- To nie były kolejne wczasy z elektrykiem, na które można dotrzeć o dowolnej porze, lecz podróż służbowa na Hel, w trakcie której liczył się czas dojazdu
- Nad morze nawet samochodem elektrycznym można dojechać z Warszawy dwoma trasami. Ładowarek nie brakuje przy nowej drodze S7, ale te przy autostradach są szybsze
- W drodze z Warszawy na Hel ładowałem się aż trzy razy, choć wystarczyłoby jedno podłączenie do "źródełka". Podróżując elektrykiem po Polsce, wciąż trzeba liczyć na szczęście
- Dzięki ładowaniu na trasie, w drodze powrotnej dokonałem kulinarnego odkrycia w Ostródzie. Jadąc samochodem spalinowym, pewnie nie trafiłbym w to miejsce, bo nie zjechałbym tam zatankować
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
W redakcji wolne były tylko kluczyki do naszego długodystansowego Renault Megane E-Tech, więc nie miałem za bardzo wyboru. Wybrać mogłem za to trasę – albo krótszą o 65 km i bez opłat po świeżutkiej drodze S7, albo zbliżoną czasem przejazdu, ale po płatnym (30 zł) odcinku autostrady A1. Pierwsza opcja przyjaźniejsza dla zasięgu i portfela, druga dla ładowania (szybsze ładowarki IONITY). Konflikt tragiczny?
Elektrykiem na Hel – godzina stracona już na starcie
Ostatecznie, wytyczając trasę z Warszawy na Hel, postawiłem na krótszą drogę, ale z gorszą infrastrukturą. W końcu mniejsza liczba kilometrów to potencjalnie mniej sytuacji, w których coś może pójść nie tak. Jakość nowo oddanych odcinków drogi S7 jest porównywalna do wybieranej często marszruty przez autostrady A2 i A1, z tym że trzeba liczyć się z trudniejszym wyjazdem ze stolicy – aż do Płońska na kierowców "czyha" wiele skrzyżowań ze światłami.
Mimo to wgrana do systemu Android Automotive w Renault Megane E-Tech nawigacja Google’a wytypowała tę trasę jako kilka minut szybszą. Bazując na danych z komputera pokładowego, zaproponowała dwa postoje na ładowanie: pierwszy 17-minutowy na stacji GreenWaya w Mławie i drugi 37-minutowy u tego samego operatora w Elblągu. OK, czyli już na starcie trzeba doliczyć godzinę do czasu przejazdu, a przecież to tylko 416 km... Większość samochodów spalinowych taki dystans pokonałaby bez tankowania, a kierowcy wystarczyłaby jedna krótka przerwa w podróży.
Wyjechałem z domu o 6.24 z naładowanym do 90 proc. akumulatorem i zapasem nawet nieco większym niż godzinnym – do hotelu w Chałupach miałem dotrzeć najpóźniej na 12.30, a w wakacyjny piątek ruch w tych godzinach powinien być znikomy. I początkowo był. Zgodnie z zaleceniami skierowałem się na pierwszy postój, zahaczając tuż przed przyjazdem o "okienko" w przydrożnej restauracji, by w trakcie ładowania spożyć śniadanie.
Elektrykiem na Hel – ładowarkowy zawrót głowy na S7
A w Mławie – pech. Na stacji GreenWaya tymczasowo wyłączone z użytku ładujące prądem DC o mocy 90 kW złącze CCS (mój błąd, przecież mogłem sprawdzić w aplikacji, a nie w nawigacji!). Posiłek już stygnie, podłączam zatem słabszą wtyczkę Type2 (AC 43 kW) i rozpoczynam synchroniczną konsumpcję prądu i jedzenia.
Nie brakowało mi jeszcze zasięgu (przejechałem dopiero 134 km), więc po 15 minutach wytyczyłem trasę do Ostródy (84,5 km), gdzie kabel CCS miał działać. I działał, ale o minutę ubiegł mnie kierowca Hyundaia IONIQ-a 5 i znowu utknąłem w trybie wolniejszego ładowania. Co za pech!
No ale jest przecież jeszcze ten Elbląg. Może tam uda mi się szybciej uzupełnić energię? Po kolejnych "zmarnowanych" 20 minutach (przyrost energii był w tym czasie symboliczny) odłączam Renault Megane E-Tech od ładowarki i wyruszam do następnej – zasięgu mi wystarczy, a w najgorszym wypadku w Elblągu naładuję się w tym samym tempie. Dobra decyzja, bo ładowarka przed salonem Forda stała pusta. Ale tu nawet CCS "wyciąga" zaledwie 40 kW, więc ładowanie do 90 proc. (żebym miał jakikolwiek zasięg na miejscu) rozciągnęło się na 40 minut.
Zobacz: "Elektryków" przybywa w Polsce szybciej niż ładowarek. Ile ich teraz mamy?
W efekcie, gdy odłączałem się od trzeciej już ładowarki na trasie, miałem 15-minutowe spóźnienie na prezentację... innego elektryka. Trochę niezręcznie było mi tłumaczyć organizatorowi, że złapałem opóźnienie przez problemy z ładowarkami. Ale nie tylko przez nie, bo na obwodnicy Trójmiasta zaliczyłem kolejną obsuwę.
Tym razem jednak z powodu wypadku na drodze S7, którego nie udało mi się objechać. W hotelu zameldowałem się chwilę przed 13.10. Na szczęście prezentacja wystartowała z drobnym poślizgiem, dzięki czemu spóźniłem się trochę mniej, ale i tak przekroczyłem dopuszczalny kwadrans akademicki.
Elektryk na Helu – dobrze wybierz nocleg
Ruchu na Mierzei Helskiej chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jedna droga otoczona z dwóch stron wodą sprawia, że w wakacje cały półwysep często korkuje się o nieprzewidywalnej porze i dla kierowców gotuje się tu prawdziwe piekło. W takich warunkach jazda elektrycznym Renault Megane E-Tech to czysta przyjemność – klimatyzacja delikatnie chłodzi, w aucie panuje cisza, a zużycie energii jest niewielkie. Ale kiedyś w końcu trzeba ją uzupełnić. I co wtedy?
Ogólnodostępnych szybkich ładowarek (tylko złącze Type2, najbliższa wtyczka CCS jest w Pucku) jest na Helu niewiele. Jedna przed Urzędem Miasta we Władysławowie i druga przed Domem Zdrojowym w Jastarni. Niebawem pojawi się następna na samym koniuszku półwyspu, ale na razie helski słupek stoi zafoliowany. Jak sobie zatem radzić, by mieć jak poruszać się na miejscu? Można korzystać z pociągów albo rowerów – to niezwykle popularne tu środki transportu. Tanie i nie stoją w korkach, więc czego chcieć więcej?
A jeśli jednak chcemy skorzystać z samochodu elektrycznego? Najlepiej przyjechać z naładowanym po drodze akumulatorem, ale można nocować też w hotelu zapewniającym ładowarkę (takich miejsc, na szczęście, nie brakuje) albo po uzgodnieniu podpiąć się na jednym z licznych kempingów (to najbardziej czasochłonna opcja). Ładowarka przed hotelem w Chałupach uwinęła się z uzupełnieniem akumulatora w Megane od 20 do 100 proc. w niecałe trzy godziny.
Powrót z Helu to prawdziwe piekło
To akapit, który świetnie zrozumieją także kierowcy samochodów spalinowych. Wyjazd w niedzielę z zatłoczonego półwyspu to prawdziwy dramat i lepiej zrobić to jak najwcześniej rano. Z każdą godziną fala powracających znad morza urlopowiczów przybiera na sile i samo przedostanie się do Pucka może zająć nawet półtorej godziny. Znowu niefart!
I tu obserwacja – dużo przyjemniej spędza się ten czas w elektryku lub aucie hybrydowym. A do tego na trasie do Trójmiasta (dopiero od Pucka zrobiło się trochę luźniej) udało mi się osiągnąć rewelacyjnie niskie zużycie energii – zaledwie 13,4 kWh/100 km! Pokażcie mi auto spalinowe, któremu w takich warunkach spada zapotrzebowanie na paliwo.
Przeczytaj też: Auto spalinowe czy "elektryk"? Sprawdzamy, co się bardziej opłaca
Nasze długodystansowe Renault Megane E-Tech pokazało mi w drodze powrotnej, że lubi też żwawszą jazdę na drogach ekspresowych, ale przez to pod domem zobaczyłem wynik 17,6 kWh/100 km. Na marginesie, to chyba pierwsze "cywilne" Renault, które tak dobrze się prowadzi – jest zwarte i zwinne, a układ kierowniczy nie sprawia sztucznego wrażenia. Chapeau bas, Francuzi!
W tę stronę nie miałem wytyczonej konkretnej godziny przyjazdu, więc nie stresowałem się ani ewentualnymi problemami z ładowarkami, ani zatorami. Jak na złość, akurat teraz wszystko przebiegało zgodnie z planem. Pusta stacja GreenWaya w Ostródzie (205 km od hotelu) czekała na mnie z otwartymi ramionami i podładowanie samochodu do 85 proc. (70 km buforu na ewentualne objazdy) zajęło 35 minut. Niestety, nie udało mi się wykorzystać tego czasu na obiad, bo obok był tylko supermarket (o dziwo, czynny w niedzielę!).
Ale skoro już zjechałem z drogi S7 do miasta, to uruchomiłem mapę i na szybko zapoznałem się z ofertą gastronomiczną Ostródy. Poznawanie miejsc, do których normalnie by się nie wstąpiło, to efekt uboczny ładowania elektryków. Gdybym jechał autem spalinowym, prawdopodobnie zjadłbym nie najlepszy obiad w popularnej restauracji ze złotymi łukami, a tak znalazłem chyba najlepszy kebab w Polsce, a już na pewno w Ostródzie, do której nie zjechałbym na tankowanie.
Czy jadąc na Hel, wybrałbym elektryka?
Podróż do domu zajęła – uwaga – prawie dziewięć godzin! Ale to nie wina ładowania, tylko piekła na drodze. Doliczając nawet szybki, 10-minutowy postój na rozprostowanie kości w podwarszawskich Łomiankach (naturalnie przy ładowarce, bo tylko taki ma sens!), straty czasowe wynikające z podróży elektrykiem wyniosły łącznie 45 minut. I prawdę mówiąc, ostatni przystanek był dla mnie, a nie dla samochodu, bo dojechałem przed dom z zasięgiem przekraczającym 100 km (stan naładowania: 27 proc.).
Sprawdź: Wróciłem "elektrykiem" w jeden dzień z zagranicznych wakacji. Można? Można!
Czy pojechałbym samochodem elektrycznym na Hel jeszcze raz? Zapewne tak. Czy wolałbym pokonać tę trasę autem spalinowym? Zdecydowanie tak! Dlaczego? Pomimo wcześniejszego wyjazdu z Warszawy dotarłem spóźniony na prezentację w Chałupach. Nieco niższa prędkość przelotowa i loteria przy ładowarkach sprawiają, że trudno założyć, ile czasu zajmie cała podróż. Miałem wyjechać (kosztem snu) dwie lub trzy godziny wcześniej? Dziękuję bardzo!
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo.
Różnice w podróżowaniu po Polsce samochodem elektrycznym i spalinowym najlepiej pokazuje dyskusja, która wywiązała się w hotelowej restauracji. Pochwaliłem się innym uczestnikom, że jechałem tylko sześć godz. i 45 minut. "Aha, ja niecałe pięć godzin" – usłyszałem odpowiedź kolegi, który przybył na prezentację autem z silnikiem benzynowym. Jakieś pytania?