- Islandia to kraj terenowych mutantów i gnijących „amerykanów”
- Nie opłaca się importować aut z Islandii. Trochę szkoda
- Na Islandię można polecieć tanio z Warszawy, ale na miejscu ceny są porażające
Plan był prosty – zobaczyć zorzę polarną (udało się dopiero podczas powrotu, i to w samolocie), pojechać na lodowiec, pooglądać wodę spadającą ze skał i przede wszystkim odpocząć. Miało nie być żadnych zdjęć gnijących samochodów, czyli inaczej niż zwykle. No, ale ile można podziwiać księżycowe krajobrazy wulkanicznej wyspy... Oczywiście, błękit lodowca jest niesamowity, podobnie jak skały porośnięte mchem, do tego gejzery, gorące źródła i genialna przyroda, niemal bez drzew.
I pewnie wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie... amerykańskie dostawczaki na dużych kołach. Pierwsze zdjęcie, które zrobiłem, to Ford Econoline na „balonach”, przystosowany do przewozu turystów w miejsca, w które autem z wypożyczalni nie można się zapuszczać. Było to w miejscowości Vik. Dalej poszło już samo – na placu za jedyną restauracją (z okropnym i drogim jedzeniem, ale za to z obsługą mówiącą po polsku – zresztą jak w większości miejsc tego typu, bo nasza mniejszość stanowi aż 10 proc. populacji wyspy) stało sporo perełek: od Subaru Forestera pierwszej generacji, przerobionego na pikapa, przez gnijącego ciężarowego Mercedesa z lat 70. ubiegłego wieku, aż po amfibię kupioną z amerykańskiego demobilu, jedną z 80 powstałych.
Był to jednak dopiero początek, okazało się bowiem, że tego typu „składzików” na Islandii jest sporo, można nawet z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że znajdziecie je w każdym miasteczku. Bardzo ciekawy jest przekrój tego, co zostało tam porzucone, ba, często można znaleźć modele, które są już coś warte. Przede wszystkim dotyczy to pojazdów amerykańskich, które tu występują często. Nie brakuje zarówno ciekawych muscle cars, jak i zabytkowych pikapów w różnym stanie (nowe wciąż nieźle się tu sprzedają), a do tego każdej wielkości.
Obok nich czasem można spotkać pojazdy japońskie, starsze modele Subaru i Toyoty, ale jest ich relatywnie mało. Przyznam się szczerze, że po obejrzeniu jednego z teledysków Björk, w którym islandzka artystka (obecnie mieszkająca w Hiszpanii) porusza się Ładą, liczyłem na to, że zobaczę jeszcze rosyjskie auta na drogach. Niestety, można je już spotkać tylko w mniejszym lub większym stadium rozkładu. Kulminacją mojej fotograficznej dokumentacji gnijących samochodów na Islandii były odwiedziny złomowiska, na którym znalazłem Mercedesa 500E w stanie wymagającym sporego doinwestowania, co – jak rozumiem – w kraju tak ekstremalnie drogim, jak Islandia, nie ma większego sensu. Podobnie bezcelowe wydaje się importowanie z wyspy, bo koszty transportu są wysokie.
Mieszkańcy Islandii (a jest ich raptem ponad 300 tys.) to jeden z najszczęśliwszych narodów. Islandczycy mają też podobno największe przyrodzenia wśród Europejczyków. Pewnie z tego wynika, że jest tu relatywnie mało prestiżowych SUV-ów... Za to nie brakuje aut 4x4 dla prawdziwych facetów – amerykańskich pikapów na dużych kołach, prostych samochodów terenowych w stylu Land Rovera czy Nissana Patrola, które nie powodują powiększenia ego, za to spełniają konkretne funkcje. Podróżując po wyspie, można natknąć się też na terenowe ciężarówki kupione z demobilu, zaparkowane wprost przed domami koło zwykłych uterenowionych modeli.
Osobna historia to samochody mające zawozić turystów w mniej dostępne miejsca, np. w okolice jaskiń powstających w lodowcach itp. Duże koła są w tym wypadku standardem. Na wyspie zobaczycie nie tylko zmutowane terenówki, lecz także sporo dostawczaków. Starsze to głównie wspomniane Fordy, a także Chevrolety Vany (prostsze do przerobienia, bo fabrycznie wyposażone w ramy), nowsze to przebudowane w Polsce Mercedesy Sprintery 4x4 (nieco trudniejsze, bo już z samonośnym nadwoziem). Ale są też podwyższone autobusy, a nawet ciężarówki przerobione na autobusy. Do tego ich kierowcy całkiem nieźle dają radę i o dziwo, nie przejmują się ograniczeniami prędkości, co jest dość dziwne, biorąc pod uwagę, że kary są wysokie, a świadomość społeczna duża.
Jest oczywiście także i druga strona medalu – zadbane, głównie amerykańskie auta zabytkowe, które można zobaczyć na którymś ze zlotów.
Wynajem sporo kosztuje
Wypożyczalnie na Islandii oferują co prawda tanie modele segmentu A, ale nie polecamy ich, jeśli macie zamiar opuszczać asfaltową „jedynkę”, biegnącą przez cały kraj. Lepszym wyborem jest proste auto z napędem na cztery koła (ok. 300 zł za dobę) – oczywiście, nie wjedzie ono wszędzie, ale gdy np. w marcu zaskoczy was zamieć śnieżna, da radę. Trzeba tylko uważać podczas otwierania drzwi, bo mocno wieje.
Nietypowe znaki drogowe
Podróżując autem po Islandii, możecie natknąć się na kilka nietypowych znaków drogowych – najciekawsze z nich prezentujemy poniżej.
Policja inna niż wszystkie
Policja na Islandii bardzo nie lubi, gdy przekracza się dozwoloną prędkość, i potrafi surowo ukarać. Ale gdy jesteście w potrzebie, może pomóc założyć łańcuch na koło lub też wyciągnąć auto z błota. Policja ma też do siebie dystans – polecamy jej instagramowe konto (nazwa użytkownika to „Lögreglan”).
Naszym zdaniem
Islandia to raj dla miłośników amerykańskiego żelastwa i nietypowych aut terenowych. Można polecieć tam tanio, ale na miejscu ceny są porażające. Pewne jest jednak to, że na wyspie porozmawiacie z rodakami, bo jest ich tutaj bardzo dużo.