Ponieważ po niedawnym głośnym zdarzeniu drogowym internet zajmuje się głównie generowaniem hejtu, to my dla odmiany skupimy się na merytoryce, która może przydać się kierowcom. Co więcej, może przydać się w najważniejszym, decydującym momencie ich życia.

Niestety, nie podpowiemy, czy w sytuacji, kiedy nie da się już uniknąć kolizji, lepiej uderzyć samochodem w drzewo, czy w inne auto. To równanie ma zbyt wiele niewiadomych. Ale za to dokładnie opiszemy specyfikę i ryzyko każdego z tych zderzeń.

Zacznijmy od uderzenia w stojący samochód. Teoretycznie to „najbezpieczniejszy” z rozpatrywanych tu scenariuszy. Dlaczego? Dlatego, że energia kinetyczna naszego samochodu pochłaniana jest nie tylko przez strefę zgniotu naszego auta, lecz także przez strefę zgniotu pojazdu, w który uderzy nasze auto. To bardzo ważne. I zaraz powiemy, dlaczego.

Istnieje pewna grupa samochodów, które pozwalają swoim pasażerom przeżyć zderzenie głównie dlatego, że wgniata się to, w co się wjeżdża. Gdyby uderzyć rozpędzonym Smartem albo innym nowoczesnym nowym małym samochodem w ścianę, szanse przeżycia pasażerów byłyby znikome, nawet przy stosunkowo niewielkiej prędkości jazdy. Ale jakby ten sam mały pojazd uderzył w stojący drugi samochód, najlepiej większy i o dłuższej strefie zgniotu, byłoby już bezpieczniej. Wyjaśnijmy, o co tutaj chodzi.

Nowoczesne małe samochody projektowane są tak, żeby były możliwie sztywne i nie odkształcały się podczas zderzenia. Ich strefy zgniotu są mikroskopijne. Przechodzą pozytywnie testy Euro-NCAP głównie dlatego, że uderzają w odkształcalną barierę, która pełni rolę stacjonarnej, zewnętrznej strefy zgniotu. Innymi słowy, bariera ta „udaje” inny, stojący samochód. Gdyby natomiast mały samochodzik, którego główną bronią jest jego sztywność, uderzył w ścianę, pasażerowie mogliby zginąć od samych przeciążeń.

Gdy na drodze mamy do czynienia z uderzeniem jadącego samochodu w inny, stojący w miejscu pojazd, to dodatkowo ten drugi może się przesunąć i w ten sposób jeszcze bardziej rozproszyć energię uderzenia. Czyli wychodzi na to, że jednak lepiej trafić w stojący samochód, niż w drzewo? Być może, ale tylko wtedy, gdy będziemy brali pod uwagę tylko własne bezpieczeństwo, a nie kierowcy, którego auto zostałoby uderzone przez nasze. Może nie ma zapiętych pasów? Albo kupił auto powypadkowe, w którym zamiast poduszek powietrznych „sprytny” (i głupi) sprzedawca zamontował rezystory albo emulatory airbagów? Może w środku siedzi komplet pasażerów bez pasów, a ktoś ma np. dziecko na kolanach?

Powyższe obawy to jeszcze nie wszystko. Bo o ile my, prowadząc auto najeżdżające, prawdopodobnie uderzymy przodem, o tyle auto uderzone może zostać trafione inaczej. A samochody osobowe nie są zbyt odporne na uderzenia z boku, bo wtedy strefa zgniotu ma grubość drzwi, do tego pasy niespecjalnie trzymają pasażerów na miejscu podczas bocznych kolizji.

Najechanie na tył innego auta jest również zdecydowanie bardziej niebezpieczne dla jego pasażerów niż dla pasażerów auta najeżdżającego. Pół biedy, gdyby stojący samochód był w miarę nowy i miał nowoczesne zagłówki, które prawie dotykają głów pasażerów, niwelując pole do nabrania prędkości przez ich głowy, zanim uderzą w zagłówek. Poduszki powietrzne nie ochronią głowy i kręgów szyjnych przy uderzeniu z tyłu (choć mogą, ale nie muszą, zaraz po nim, kiedy kierowcę i pasażera auta „odbije” do przodu od fotela).

Z pewnością nie postulujemy tego, aby wykonywać tego rodzaju kalkulacje ryzyka tuż przed zderzeniem, tym bardziej, że byłoby na to tak mało czasu, iż można mówić raczej o odruchach niż o świadomych decyzjach. Ale załóżmy, że hamujesz przed pojazdem, który swoim manewrem nie daje Ci możliwości uniknięcia kolizji. I w przypływie empatii postanawiasz ocalić kierowcę i pasażerów tego pojazdu, bo masz większy samochód i liczysz na to, że Cię ochroni. Zamiast uderzenia w pojazd wybierasz manewr obronny, tyle że na poboczu wjeżdżasz w drzewo. Co na to Twój samochód i Twoje ciało?

Niestety, w porównaniu z najechaniem na inny pojazd, uderzenie w drzewo jest znacznie większym wyzwaniem dla nadwozia i systemów bezpieczeństwa biernego Twojego samochodu. I to przynajmniej z kilku powodów. Jakich?

Po pierwsze, uderzasz w wąską, niemal punktową, przeszkodę. Jeżeli będziesz mieć dużo szczęścia w nieszczęściu i wcelujesz w drzewo jedną z podłużnic przednich, to przejmie ona lwią część uderzenia. Połowa przodu Twojego samochodu solidnie się zgniecie. Odpalą poduszki. Jeżeli nie było zbyt szybko, może nawet nic Ci się nie stanie. Bądźmy (jeszcze) dobrej myśli.

Po drugie, samochody projektowane są pod testy zderzeniowe, wykonywane mniej więcej połową przodu auta, z szeroką przeszkodą, z konkretnej strony samochodu. Jak dobrze pogooglujesz, to z pewnością znajdziesz crash-test samochodów, które uderzone stroną kierowcy dawały radę, ale już przy uderzeniu stroną pasażera składały się jak nadepnięte pudełko od zapałek.

Po trzecie, jeżeli drzewo trafi w sam środek przodu Twojego samochodu, to w części modeli poprzeczka umieszczona w przednim pasie może nie przenieść takiego obciążenia na podłużnice i poddać się pod naciskiem. Wtedy drzewo „tnie” auto na pół niczym piła tarczowa, a silnik może zostać wepchnięty do kabiny.

Wreszcie po czwarte, zdarza się, że auto uderzające w drzewo z dużą prędkością, zamiast się zatrzymać, wpada w rotację, a nawet wielokrotnie dachuje. A to już jest zdarzenie bardzo trudne do przetrwania dla człowieka w kabinie.

I jednak po piąte: drzewo to ogromna masa. Nie jest ono specjalistą w pochłanianiu energii. Cała nadzieja w mądrości inżynierów, projektujących Twoje auto i ich księgowych, decydujących o budżecie na badania bezpieczeństwa biernego Twojego samochodu. Także w tym przypadku małe auta o wybitnie sztywnej konstrukcji dają marne szanse na przeżycie.

Będzie też po szóste: jeżeli jedziesz w pełni załadowanym samochodem (komplet pasażerów, pełny bagażnik) to zdecydowanie unikaj drzew. Cała masa Twojego auta i tego, co wiezie, podczas uderzenia byłaby skupiona w niewielkim punkcie styku drzewa z przodem auta. A na takiej mniej więcej zasadzie działa taran, który bywał nieznośnie skuteczny – dlatego go używano.

I tak dochodzimy do jeszcze gorszej konfiguracji, czasem gorszej nawet od uderzenia rozpędzonym autem w drzewo. To kolizja z drugim rozpędzonym autem. Miejsce na podium w tej niezbyt przyjemnej rywalizacji ryzyka zależy w tym przypadku od prędkości obu samochodów. I to zależy – dosłownie i w przenośni – wręcz kwadratowo, bo energia kinetyczna pojazdów zależy od kwadratu ich prędkości jazdy. Laik zapyta: i co z tego?

To, że przy zderzeniu dwóch samochodów, jadących naprzeciwko siebie z prędkością 50 km/h każdy, efekt będzie zbliżony do uderzenia w stojący samochód z prędkością 100 km/h. To już powinno budzić respekt, bo próby zderzeniowe Euro-NCAP wykonuje się przy zaledwie 64 km/h. Ale wyobraź sobie, że…

Że jest tak, jak na co dzień na polskich drogach pozamiejskich – czyli naprzeciwko siebie jadą auta, każde z prędkością około 100 km/h. Gdyby się zderzyły, efekt byłby podobny do sytuacji, gdyby na stojący pojazd najechał drugi, poruszający się z prędkością 200 km/h. Po takim zderzeniu po kierowcach i pasażerach pozostają już zwykle tylko krzyże przy drogach.

Czy więc w perspektywie nieuniknionego zderzenia czołowego przy tak znacznej (a zarazem powszechnej) prędkości jazdy, warto poszukać innej przeszkody, np. drzewa? Tak jak obiecaliśmy, nie odpowiemy na to pytanie, bo rzeczywistość jest bardziej złożona, niż snute w tym artykule teorie. Jeden, drobny czynnik, może zadecydować o czyimś życiu lub zdrowiu. Co więc robić, aby unikać takich dylematów?

Przed każdym ryzykownym manewrem, zignorowaniem znaku ograniczenia prędkości, a w szczególności przed wyprzedzaniem, warto uruchomić wyobraźnię i zapytać samego siebie: „A co by było, gdybym zderzył się z tym pojazdem?”. Może myśl, która wtedy się pojawi, pozwoli podjąć właściwą decyzję i uniknąć ryzyka. Wiedza dotycząca bezpieczeństwa biernego i czynnego samochodów jest dziś nie tylko bezkresna, lecz także – w dobie internetu – bezproblemowo dostępna. Warto zaznajomić się z nią wcześniej, aby unikać kolizji, a nie uczyć się na własnych doświadczeniach.

Własnych doświadczeniach? Wypada nam w tym miejscu po raz kolejny obalić własną tezę. Doświadczenie to jedno, a droga to drugie. Nigdy nie da się przewidzieć każdej sytuacji. Ale im więcej ryzykownych sytuacji poznasz, choćby z opowiadań innych kierowców, filmów – źródło jest w zasadzie dowolne – tym większa szansa, że kiedy zajdzie potrzeba, zareagujesz odpowiednio wcześnie i przytomnie. A wybór typu „w drzewo czy w samochód” nigdy Ci się nie przydarzy. I tego Ci serdecznie życzymy.

Jeżeli macie własne doświadczenia, np. widzieliście skutki takich kolizji, jak opisane w artykule - piszcie.