- Mamy gigantyczną machinę urzędniczą zaangażowaną w system egzaminowania kierowców – efektów nie widać
- Egzaminy na prawo jazdy są w Polsce trudniejsze niż w większości innych krajów, również europejskich
- W teorii powinniśmy się uczyć o zasadach ruchu drogowego już od przedszkola – w praktyce okazuje się, że nawet kierowcy tuż po egzaminie niewiele o nich wiedzą
- Nie ma co liczyć na to, że system szkoleń i egzaminowania szybko zmieni się na lepsze – o poziom swoich umiejętności powinniśmy zadbać sami uczestnicząc w szkoleniach doskonalenia jazdy
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
W teorii z poziomem wyszkolenia kierowców i z bezpieczeństwem na polskich drogach powinno być świetnie, a już na pewno lepiej niż np. u naszych zachodnich sąsiadów. W Polsce osoba chcąca uzyskać prawo jazdy kategorii B musi odbyć kurs składający się z 30 godzin teorii i 30 godzin praktyki za kierownicą. To dużo, bo np. w Niemczech obowiązkowych jest 12 zajęć z teorii (po 90 minut) i 12 godzin praktyki (w warunkach "specjalnych", czyli na drogach krajowych, autostradach i po zmroku – reszta jazd jest dobrowolna!). U nas egzamin na kierowcę, w ośrodkach o najniższej zdawalności zdaje co czwarty kandydat na kierowcę, w ośrodkach, które traktują zdających łagodniej – co drugi.
Im trudniej o prawo jazdy, tym lepiej?
W Niemczech mniej więcej co trzeci kursant egzamin oblewa! Ale co tam Niemcy! W Szwecji "kurs" na prawo jazdy można odbyć pod okiem… znajomego albo członka rodziny, który ma co najmniej 24 lata, prawo jazdy od 5 lat i nie był karany za poważne wykroczenia w ciągu ostatnich 3 lat. Kursant i "instruktor-amator" muszą jedynie odbyć co najmniej 3-godzinny kurs, na którym dowiadują się, jakie wiadomości doświadczony kierowca powinien przekazać kandydatowi na kierowcę, jakie przepisy ich obowiązują, na kim spoczywa odpowiedzialność. Później kursant musi jeszcze zaliczyć dwa obowiązkowe szkolenia dotyczące zagrożeń dla bezpieczeństwa drogowego – pierwsze dotyczy m.in. alkoholu i narkotyków, drugie – kwestii związanych z prędkością, ryzykowną jazdą, trudnymi warunkami drogowymi. Egzaminy uchodzą za bardzo trudne, ale zdawalność jest zbliżona do tej w polskich ośrodkach egzaminacyjnych. Za to efekty na drogach – jakby inne.
Młodzi żyją bardzo ryzykownie
Według oficjalnych statystyk, wśród kierowców będących sprawcami wypadków najwięcej jest osób w wieku od 25 do 39 lat. Ale to tylko część prawdy – po prostu jest to w naszym starzejącym się społeczeństwie duża grupa, a w tej grupie wiekowej jest ponadprzeciętnie wielu kierujących. Jeśli spojrzymy na statystyki bardziej wnikliwie, to patrząc na wskaźnik wypadków na 10 tys. osób z danej grupy wiekowej, to dla 25-39-latków w 2021 r. (nowszych danych na razie brak) wynosił on 7,85. Dla grupy wiekowej 18-24 wynosi on aż 13,77, czyli jest o 75 proc. wyższy! Dla porównania, dla grupy wiekowej 40-59 wskaźnik to 5,46, a dla seniorów po 60 roku życia – zaledwie 3,49.
Tu przeczytasz więcej o wypadkach z udziałem młodych kierowców
Z czego więc wynika to, że polscy – w tym również ci "świeżo upieczeni" kierowcy, wyszkoleni i egzaminowani według coraz surowszych zasad na drogach radzą sobie kiepsko? Dlaczego wciąż dowiadujemy się o koszmarnych wypadkach z udziałem młodych ludzi, którzy łamią nie tylko przepisy, ale też wszelkie zasady zdrowego rozsądku i zachowują się tak, jakby prawa fizyki ich nie dotyczyły?
Dlaczego nie działa ani groźba ekstremalnie wysokich kar (po niedawnych zmianach w Polsce, nie tylko w relacji do zarobków, polskie kary za wykroczenia drogowe należą do najwyższych w Europie), ani duże ryzyko utraty z trudem zdobytego prawa jazdy w okresie próbnym (niższy limit punktów dla początkujących kierowców)? Wiele wskazuje na to, że problem tkwi m.in. w systemie szkolenia i egzaminowania. Kandydaci na kierowców uczą się nie tego, co powinni. Brakuje im nie tylko umiejętności prowadzenia aut, ale przede wszystkim wiedzy o potencjalnych zagrożeniach, jakie czekają ich na drodze.
Ośrodków szkolenia kierowców nikt nie rozlicza z tego, czy uczący się u nich kursanci jeżdżą bezpiecznie. Bo nie ma tego, jak sprawdzić. Na jakiej podstawie osoby wyszukujące szkołę dla siebie czy dla swoich dzieci podejmują decyzję? Zwykle kierują się ceną, tym czy dane OSK bardzo skrupulatnie podchodzi do wymogów formalnych, czy rozlicza z każdej obowiązkowej godziny kursu – im bardziej, tym gorzej, ale też tym, jak kursanci po szkoleniu w danym OSK radzą sobie na egzaminach. Jak jest tanio, bezproblemowo i z dużą szansą na powodzenie na egzaminie, to chętnych nie brakuje. No i kolejna ważna sprawa – ważne jest to, żeby jazdy odbywały się dokładnie takim autem, jak na egzaminie i żeby instruktor z kursantami objeździł typowe trasy egzaminacyjne dla danego WORD-u (Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego). Mamy wielu kursantów, którzy od razu mówią, że będą zdawali egzamin w innym mieście, bo w najbliższym ośrodku ruchu drogowego szanse na zaliczenie egzaminu za pierwszym, drugim czy nawet trzecim razem nie są duże, więc jeździmy z nimi do oddalonego o ponad 100 km miasteczka z bardziej tolerancyjnym WORD-em i mniejszym ruchem, żeby mogli poćwiczyć przed egzaminem.
Niby czasu jest sporo, ale przez to, że egzaminy są w Polsce dosyć surowe, to większość jazd poświęcamy na przygotowanie kursanta do egzaminu. Jeśli czegoś na egzaminie nie ma, to nikt się tym nie przejmuje. Typowy przykład – nauka parkowania. Od kiedy w programie egzaminu na kategorię B nie ma już parkowania prostopadłego (wjazd tyłem – wyjazd przodem albo wjazd przodem – wyjazd tyłem), to tego nie uczymy. Niby zmiana na lepsze, bo kiedyś większość czasu na jazdy kursanci marnowali na plac manewrowy, ale później taki młody kierowca ma problem na parkingu pod centrum handlowym. No i faktycznie często jest tak, że kursant ma ostatnie jazdy przed egzaminem, a ja jadąc z nim, bardzo się cieszę, że mam swój pedał hamulca i nie chciałbym być jego pasażerem w cywilnym aucie.
Zarówno instruktorzy, jak i kursanci przyznają, że większość nauki podczas kursu to przygotowanie do egzaminu na prawo jazdy, a nie do uczestnictwa w rzeczywistym ruchu. Normalnie tak nikt nie jeździ, ale na egzaminie musisz to zrobić tak i tak, bo inaczej nie zdasz – to zdanie, które zapewne słyszy niejeden kursant. Problemem jest zapewne też to, że ciężko jest nauczyć się jeździć poprawnie i przepisowo na drogach, na których inni tak nie jeżdżą. Sprawy nie ułatwiają niejasne często przepisy – od kursantów i kierowców, którzy niedawno zdobyli prawo jazdy, słyszeliśmy już opowieści o instruktorach uczulających swoich uczniów, jaką interpretację np. przepisów o używaniu kierunkowskazów na rondach mają egzaminatorzy w jednym Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego, a jaką w innych.
Teorię zdałam za pierwszym razem, praktykę przy drugim podejściu, na tle innych uczestników kursu, całkiem nieźle. W czasie kursu nauczyłam się jeździć i manewrować Fiatem Pandą. Wiem, jak w Pandzie sprawdzić olej czy dolać płynu do spryskiwaczy. No i nauczyłam się, jak Pandą manewrować – w którą stronę i ile razy kręcić kierownicą, kiedy przez daną szybę widzę słupek. Po kursie musiałam się już sama nauczyć prowadzenia innego samochodu i szybko się okazało, że tam wiele rzeczy działa inaczej. Gdybym na egzaminie dostała do jazdy inny model niż Fiat Panda, to pewnie bym nie zdała. Nikt mi nic nie mówił o tym, jak zachować się w awaryjnych sytuacjach, jak hamować, jak zachowa się samochód na śniegu czy na mokrej drodze. Za to muszę przyznać, że mój instruktor zadbał o to, żebym poznała pułapki, na których egzaminatorzy "uwalają" podczas części praktycznej egzaminu: trudne skrzyżowania w pobliżu WORD-u, miejsca z kiepsko widocznymi znakami, drogę z dziurawą prawą stroną pasa, na której odruchowo każdy próbuje jechać bliżej środka, a egzaminator traktuje to jako błąd, bo przecież trzeba się trzymać prawej krawędzi.
Po pół roku od egzaminu dostałam w prezencie kurs doskonalenia jazdy. No i przekonałam się, że mimo zdanego egzaminu o prowadzeniu auta wiedziałam niewiele, choć przed kursem wydawało mi się, że już całkiem nieźle "ogarniam".
Fikcja dotycząca nauki zasad obowiązujących w ruchu drogowym zaczyna się już wcześniej. Bo przecież w teorii już dzieci powinny doskonale znać podstawowe przepisy drogowe, rozróżniać znaki, wiedzieć, kto i kiedy ma pierwszeństwo, a także jak zachować się w razie bycia uczestnikiem lub świadkiem wypadku. W polskich szkołach "wychowanie komunikacyjne", choć pod różnymi nazwami iw ramach różnych przedmiotów, jest w programie od 1957 roku, od połowy lat 90. o zasadach ruchu drogowego powinny się uczyć nawet przedszkolaki. W teorii też każde dziecko w wieku ok. 10 lat powinno zdobyć swoje pierwsze "prawo jazdy", czyli kartę rowerową, bo bez niej nie wolno do 18. roku życia samodzielnie jeździć na rowerze. W praktyce to, że dziecko zdobyło kartę wydawaną przez dyrektora szkoły, nie świadczy o tym, że rzeczywiście zna i rozumie choćby podstawowe zasady ruchu.
Adam Bernard, dyrektor ds. szkoleń Szkoły Bezpiecznej Jazdy Renault
Młodzi (i nie tylko młodzi) kierowcy, którzy trafiają do nas na kursy doskonalenia techniki jazdy, bardzo często nie mają podstawowych umiejętności. Nie potrafią poprawnie ustawić fotela i kierownicy, nie mają pojęcia o tym, jak działają systemy bezpieczeństwa w autach takie jak choćby ABS czy ESP. Nie wiedzą, jakie są różnice między drogą hamowania a drogą zatrzymania. Mają zbyt dużo wiary zarówno w swoje umiejętności i możliwości, jak i w możliwości aut. Szczególnie ci, którzy mają do dyspozycji mocniejsze samochody, myślą, że te ich "superauta", które przyspieszają znacznie lepiej od innych, znacznie lepiej też od nich hamują. Kiedy okazuje się, że tak wcale nie jest, są bardzo zdziwieni. Najgroźniejsze jest jednak to, że nie mają świadomości tego, ilu rzeczy nie umieją.
W czasie szkoleń zaczynamy im od pokazania w bezpiecznych warunkach, jak zachowuje się samochód w różnych sytuacjach, jak fałszywe bywa wrażenie, że nad nim panujemy. Przy jak pozornie niskich prędkościach można wpaść w poślizg. Podczas naszych szkoleń kursanci na początku mają możliwość sprawdzenia tego, jak zachowuje się auto i jakie są ich rzeczywiste możliwości w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach. To daje zupełnie inne efekty niż nauka teorii.
To naturalne, że młodzi ludzie są pewni siebie, mają wyższą skłonność do ryzyka, która dodatkowo rośnie, jeśli w aucie podróżują w towarzystwie rówieśników. Trzeba jednak pracować nad ich świadomością zagrożeń.
Warto też uświadomić sobie, od kiedy i w jaki sposób młodzi ludzie uczą się jeździć samochodem. To nie jest tak, że nauka zaczyna się w momencie, kiedy kursant po raz pierwszy siada za kierownicą samochodu. Nauka zaczyna się znacznie wcześniej, wtedy kiedy dziecko podróżuje z nami samochodem. Obserwuje nas, widzi czy jeździmy spokojnie, płynnie, przepisowo, czy może nerwowo i ostro. Czy przejeżdżamy na czerwonym świetle? Czy sami zapinamy pasy? Czy jesteśmy konsekwentni i wymagamy zapinania pasów od naszych pasażerów, czy sami zapinamy dzieci w fotelikach?
Złe wzorce z filmów czy gier też bywają niebezpieczne, niektórzy zaczynają wierzyć w swoją nieśmiertelność. Oczywiście, niemal każdemu się wydaje, że jest świetnym kierowcą. To widać choćby po tym, w jaki sposób trafiają do nas klienci. Tylko nieliczni wykupują szkolenia dla siebie, zwykle opłacają je dla swoich dzieci, partnerów. Wyjątek od tej reguły stanowią motocykliści i nabywcy ponadprzeciętnie mocnych aut, którzy czują respekt przed tymi maszynami i wręcz trochę boją się nimi jeździć.
Kilka lat temu wydawało się już, że poziom wyszkolenia młodych kierowców w końcu się poprawi, uchwalono nawet przepisy, w myśl których każdy świeżo upieczony kierowca pomiędzy 4. a 8. miesiącem od dnia otrzymania prawa jazdy kategorii B miał uczestniczyć w kursie dokształcającym w zakresie bezpieczeństwa ruchu i w praktycznym szkoleniu w zakresie zagrożeń w ruchu drogowym, obejmującym m.in. ćwiczenia na płycie poślizgowej. Plan był ambitny, ale został zawieszony, bo brakowało wystarczającej liczby Ośrodków Doskonalenia Techniki Jazdy, które miałyby wyposażenie pozwalające na prowadzenie szkoleń w wymaganym zakresie. W międzyczasie ODTJ-ty powstały, ale do pomysłu szkoleń dla wszystkich jakoś nikt nie wraca, za to pojawiła się propozycja, żeby takie szkolenia były niejako "za karę", dla kierowców, którzy popełnili wykroczenia.
Nie czekaj na zmiany – sam zapisz się na szkolenie
Jaki z tego wniosek? Lepiej nie liczyć na polityków i urzędników, lepiej samemu zadbać o umiejętności swoje (lub swoich bliskich) i skorzystać ze szkoleń doskonalenia techniki jazdy, które oferują Ośrodki Doskonalenia Techniki Jazdy. Do czego autor tego tekstu – kierowca z 30-letnim stażem i wieloma setkami tysięcy przejechanych kilometrów na koncie – zachęca także tych, którzy uważają się za dobrych i doświadczonych kierowców. W kilku takich szkoleniach uczestniczyłem – każde dało mi dodatkową dawkę pokory!
Podstawowe szkolenie kosztuje znacznie mniej niż choćby lakierowanie zderzaka – to dobra inwestycja! Warto sprawdzić oferty ośrodków, niekiedy organizowane są też darmowe szkolenia dla młodych kierowców, finansowane m.in. ze środków samorządów.