Przede wszystkim w Polsce uczymy nie jeździć (czyli w pełni panować nad samochodem), a tylko PRZEMIESZCZAĆ SIĘ autem. Nikt nie pokazuje adeptom sztuki prowadzenia samochodu, co dzieje się w różnych sytuacjach ekstremalnych, co dzieje się na granicy przyczepności. Podczas całego "kursu" jeżdżą przeraźliwie wolno i nikt nie próbuje wpoić im pokory wobec rządzących ruchem samochodu praw fizyki. Zresztą kto miałby to robić, gdy samych instruktorów nikt tego nie uczy.

Po otrzymaniu upragnionego kawałka plastiku ze zdjęciem, świeżo upieczeni kierowcy w magiczny sposób mają nabywać zdolność do radzenia sobie w różnych sytuacjach. A przecież mnie, jako obywatela tego państwa, w ogóle nie obchodzi, czy inni kierowcy umieją precyzyjnie parkować - to ich własny problem i albo się nauczą parkować sami, albo będą za to płacić. Wolałbym, żeby ktoś uczył ich patrzeć w lusterka, jeździć prawym pasem i oceniać odległość.

Przy parkowaniu można co najwyżej stracić pieniądze, a przy 90 km/h... może gdyby Otylia Jędrzejczak wiedziała, co dzieje się z samochodem przy dużej prędkości i gdyby zdawała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak prawidłowo postąpić w sytuacji zagrożenia, nie doszłoby do tragicznego wypadku. Kluczem do bezpieczeństwa jest przede wszystkim świadomość własnych braków. Jak powiedział mi kiedyś Peter Besenyei, pochodzący z Węgier mistrz świata w akrobacji samolotowej i uczestnik Red Bull Air Race, "bezpieczeństwo jest w głowie."

Nic mnie tak nie wścieka przy złej pogodzie, jak paniusia w służbowym samochodzie, która mnie wyprzedza. Ja jadę z prędkością, przy której czuję się komfortowo i mam ogromną szansę zareagować na większość typowych sytuacji; a pani liczy na ESP, cud boski i własne szczęście. Dramat. Rozumiem, że wraz z nabyciem prawa do użytkowania samochodu służbowego takie osoby drogą edukacji telepatycznej wchodzą automatycznie w posiadanie umiejętności większych niż moje. Trudno. Dwadzieścia parę lat trenowania odruchów poszło na marne.

I tutaj dochodzimy do sedna. Samo uparte kontrolowanie prędkości jazdy przez policję nie załatwia sprawy. Dla wielu osób bowiem w danej sytuacji nawet 20 km/h to za dużo, wiele osób być może nie powinno nigdy otrzymać prawa jazdy. To brzmi jak zamach na swobody obywatelskie, ale posługiwanie się bronią o masie półtorej tony i prędkości maksymalnej 200 km/h to poważna sprawa. Na pistolet sportowy o kalibrze 5,6 mm trzeba uzyskać specjalne pozwolenie, a samochodem ma jeździć każdy? Wszyscy instruktorzy prawdziwej techniki jazdy wiedzą, że nie każdy ma talent/dryg/inklinacje do jazdy samochodem, niektórzy nigdy nie nauczą się tego robić dobrze.

Jeden z takich instruktorów powiedział mi kiedyś o swojej bardzo ważnej obserwacji. Otóż wiózł kilku klientów na Rajd Elmot do Świdnicy. Podczas postojów w drodze zrozumiał, że są rozczarowani jego sposobem jazdy: nigdy nie wyprzedzał przed ślepym zakrętem lub przed szczytem, nigdy nie wyprzedzał na trzeciego, nie podjeżdżał na milimetry do poprzedzającego samochodu. "Eee, tam, miał być taki kozak, a ja tu już bym trzy razy wyprzedził" - mówili. Sytuacja uległa zmianie, gdy z Wrocławia wyjechali w kierunku Świdnicy i zaczęły się serie szybkich zakrętów, a potem za Świdnicą wjechali na teren polskiego rajdowego zagłębia. Pasażerowie byli przerażeni, stwierdzili, że chyba przesiądą się do kogoś innego. "Boją się nie tego, co trzeba" - skomentował mój znajomy instruktor. Słusznie. Na prostej pędzą kilkakrotnie szybciej niż pozwala widoczność, warunki i umiejętności. Na zakrętach jadą wolniej niż furmanka ciągnięta przez zdychającego konia.

Jeśli mnie pamięć nie myli, w naszym kraju jakieś trzy czwarte śmiertelnych wypadków to wypadki na prostych odcinkach drogi. Opuszczenie drogi na zakręcie u nas występuje wyłącznie wtedy, gdy pijany kierowca nie widzi zakrętu, bo gdy jest trzeźwy, jedzie tam wolniej niż się da i jeszcze w połowie łuku rozpaczliwie hamuje. Pamiętacie słynne wypadki na zakręcie trasy katowickiej pod Siewierzem? Nie wynikały z wypadnięcia drogi przy zdecydowanie zbyt szybkiej jeździe, tylko z absolutnej nieznajomości techniki pokonywania zakrętów. Auto dojeżdżało do szczytu przed łukiem, typowy kierowca widział, że droga idzie w dół, więc wykonywał typowe, bezsensowne hamowanie. Odciążony samochód obracał się, uderzał w barierę na pasie zieleni i wpadał do prawego rowu. Tym kierowcom nikt nie powiedział, że w ogóle istnieje coś takiego, jak technika przejeżdżania zakrętów i że skręt kierownicy to nie wszystko. Żyją więc w przeświadczeniu, że zakręt to wróg, a prosta jest bezpieczna.

Nie oczekuję, że naraz coś się zmieni i nagle wszyscy zaczną  kompetentnie jeździć czterokołowym poślizgiem, w ogóle nie o to chodzi. Trzeba tylko dać zwykłym kierowcom szansę obserwacji w bezpiecznych warunkach, co się w różnych sytuacjach dzieje z samochodem - to wystarczy, by zaczęli się bać wtedy, kiedy powinni. I przestali gadać o tajemniczym demonie poślizgu, który jest według powszechnego mniemania zjawiskiem zewnętrznym - jak epidemia grypy - i atakuje znienacka niewinne osoby. A prawda jest taka, że jest to stan, w który samochód zawsze wprowadza kierowca, świadomie, z braku umiejętności lub z powodu głupoty. Zima idzie, pomyślcie o tym, że w Polsce to prosta droga zabija najczęściej.