokości 4,726 m.

Świetnie na pustynnych bezdrożach poradził sobie Kuba Przygoński, który startował dopiero jako 38. (pozycja z poprzedniego dnia), a na trasie wyprzedził 21 rywali. Na ostatnim pomiarze czasu - między 111. km a metą - uzyskał czwarty czas! Ostatecznie był siódmy i w klasyfikacji generalnej awansował na 21. miejsce. Również do przodu przesunął się Czachor - jest 18.

- Kuba pojechał rewelacyjnie. Wiedziałem, że tak będzie, bo wczoraj był mocno zdenerwowany i czekał na dzisiejszy etap - chwalił młodszego kolegę Czachor. A Przygoński dodał: - Cieszę się bardzo z tego odcinka, może wreszcie ta zła passa minęła i już będzie dobrze.

Zadowolony był trzeci z motocyklistów Orlen teamu Marek Dąbrowski, mimo dalszego miejsca. Wreszcie ukończył etap do Copiapo. W poprzednich latach dwa razy tutaj odniósł ciężką kontuzję.

Ale to dopiero początek pustynnego piekła na Dakarze. Od środy do piątku oesy mają 483 km, 418 km i... 600 km. Większość trasy wiedzie po najbardziej suchej pustyni świata Atacama. Na samą myśl, jakie piekło czeka uczestników Dakaru, robi się słabo. Ale zawodnicy Orlen Teamu wiedzą, jak radzić sobie w kopnych wydmach na pustyni, gdzie nie ma żadnych drogowskazów.

- Na pustyni najważniejszy jest kompas - wyjaśnia Przygoński. - Nie ma dróg. Patrzymy na stopnie geograficzne i jedziemy tam, gdzie wskaże kompas. Z roadbooku też korzystamy, bo jakiś czas jest coś charakterystycznego.

Roadbook to mapa ze wszystkimi punktami charakterystycznymi na trasie. Motocykliści dostają ją dzień wcześniej i kolorowymi pisakami zaznaczają ważne punkty, a potem nawijają na rolki i przesuwają podczas jazdy. Oprócz roadbooka każdy motocyklista ma zamontowane liczniki kilometrów, kompas i urządzenie do nawigacji. Ale urządzenia pomiarowe to nie wszystko.

- Najważniejsze są paliwo, olej i woda - opowiada Dąbrowski. - To są trzy podstawowe rzeczy, których nie może zabraknąć. Wszyscy to wiedzą, ale nawet ci najlepsi ciągle muszą sobie powtarzać. Przed pustynią trzeba tankować do pełna. I trzeba uważać. Tu jest tak gorąco, że benzyna aż się gotuje.

Krzysztof Hołowczyc, kierowca Orlen Teamu, ma inny problem z pustynią.

- Na wydmach spuszczamy trochę powietrza z kół. Jak jest małe ciśnienie, auto lepiej idzie po piachu, bo jest większa powierzchnia. Ale jest niebezpieczne, bo trudniej się skręca i opona jest bardziej narażona na rozcięcie.

Mieliśmy trochę przygód. Oes fajnie się zaczął, mieliśmy dużo zabawy. Techniczna, wąska górska droga z serpentynami, zjazdami. Dojechaliśmy do zawodnika z naszego zespołu Alfie Coxa. Nie bardzo nas słyszał, z 20-30 km jechaliśmy za nim, no i w tym kurzu zaliczyłem kamienia. Stanęliśmy, zmieniliśmy koło. W tym czasie nadjechały inne samochody i zaczęła się partia wydm. Kiedy na nich stanęły samochody, próbowaliśmy je wyminąć i też stanęliśmy.

W drużynie czterech aut się wykopywaliśmy. Na szczęście nie trwało to długo, cztery do pięciu minut. Jean-Marc spuścił trochę powietrza z kół i do końca odcinka już nic się nie działo, ale gdy 8-9 minut ucieknie, to trochę boli. Można było pojechać odrobinę szybciej, ale to chyba też nasz błąd, że chcieliśmy wyprzedzić Alfiego. Trzeba było spokojnie za nim jechać.

Ryszard Opiatowski - Copiapo