Schłodźmy więc nasze rozpalone ciała odrobiną białego szaleństwa.
Na dworze panował mróz, biały puszek świeżo pokrył okoliczne tereny, jednak dzisiaj nie groźne nam takie warunki. Suzuki Kingquad LTA 750 AXi LE 4x4, które czeka na tradycyjny test obiecuje niezłą frajdę w tak trudnym terenie. Ubrany we wszystko, co udało mi się wepchać pod kombinezon zasiadam za kierownicą jednego z największych quadów. Fotelik jest wygodny i przestronny, przede wszystkim w tylne części oferuje pasażerowi ponadprzeciętną dawkę komfortu. Szeroka, wysoko umieszczona kierownica zmusza do wyprostowanej, ale zrelaksowanej pozycji siedzenia, jakby maszyna przeznaczona była do długich podróży, a nie trudnej pracy w terenie. Zbiornik paliwa w okolicach kolan został zwężony, na drugim końcu dynamicznie nawiązuje do masywnego przodu ukrytego za maską ochronną (wyposażenie opcjonalne).
Dźwięk jednocylindrowego silnika o dużej pojemności jest dostojny i podkreśla majestatyczny wygląd maszyny, nawet gdy jest ona w bezruchu, a jednostka napędowa pracuje na biegu jałowym. Na początku odczuwam respekt nie tylko z rozmiarów quada, ale też nieobliczalnej pogody i trudnego terenu. Dlatego tryb 4x4 wydaje się optymalnym wyborem. Sterowanie maszyną jest intuicyjne, luksusowe amortyzatory spokojnie pochłaniają każdą zasadzkę dzikiego terenu.
Kilka szybkich okrążeń wystarczy, bym zaprzyjaźnił się z czterokołowcem i zaczął testować, co tak naprawdę potrafi. Wyłączam napęd na przednią oś i nie mogę ukryć zaskoczenia. Eleganckie zachowanie znika jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki, zmieniając Suzuki w agresywnego chuligana, który każdy skręt pokonuje w poślizgu. Mocny silnik nie ma problemu ze zmuszeniem maszyny do jazdy bokiem nawet przy prędkościach ponad 50 km/h. Zważając, że prędkość maksymalna królewskiego czterokołowca wynosi 90 km/h, chodzi o niezły odlot! Jedyne na co trzeba uważać oprócz siły z jaką naciskamy na lewarek gazu, to nierówności poprzeczne, które z łatwością oderwą ręce od kierownicy czy nawet wyrzucą kierowcę z siodełka.
Ponownie załączam napęd 4x4, bo przede mną kilka pagórków i trudniejszych przeszkód. W normalnych okolicznościach nie byłby problem z tylnym napędem, ale ponieważ dookoła biało ostrożności nigdy za wiele. Podstawowa reguła – nie puszczać gazu! Stopniowo pokonuję jedną przeszkodę za drugą. Największa z nich ma około 15 metrów wysokości. Widok z wierzchołka jest imponujący. Suzuki doskonale pokonuje przeciwności terenu, ale z czasem zorientowałem się, że w trudnym terenie ważniejsze od umiejętności maszyny są umiejętności kierowcy. Po kilku okrążeniach przekazuję Kingquada koledze, zrzucam część przepoconego ubrania i biorę chwilę relaksu. Dziesięć minut jazdy wystarcza, aby czekającemu na swoją rundę nie zrobiło się zimno, a kierowca szalejący na wertepach nie wyzionął ducha. Śnieżne szaleństwa w siodle Suzuki Kingquad oferują zadziwiającą dawkę adrenaliny, żaden z nas nie przewidywał, że tak duża maszyna może być w terenie tak zwrotna, szybka i zabawna.
Im bardziej zżywam się z czterokołowcem, tym bardziej ryzykuję. Tam gdzie wcześniej wjeżdżałem pod górkę powoli z załączonym napędem 4x4, wspinam się szybko, z buksującymi tylnymi kołami, aby na horyzoncie „wystrzelić” quada w powietrze. Po godzinie intensywnego testowania zaczęliśmy rywalizować, komu uda się doskoczyć wyżej i dalej... a maszyna ze spokojem wytrzymywała wszystkie nasze szaleństwa.
Wraz z pojawiającym się zmęczeniem testowanie szybkości jazdy zacząłem zamieniać na testy techniczne. Kilka wzniesień obrośniętych zaroślami dzięki mocnemu silnikowi i przedniej ramie ochronnej szybko zamieniło się na tor trialowy. Dopiero tutaj zorientowałem się, jak wspaniała jest ta maszyna. Doświadczony kierowca lub kierowca, który zna odpowiednią technikę jazdy, pokona na Kingquadzie nawet miejsca trudne do przebycia. Tutaj nie chodzi bowiem o szybkość i maksymalne dodawanie gazu, ale o powolne pokonywanie przeszkód i równowagę. Maszyna niewiarygodnie się przechyla, często byłem wręcz zawieszony na kierownicy, ale nigdy nie musiałem z niej zejść. Nikt z nas nie ugrzązł też na żadnych wertepach. Gdy doszło do najgorszego, wystarczyło włączyć wsteczny, dojechać do bezpiecznego miejsca i znowu wyruszyć w przód. Kolejne dwie godziny tak spędzone na powierzchni rzędu 20x20 metrów wyssały z nas całą energię.
Pierwotne niedowierzanie spowodowane mroźną pogodą i rozmiarami czterokołowego Suzuki po chwili testowania zmieniło się w euforię ze wspaniale spędzonego dnia za kierownicą mocnej maszyny. Gdyby ktoś kiedykolwiek mi powiedział, że z dużym, „roboczym” czterokołowcem przeżyję jeden z najlepszych zimowych dni, nie uwierzyłbym. Teraz nie mogę uwierzyć, że byłem aż tak naiwny...