Ma zapłacić 450 zł mandatu i wlepiono mu 6 punktów karnych, bo nagrano, jak zawraca na linii ciągłej o godzinie 5 nad ranem – To jeszcze gorsze jak fotoradary. Myślałem, że monitoring ma służyć poprawie bezpieczeństwa, a nie wyciąganiu pieniędzy od kierowców – mówi Czyż.

Blady świt, pusta droga, zero zagrożenia dla innych. Chcesz sobie skrócić drogę, skręcić pod zakaz, zawrócić na ciągłej? Nawet jeśli w pobliżu nie ma policyjnego wozu, możesz mieć kłopoty. Bo każdy nierozważny ruch kierowcy śledzą... miejskie kamery. I niestety ktoś te taśmy skrzętnie przegląda, szukając jeleni.

Jest nagranie, jest wykroczenie, idzie za tym mandat i karne punkty. To możliwe, bo policja dogaduje się w tej sprawie z urzędnikami z miejskiego monitoringu. Tak jest w Warszawie. – Operatorzy zostali zobowiązani do rejestrowania zauważonych rażących uchybień w ruchu drogowym (...) upoważniony funkcjonariusz policji na podstawie rejestru operatora zgrywa z zarejestrowanego materiału krótkie filmiki, potwierdzające naganne zdarzenie i przekazuje do dalszego postępowania – przyznaje Jacek Gniadek, dyrektor monitoringu w Warszawie.

W ciągu trzech ostatnich miesięcy tylko w jednej warszawskiej dzielnicy wystawiono 18 mandatów na podstawie takich filmików z monitoringu. – Każda sprawa jest traktowana indywidualnie a wykroczenia uregulowane są taryfikatorem – zapewnia podkomisarz Joanna Banaszewska.

Skoro taka łapanka na kierowców prowadzona jest już w Warszawie, to tylko patrzeć, jak na podobny pomysł łatania dziury budżetowej wpadną komendanci z innych miast. W końcu mandat z monitoringu wystawia się wyjątkowo łatwo. Nie trzeba godzinami ślęczeć w radiowozie, czy patrolować w deszczu okolicy.