Ekipa wyruszyła we wtorek o 4:22 z tarasu widokowego nad wsią Muczne w Bieszczadach. Jest to najdalej położona na południu Polski osada, do której skład dotarł dzień wcześniej o 22:00 przetransportowany wyjątkowo ładownym i funkcjonalnym Nissanem Navarra. Nad ranem było buro i ponuro, a wschód odbył się poza naszą świadomością – gdzieś daleko za chmurami. Jedyne co mogliśmy stwierdzić, to że wstał dzień.

Wsiedliśmy na nasze pojazdy i ruszyliśmy przed siebie, tym samym rozpoczynając nierówną walkę z czasem. Nasze zadanie było proste: dotrzeć do Rozewia, czyli najdalej wysuniętego punktu na północy Polski przed zachodem. Udało się, ledwo, bo po drodze mieliśmy sporo przygód, o których przeczytacie w naszych wypowiedziach.

Południe-Północ - jeden z pierwszych przystanków na trasie
Południe-Północ - jeden z pierwszych przystanków na trasie

A teraz kilka statystyk w rozbiciu na poszczególne pojazdy:

Yamaha YZF-R125 (15KM) Junak RS125 (9,65KM) Honda MSX125 (9,8KM)
Kierowca: Szymon Dziawer Maciek Szczepaniak Kuba Olkowski
Moc: 15 KM 9,65 9,8
Prędkość maksymalna z testu (nie do jakiej na maksa rozpędziliśmy pojazd, a ta która naturalnie mu przychodziła): 131 km/h 108 km/h 100 km/h
Średnie spalanie: 2 l 3 l 3,1 l
Liczba pokonanych kilometrów wg wskazań licznika 940 906,2 895,9
Awarie Brak Brak Brak
Liczba tankowań 5 5 6
Cena 19 200 7 099 13 800

Maciek :

Maciej Szczepaniak
Maciej Szczepaniak

- To był świetny projekt! Kiedy usłyszałem o pomyśle Szymona, od razu powiedziałem, że w to wchodzę. Od początku lobbowałem, by dosiąść stodwudziestekpiątek i wymyślić dodatkowo jakieś głupie zadania. Nie żebym lubił te pojazdy jakoś szczególnie, ale uważam, że tu musiał być element wyzwania. Wzięliśmy więc pojazdy z totalnie różnych bajek i tak dobraliśmy kierowców, by wszystko wyszło z lekkim przymrużeniem oka.

Szymon, którego bolą plecy w embrionalnej pozycji na małym sporcie, wielkogabarytowy Kuba na mikroskopijnej Hondzie, lżejszej niż on sam. i ja, na czarnym potworze polskiej marki, ale pochodzącym z dalekowschodniej produkcji. To było z góry skazane na powodzenie...

Trochę zawiodłem się na pogodzie. Zapowiadali upały i palące promienie słońca, tymczasem cały czas było mi zimno, pomimo że wciągnąłem na siebie wszystko co zabrałem. Do tego wschód odbył się za chmurami.

Całą drogę kołatała mi się w głowie myśl, co będzie jeśli zachodu też nie zobaczymy? Dlatego też po drugiej nawałnicy deszczu, kiedy promienie zaczęły się przebijać przez chmury, przepłynęła przeze mnie fala euforii.

Trasa była w większości nudna i towarzyszyła jej nierozłącznie walka z ciężarówkami, które miały niewiele mniejszego maksa niż my. W zasadzie założoną przyjemność czerpałem tylko przez fantastyczne sto kilometrów przedzierania się przez bieszczadzkie serpentyny, dróżki i bezdroża oraz ostatnie 100 kilometrów, gdy miałem poczucie bezpośredniej konfrontacji z czasem i realne zagrożenie, że możemy nie zdążyć. Myślicie że to mało? Mylicie się.

Miałem też trzy poważne kryzysy związane z sennością. Pierwszy przyszedł już po 150 kilometrach. Naprawdę mocno musiałem walczyć ze sobą by nie zasnąć, co podobno nie udało się Szymonowi. Raz myślałem, że nie dowiozę moczu w miejsce jego przeznaczenia. Machałem nerwowo do kompanów by stanąć, ale oni jechali dalej niewzruszeni - cel był ważniejszy. Uratował mnie korek na autostradzie.

Nie miałem zegarka i obserwowałem tylko wysokość słońca, co potęgowało element walki z czasem. Przed zjazdem z obwodnicy Trójmiasta zlał nas ostatni deszcz. Cały czas wierzyłem jednak, że zdążymy i przez sekundę nie zwątpiłem. Uczucie, gdy wpadamy na taras widokowy na plaży, a słońce ma zaraz utopić się za horyzontem bezcenne! Pomyślałem wówczas: tylko co z Kubą...

Czy to, co zrobiliśmy, miało sens? Pewnie, porównywalny do przebiegnięcie maratonu, ultramaratonu czy dokonania innej, teoretycznie nikomu niepotrzebnej rzeczy. My, motocykliści, mamy trochę skrzywioną psyche i jestem przekonany, że każdy z was zrozumie, o co chodzi. Ja zrobiłem to, by przełamać kolejną granicę percepcji, by zyskać nowe spojrzenie na rzeczywistość i motocyklowy świat.

Czy zrobiłbym to jeszcze raz? Bez wątpienia! Ty też możesz to zrobić, wystarczy, że masz normalne, samochodowe prawo jazdy od minimum 3 lat i trochę chęci!

Kuba:

Jakub Olkowski
Jakub Olkowski

Upodlić się wyglądając jak wielka kula na zbyt małym motocyklu, mknąc przez deszcz i upały, zrobić z siebie stylistyczne pośmiewisko i przez kilkanaście godzin słuchać szlachtowanego silnika o pojemności przerośniętej setki wódki?

Nie mogłem w to nie wejść, tym bardziej, że zero-jedynkowa jazda w czasie testów 125 sprawia mi mnóstwo radości. MSX jest świetnym, uroczym pojazdem miejskim, ale po 900 kilometrach mogę stwierdzić jedno: Honda perfekcyjnie odrobiła lekcję w kwestii ergonomii, twardości siedzenia i pozycji - trasa nie zrobiła na moim ciele żadnego wrażenia i gdybym był bardziej wyspany (przed wyjazdem tylko dwie godziny), pewnie po kilkuminutowym odpoczynku przejechałbym półwysep Helski.

W czasie jazdy nie miałem kryzysów, za to zwróciłem uwagę na dwie rzeczy:

- Pierwszą jest dramatycznie mały zasięg katowanego MSX-a. Przy konsumpcji ok. 3 l/100 km, paliwa wystarczy na 150-160 km, co czyni jazdę autostradową wyjątkowo stresującą. Najlepiej zabrać ze sobą niewielki kanister lub butelkę z benzyną.

- Druga rzecz, która powoduje wzrost adrenaliny, to prędkość maksymalna, uzależniona od wzniesienia terenu i oscylująca w granicach 92-95km/h. Wyprzedzanie ciężarówek, jadących z załączonym tempomatem 90 km/h, to manewr wymagający przygotowania: wcześniejszego schowania się w tunelu aerodynamicznym, obserwacja drogi przed nami, czy nie ma wzniesień, wyjście ze światła ciężarówki pełnym ogniem i położenie się na baku w celu minimalizacji oporów powietrza. Reszta w rękach przeznaczenia.

Skoro poruszyliśmy temat aerodynamiki, na autostradzie Szymon i Maciek okazali się nieocenieni. Szymon zaproponował schowanie się cieniu aerodynamicznym jego motocykla i dokonywał „wyciągania” MSX-a do prędkości Junaka i Yamahy. Zwalniał, podjeżdżałem złożony za kierownicą do tylnego koła, odkręcałem na maksa, a on przyspieszał płynnie do 110 km/h. MSX jadący koło w koło za poprzedzającym pojazdem w tunelu aerodynamicznym dochodził do 107-108 km/h. Rola osoby „holowanej” ogranicza się do kontroli dystansu. Proces nazywa się draftingiem.

I na koniec klimat ostatniego odcinka autostrady przed Gdańskiem. Pozostała godzina z niewielkim hakiem, grubo ponad sto pięćdziesiąt kilometrów do celu a w MSX włączyła się rezerwa. Jadę, jadę, paliwa coraz mniej, stres coraz większy. Naczelny pokazuje jechać dalej. Wyjechaliśmy na obwodnicę Trójmiasta, zbliżamy się do stacji benzynowej, Maciek mnie wyprzedza, MSX jedzie na oparach, tymczasem naczelny macha, żeby jechać dalej. Myślę, że to bez sensu; jadę, jadę, motocykl zaczyna się dławić - na szczęście na horyzoncie widać kolejną stację. Podepchnąłem MSX-a 100 m, dzwonię do naczelnego, żeby jechali dalej, bo dam sobie radę, tymczasem słyszę zdziwionym głosem „dlaczego nie stawałeś na poprzedniej stacji? Machałem Maćkowi, żeby się nie zatrzymywał i nie tracił czasu w czasie twojego tankowania”.

Ostatecznie Szymon i Maciek kontynuowali podróż do Rozewia. Gdy zatankowałem, rozpocząłem pościg. Wjeżdżam do Władysławowa, skręcam na Jastrzębią Górę, lecę pod latarnię w Rozewiu ignorując wszelkie zakazy wjazdu. Wybija godzina zachodu. Dzwonię do Maćka i Szymona – nie odbierają. Myślę - trudno, zdążyłem, najwyżej nie będę na ostatniej relacji. Chwilę potem oddzwania Szymon, okazuje się, że są 50 m ode mnie i właśnie wrzucali na FB zachód słońca. Udało się, zdążyliśmy.

Myślę, że z czasu przejazdu bylibyśmy w stanie urwać 2-3 godziny, gdyby nie było sesji zdjęciowych, relacji na żywo, a postoje w czasie tankowań byłyby zminimalizowane. Mam nadzieję, że będzie okazja ponownie pokonać tę trasę, najchętniej tymi samymi pojazdami, ale tym razem w limicie czasu o kilka godzin mniejszym....

Szymon:

Szymon Dziawer
Szymon Dziawer

Ten pomysł urodził się w mojej głowie jeszcze za studenckich czasów, gdy dopiero zaczynałem marzyć o tym, że będę miał motocykl zdolny pokonać bezawaryjnie i szybko trasę z gór nad morze. Początkowo myślałem o podróży Zakopane-Gdańsk, ale przy dzisiejszych drogach i motocyklach taka trasa przestaje być wyzwaniem. Góry i morze pozostały aktualne, ale za punkt odniesienia wzięliśmy najbardziej wysunięte punkty na mapie Polski.

Najpierw myśleliśmy o zaangażowaniu zupełnie innych pojazdów: superbike'a pokroju YZF-R1, czy S1000RR, turystyka od Harleya, jak chociażby Road Glide, i czegoś z segmentu Adventure – ale – tutaj znów pojawia się pytanie – co to za wyzwanie? 125 ccm i 900 km w jeden dzień, to brzmiało intrygująco.

Jedynym atutem było wykorzystanie najdłuższego dnia w roku. I jak się okazuje, tych kilka dodatkowych minutek przyczyniło się do zakończenia projektu sukcesem. Choć może to wyglądać na reżyserkę, to naprawdę na plażę wpadliśmy dosłownie 4 minuty przed tym, kiedy tarcza słońca zaczęła zanurzać się w morzu.

Tę pozycję mogę już skreślić z listy motocyklowych wyzwań. Czy mam jeszcze jakieś w głowie? Mam ich całkiem sporo. Niektóre z nich to dojazd do Muru Chińskiego za pomocą radzieckiego boksera (Ural/Dniepr/M72/MW750) czy rajd dookoła Polski za pomocą mego IŻ-a 49 – lata temu z przyczyn technicznych nie załapałem się do ekipy ze studiów, która na weteranach okrążyła kraj. Może teraz wezmę się za to wyzwanie?

Dziękujemy firmie NISSAN Sales Central & Eastern Europe Kft. Sp. z o.o. Oddział w Polsce za pomoc w realizacji materiału.