Czy Południową Amerykę można uznać za nową lokalizację? Dla Dakaru – tak, ale warto przypomnieć, że w tych regionach odbywają się rajdy z cyklu WRC oraz Cross Country. Sport samochodowy jest tu szalenie popularny i lubiany. To istotny czynnik przemawiający „za”. Na całej trasie spotkać można było licznych kibiców, którzy znaleźli się tam nie przypadkiem (jak to zazwyczaj miało miejsce w Afryce), ale świadomie.
Na wysokości zadania stanął też organizator. Jak wiadomo wielu uczestników pochodzi z Europy. Specjalnie dla nich zorganizowano we Francji badanie techniczne i wspólny transport za ocean. Zminimalizowało to trudności logistyczne zespołów, nie podnosząc w sposób znaczący kosztów uczestnictwa. Nie bez znaczenia jest też powiew świeżości w rywalizacji. Kolejny afrykański klasyk byłby powielaniem poprzedniego. Tu czekały nowe wyzwania, trasy itp. A takie odświeżenie w sporcie jest bardzo pożądane.
Z czym organizatorzy będą musieli się zmierzyć, jeśli zdecydują się (a wszystko na to wskazuje) pozostać w Ameryce? Przede wszystkim z problemem szerokości trasy i dużej liczby zawodników. W Afryce podróżowało się stosunkowo szerokim „korytarzem”, dlatego wyprzedzanie nie było tak problematyczne i ryzykowne jak tu. Drugi kłopot to zbyt duże zróżnicowanie tras – w Afryce było trudno, ale równomiernie. W Ameryce na załogi terenówek czekały gładkie szutry wzięte z rajdów WRC lub duże kamienie, woda i inne przeszkody. To rajd terenowy, ale nie da się dobrze przygotować auta na skrajne warunki.
Tradycyjnie dopisała frekwencja. Nie było wątpliwości, że najwięksi gracze to Mitsubishi (z nowym samochodem z silnikiem Diesla!) oraz Volkswagen, którzy wystawiali aż po cztery auta. Nie mieli zamiaru łatwo się poddać inni – po zwycięstwo przyjechał Gordon Hummerem czy team X-Raid z BMW. Okazało się, że Mitsubishi – choć nikt inny nie ma tyle doświadczenia i sukcesów – miało wyraźnie nie swój rok i auta „padały jak muchy”, z powodu błahostek czy niedyspozycji ludzi. W tej sytuacji „cisnął” Sainz, dla którego równe drogi to przecież niezły handicap. VW nie pozostawiał złudzeń, kto wygra – kierowcy teamu zwyciężyli na 10 z 13 rozegranych OS! Dwa odcinki padły łupem Nassera Al-Attiaha (BMW), jeden – Naniego Romy z Mitsubishi.
Ostatecznie dwa pierwsze miejsca przypadły niemieckiemu koncernowi. To doskonałe uwieńczenie trwającej od kilku lat rywalizacji. Volkswagen zbudował team i włączył się do walki na najwyższym poziomie w bardzo krótkim czasie.
Niestety, może się okazać, że w przyszłym roku nie będzie miał z kim rywalizować, gdyż Mitsubishi zawiesiło starty w terenowym klasyku! Co będzie, jeśli to samo zrobi VW? Być może wtedy Hołowczyc (i jemu podobni) będzie w stanie nawiązać równorzędną walkę już od pierwszego odcinka specjalnego, co zresztą teraz zapowiada. Dotychczas Mitsubishi i VW trzymali poprzeczkę niesamowicie wysoko.
Odnotujmy jeszcze, że w tym roku Polakom poszło bardzo dobrze. Z rywalizacji odpadła co prawda ciężarówka załogi Baran/Szwagrzyk/Simon (dachowanie i awaria), duet Sachanbiński/Rabiega (usterka silnika) oraz Marek Dąbrowski (odnowiona kontuzja), pozostali jednak zajęli nadspodziewanie wysokie pozycje!