Pan Krzysztof w czerwcu 2014 roku sprzedawał stare Volvo 740. Samochód jeździł i hamował – jak na pojazd, który ma 26 lat, to już coś. Fakt, że silnik ledwo ciągnął, sprzęgło było na ukończeniu, skrzynia głośna, koszt doprowadzenia auta do porządku zbliżony do jego wartości, ale na złom przecież nie odprowadzi, pojazd wartość handlową ma.

Ogłoszenie podkręcił tak, jak większość sprzedawców: auto w bardzo dobrym stanie, silnik suchy, skrzynia sucha, nie wymaga wkładu finansowego itp. Klient, pan Michał, niby się znał, to jego nie pierwsze Volvo, zaglądał tu i tam, o wszystko pytał, ale jak poczuł kierownicę, to jak typowy klient: już nie chciał jej puścić. W umowie napisali: Kupujący zapoznał się ze stanem pojazdu, cenę ustalili na 7000 zł. Krzysztof, sprzedawca, był spokojny: auto może i „ulepek”, ale widziały gały, co brały.

W październiku szczęśliwy dotąd nabywca Volvo zgłosił się do warsztatu specjalizującego się w naprawach starych modeli tej marki na jesienny przegląd. Od słowa do słowa naprawy niezbędne „na już” wyceniono na 6000 zł. Samochód okazał się – zdaniem mechanika i pasjonata tego modelu – przypudrowanym trupem.

W tym momencie zaczęły się kłopoty Krzysztofa. Jego klient okazał się znacznie sprawniejszy w dochodzeniu swoich roszczeń niż w kupowaniu Volvo w dobrym stanie. Przysłał list z wypowiedzeniem umowy, powołał się przy tym na przepisy o rękojmi za wady towaru, zażądał zwrotu 7000 zł, a potem jeszcze – odsetek. I to pomimo, że autem jeździł już kilka miesięcy!

W wyroku sądu z dnia 31 maja 2016 roku czytamy: Zgodnie z art. 556 (kodeksu cywilnego – red.) sprzedawca jest odpowiedzialny względem kupującego, jeżeli rzecz sprzedana ma wadę fizyczną lub prawną. Wada fizyczna polega na niezgodności rzeczy sprzedanej z umową (…) jeżeli nie ma właściwości, o których istnieniu sprzedawca zapewnił kupującego. (…)

Samochód nie tylko nie znajdował się w stanie bardzo dobrym, o czym była mowa w ogłoszeniu, zapewnieniach pozwanego podczas poprzedzających umowę rozmów telefonicznych i w trakcie zawierania umowy sprzedaży, ale samochód dotknięty był licznymi wadami. (…) Większość występujących usterek nie była możliwa do wykrycia bez częściowego rozbrojenia pojazdu. Sąd zasądził od sprzedawcy zapłatę na rzecz kupującego 7000 zł plus 438 zł tytułem zwrotu kosztów procesu plus odsetki.

Na zachód od Polski funkcjonuje kategoria samochodów sprzedawanych „tylko na eksport” (np. dla Polaków) – gdy sprzedawca boi się roszczeń ze strony kupującego. Czyżby nadszedł taki czas, że polscy sprzedawcy też powinni mieć spore powody do obaw?

Naszym zdaniem

W tej konkretnej sprawie sąd przyjął za wystarczające dowody wycenę naprawy z warsztatu i zeznania złożone przez mechanika. Obyło się bez kosztownych opinii biegłych. Szacunek!