Trainsurfing to bardzo niebezpieczne zjawisko, które polega na przejechaniu się na zewnątrz pędzącego wagonu pociągu lub metra — zasadniczo w miejscach, które nie są przystosowane do przewozu pasażerów.

W założeniu (i zgodnie z nazwą) odbywa się to najczęściej na dachu, na który ryzykujący życiem wspinają się na stacji. Po ruszeniu stają na dachu w pozycji surfera, starając się na nim utrzymać. W przypadku wagonów metra odbywa się to jednak zazwyczaj na sprzęgach łączących wagony. Powodem tutaj jest tunel, w którym porusza się skład — przystosowany do jego wysokości.

Takie zachowania to tak naprawdę igranie ze śmiercią. Pędzący pociąg jest w stanie rozpędzić się bez najmniejszego problemu do 70-80 km/h. Upadek w praktyce oznacza śmierć na miejscu, a wcale o niego nietrudno, bo balansuje się na sprzęgu, który nie jest ani przeznaczony, ani przystosowany do stania czy siedzenia.

Co więcej, na osobę, która zajmuje się trainsurfingien, czyha o wiele więcej niebezpieczeństw niż tylko prędkość. W ciemnych tunelach metra trafić można na kable pod wysokim napięciem, nie licząc już tzw. trzeciej szyny, z której zasilany jest skład. Ponadto, jeśli nawet przeżyje się upadek, można nie zdążyć do wyjścia awaryjnego przed przyjazdem kolejnego składu metra.

Dlaczego o tym piszemy? Do sieci trafiło niedawno nagranie ukazujące trainsurfing w warszawskim metrze. Ukazuje ono najprawdopodobniej młodego mężczyznę, który uczepiony ostatniego wagonu, przejeżdża trasę pomiędzy stacjami Służew i Racławicka.

Film nie umknął uwadze pracowników metra. Rzeczniczka Metra Warszawskiego, w wypowiedzi dla polsatnews.pl poinformowała: "Zawiadomiliśmy policję. Postępujący w ten sposób muszą liczyć się z konsekwencjami". Metro zabezpieczyło także nagrania z monitoringu, które przekazało odpowiednim służbom.